I need a doctor.



Samuel Daren Styles

Co może się kryć w umyśle osoby, która nigdy nie otworzyła swoich ust w celu wypowiedzenia słowa? Jakie emocje targają chłopcem, który ze względy na swoją odmienność był potępiany przez matkę? Co zrobić, jeśli chęć krzyku jest tak wielka, że głowa nie wytrzymuje wciąż rosnącego napięcia? Jak postąpić, jeśli żaden dźwięk nie jest w stanie wydobyć się z gardła, bo jest się niemym?

Pytania, które moja matka, jedyny członek rodziny, z którym mieszkałem, zadawała sobie przez całe siedemnaście lat mojego życia. Ku zdziwieniu wszystkich, nikt wokół mnie nie skakał pytając czy wszystko w porządku. Fakt, że nie mogłem nic powiedzieć był jej na rękę. Nie mogłem się wyżalić, nie mogłem zapłakać, nie mogłem krzyczeć. Moja nieśmiałość i skrytość zawsze ograniczała mi kontakty z otoczeniem. W końcu kto chciałby zadawać się z gościem, który nie może opowiedzieć o tym, jak minął mu dzień? Żałowałem, że z momencie przyjścia na świat, została odebrana mi szansa życia z moim bratem bliźniakiem. Trudno się dziwić, że ojciec porzucił matkę i zabrał ze sobą Gerarda. Kiedy to się stało, nikt nie podejrzewał, że będę niemy. Gdyby wiedzieli, to moja mama na pewno dołożyłaby wszelkich starań, abym trafił do przytułku. Nie znam pojęcia szczęśliwego dzieciństwa. Nigdy nie poznałem swojego ojca, ani brata. Doskonale wiedziałem, że wyjazdy mojej rodzicielki wiązały się ze spotkaniami z Gerardem. Zawsze po powrocie gnoiła mnie jeszcze bardziej. Pobyt w towarzystwie idealnego, nieupośledzonego dziecka źle na nią wpływał. Nigdy nie podejrzewałem, że mógłbym być agresywny. Mimo posiadania statusu „piątego koła u wozu”, na mojej twarzy zawsze widniał uśmiech. Z notatnikiem przy boku, żyłem swoim życiem będąc miły dla każdej napotkanej na swojej drodze osoby. Nie potrafiłem być wredny w stosunku do ludzi, którzy nie byli winni mojemu cierpieniu. Starałem się jak mogłem, aby każdy patrząc na szczery uśmiech z mojej strony poczuł się lepiej, kiedy ja krwawiłem. Z biegiem czasu, szczęśliwy wyraz twarzy stał się moim nieodłącznym nawykiem. Nawet będąc rozdarty i smutny, wszyscy myśleli, że jest w porządku. Nieznośna matka wzrokiem pluła mi w twarz przeklinając siebie za urodzenie tak upośledzonego dziecka. Czuła do mnie odrazę i nawet przeczytanie wiadomości w notatniku sprawiało jej problem. Jej zachowanie prędzej wskazywałoby na to, że jestem trędowaty, a nie niemy. Hamując łzy, które cisnęły mi się do oczy, moja szczupła ręka dzień w dzień pisała to samo zdanie na białym papierze.
„Pięknie dziś wyglądasz, Mamo.”

Zawsze bez skutku. Milion wypowiedzianych przez nią bluzg w moim kierunku zawsze kończyło konwersację. Ze spuszczoną głową opuszczałem pomieszczenie radząc sobie z naciskiem, jaki wywierał na mnie zduszony krzyk. Codziennie ta sama scena odgrywała się w kuchni rodzinnego domu. Na szczęście w porę zakończyłem swoje cierpienie. Jak zwykle z uśmiechem na twarzy szedłem w kierunku mamy. Tym razem nie miałem zamiaru pisać jak ładnie wyglądała, bo wcale nie wyglądała. Trzymając ze sobą jeden z jej ulubionych noży szedłem przez kuchnię, aby zadać jedno, jedyne pchnięcie w jej klatkę piersiową. Wyglądała na przerażoną, kiedy z szerokim uśmiechem stanąłem mniej niż pół metra od niej z narzędziem, które miało mi pomoc pozbyć się tej kobiety. Przykładając ostry metal do jej gardła widziałem jak drży. Prosiła, abym to przemyślał. Błagała, abym dał jej szansę. Nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo do domu weszła przyjaciółka matki. Już po dziesięciu minutach zjawiła się policja. 
I tak właśnie trafiłem tutaj.
Porzucony. Przygnębiony. Sam wokół ludzi, którzy mają na sumieniu gorsze zbrodnie niż ja. Boję się. Potrzebuje pomocy. Potrzebuje schronienia. Potrzebuję ucieczki. Wariuję. Uśmiech nadal nie schodzi mi z twarzy, ale wewnątrz drżę z przerażenia. Czuję się tu obco. Czuję się jakby wszyscy wymagali ode mnie słów, które były dla mnie czymś niemożliwym. Zaraz postradam zmysły. Częściowo umieram.
Potrzebuję doktora, by przywrócił mnie do życia.


Ciekawostki:
- nigdy nie był w związku;
- uspokaja go jedzenie orzeszków;
- cierpi na bezsenność;
- nigdy nie miał w ustach alkoholu;
- miewa stany lękowe;
- nienawidzi zajęć wychowania fizycznego.

81 komentarzy:

  1. [Już Cię uwielbiam. Serio.]

    Gerard

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurwa. Że też musiałam tu trafić. Ja, stuprocentowa dziewczyna. W zakładzie karnym dla mężczyzn. Bomba! No tak, w sumie o mi się troszeńkę należało. Nie powinnam była tak przeginać. Ale chuj w to, należało im się. Mają, co chcieli. Już mnie tam nie ma. Głupi damski poprawczak. Tu będzie mi o wiele lepiej. Czułam to.
    Pchnęłam drzwi od łazienki i weszłam do środka. Już trzeci raz dziś naszła mnie ochota na zrobienie sobie krzywdy. Wcześniejsze dwa razy zbytnio nie wypaliły, bo nie miałam jak zostać sama - ciągle nachodzili mnie opiekunowie, nauczyciele, dyrektorka, etc. Byłam w centrum zainteresowania, co mi się podobało, lecz teraz potrzebowałam być w odosobnieniu. Trwały lekcje, więc mogłam spokojnie się pociąć. Wyjęłam z kieszeni rurek żyletkę i nachyliłam się nad umywalką. Wzięłam głęboki oddech. Tylko jedne, cienkie cięcie. Tak na początek. Przycisnęłam żyletkę do nadgarstka i przejechałam nim po skórze. Naraz poczułam piekący ból, lecz trwał on krótko, bo zaraz zastąpił go wewnętrzny spokój. Wraz z krwią wypłynęło ze mnie całe przygnębienie. Cała złość. Nienawiść. Chciałam poczuć to raz jeszcze, więc ponowiłam czynność, tym razem tnąc się głębiej. Było tak samo. Chwilowy ból, a potem ulga. Podobało mi się to. Nagle rozległo się trzeszczenie drzwi i ktoś wszedł do środka. Cholera. Zaczęłam pospiesznie spłukiwać krew i czyścić rękę.

    Lorette

    OdpowiedzUsuń
  6. [Z przyjemnością. Jakiś pomysł?]

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeniosłam wzrok z zakrwawionej umywalki, którą trudem udawało mi się doczyścić, na wysokiego chłopaka w loczkach. Spojrzałam na notes, który trzymał w rękach. Przepraszam No kurwa. Co on, jakieś cyrki odstawiał? Nie mógł nic powiedzieć, czy jak? Zdenerwowana, schowałam żyletkę w kieszeń rurek, w których moje nogi wyglądały jak dwa patyki i dokończyłam spłukiwać krew. Spojrzałam na nieznajomego. Czego tu szukał? Czemu od tak nie odszedł?
    - Te, czego chcesz?

    Lorette

    OdpowiedzUsuń
  8. [To, witam, ten... No, chciałabym wątek, mam cholerną słabość do takich postaci. Prooszę.]

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przepraszam, poległam.]

    Tej nocy godzinami leżał w szorstkiej pościeli, próbując przyzwyczaić się do nowego miejsca, jakim były pozbawione wyrazu, cztery ściany jego nowego pokoju, na trzecim piętrze ośrodka, położonego w samym centrum wielkiego lasu. Nie przychodziło mu to z łatwością, zważywszy na to, że w pobliżu jego osoby nie znalazł się nikt godny jego uwagi. Wałęsał się pustymi korytarzami, raz po raz wpadając na różne typy osobowości, które niekoniecznie przypadały mu do gustu, jak Gerard, na przykład, z którym połączyła go skomplikowana relacja, choć nigdy wcześniej nie przyznałby się do tego, że spanie z osobą, której nie zna, jest czymś wywołującym na jego twarzy rumieńce; sam nie wiedział do czego go to zaprowadzi. Kochał rozpustę, uwielbiał ją, żył z nią w symbiozie, dopóki do głosu nie dochodziła druga strona jego charakteru; wówczas sam nie zdawał sobie sprawy, jak trudno będzie osobie w jego położeniu przyzwyczaić się do nowego miejsca, twardego łóżka i braku przyjaciół. Z ludźmi, którzy znajdowali się z nim razem w ośrodku nie miał zamiaru zacieśniać więzi, nawet jeśli miałoby to być ostatnią czynnością w jego marnym życiu. Nie, po prostu się na to nie zgadzał.

    Zmęczony wiecznym przewracaniem się z boku na bok, wstał z łóżka i zabierając jedynie paczkę rozpoczętych papierosów z kieszeni skórzanej kurki, wyszedł na korytarz, kierując się prosto w stronę balkonu, gdzie zajął miejsce na wysokiej podmurówce, ozdobionej czerwoną cegłą, z nogami spuszczonymi w dół - bez zbędnej chęci do dalszego życia. Miał lęk wysokości i to wprawiało jego serce w szybsze bicie. Przymknął swoje powieki, rozkoszując się panującą wokół niego ciszą i smakiem mentolowego papierosa. Mógłby tak trwać do końca życia, czując ciepły powiew wiatru na rozgrzanej skórze jego ciała i smugi powietrza, bawiącego się jego kruczoczarnymi kosmykami włosów, gdyby nie odgłos przechadzającego się po zasnutym ciemnością korytarzu, młodego osobnika, łudząco podobnego do Gerarda, którym niewątpliwie nie był. Jego loczki drgały lekko na wietrze, a urocza pidżama dodawała mu uroku niewinnego chłopaka. Nathaniel nie zdawał sobie sprawy, jak zepsutym dzieckiem może okazać się kopia mrocznego Stylesa.
    - Nie wydaje ci się, że jest zbyt późno, abyś samotnie wałęsał się po korytarzu? Nigdy nie wiesz, na kogo dane będzie ci trafić - zaczął cicho, choć barwa jego głosu nie przypominała tej pewności siebie, którą zwykł na siebie przywdziewać. Coś w tym chłopaku sprawiało, że do jego serca napływały sprzeczne emocje. Był zbyt niewinny, by mógł wyrządzić mu krzywdę i to spowodowało, że Nathaniel zdecydował się na wypowiedzenie w jego kierunku kilku słów.

    Nathaniel Gabriel Malik

    OdpowiedzUsuń
  10. To był dopiero mój pierwszy dzień w tym cholernym miejscu. Pierwszy, jednak już udało mi się dokładnie zrozumieć, jak działała tu logika. Mianowicie - gnębij, albo bądź gnębiony. Nic innego by tu nie przeszło: żadna forma życzliwości, żaden miły gest w stronę drugiej osoby. Nawet szczery uśmiech był tutaj rzeczą, którą naprawdę trudno było spotkać. Mogłeś nawet krwawić, umierać czy tam dusić się, leżąc na podłodze, a osoby przechodzące dookoła ciebie w niektórych, rzadkich przypadkach - gdyby byłoby im cię żal, co było dość niemożliwe - przeszłyby koło ciebie nie zwracając na twoją agonię najmniejszej uwagi, a reszta dodatkowo splunęłaby na ciebie i kopnęła w żołądek, uśmiechając się przy tym pod nosem. Na moich ustach pojawił się mały, sarkastyczny uśmiech, gdy przyłapałem się na takich myślach. Co ja sobie wyobrażałem? Czy ja w ogóle miałem pojęcie, w jakim miejscu się znajdowałem? To był ośrodek poprawczy, a nie moja wymarzona Kraina Marzeń gdzie wszyscy byli w posiadaniu magicznego, różowego kucyka, który co noc zamieniał się w jednorożca aby zwalczać swoimi dobrymi mocami zło na świecie, rzucając we wrogów ogromną ilością różowiutkich cukierków które sprawiały, że życie każdego z nich przewracało się o 180 stopni i że wracali na ścieżkę dobra. Byłem cholernie naiwny, i chyba teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo. W drodze do tego miejsca wiedziałem, że byłoby źle, jednak tliła się nadal we mnie iskierka nadziei, że istniałaby w tym miejscu jakaś grupka ludzi, którzy trafili tu przez coś, co może nawet nie chcieli zrobić, przez pomyłkę. Teraz ta iskierka kompletnie wygasła, i nie dziwiłem się. Na korytarzu mijałem się tylko z wytatuowanymi nastolatkami lub patrzącymi na świat spod byka mężczyznami i wiedziałem już, że nie spędziłbym tu zbyt miło czas. Ciekawy byłem, czy w ogóle znalazłbym kogokolwiek do rozmowy, której - mimo wszystko - potrzebowałem. Przygryzłem dolną wargę, rozglądając się po korytarzu. Jeszcze nie orientowałem się budynku i nie byłem pewien, czy kierowałem się w dobrą stronę. Wreszcie jednak zapach jedzenia, który przewrócił mi w pustym żołądku, chcąc wywołać wymioty, potwierdził we mnie przekonanie, że byłem we właściwym miejscu. Pchnąłem odpowiednie drzwi i znalazłem się w stołówce. Zrobiło mi się niedobrze na widok takiej ilości jedzenia, jednak zmusiłem się zrobić krok do przodu. Przyszedłem tylko po jakieś słodycze, chociaż nie byłem pewien, czy w takim miejscu znalazłbym coś takiego. Poszukałem wzrokiem cokolwiek, co wyglądałoby na coś słodkiego, aż wreszcie wyłapałem dystrybutor napojów, w których były też jakieś batony, czekolady, czy Bóg wie co. Na moich ustach automatycznie pojawił się delikatny uśmiech - chociaż wiedziałem, że w takim miejscu lepiej było pozostać zimnym - a dłoń pobiegła do kieszeni obcisłych, czarnych jeansów, w których wyglądałem chyba jeszcze bardziej krucho, niż zwykle, aby wyciągnąć z niej parę monet. Szybkim krokiem skierowałem się w stronę mojego celu, jednak coś mi w tym przeszkodziło. A raczej ktoś. Ktoś, kto wywalił na mnie całe swoje jedzenie, a ja poczułem, jak w moim żołądku miała rozpocząć się rewolucja. Poczułem się okropnie, okropnie słabo. Spojrzałem na młodego chłopaka, który stał obok mnie i przez którego to wszystko się stało. Nie zdążyłem ocenić jego wyglądu, jego osoby, ogólnego pierwszego wrażenia, które na mnie zrobił - mój umysł automatycznie włączył do gry tą ciemną stronę mnie. Tą, która od teraz grałaby w moim życiu codziennie główną rolę, dopóki nie wyszedłbym z tego miejsca. Bo tu tak trzeba było, trzeba było być dupkiem, aby przeżyć. Prawo dżungli, czy coś takiego.
    - Cholera! - krzyknąłem impulsywnie, tym samym sprawiając, że parę ludzi dookoła spojrzało na nas, dziwnie zainteresowana. - Patrz gdzie leziesz, szczylu - warknąłem, mierząc nieznajomego agresywnym wzrokiem, jak to było w moim-nie-moim zwyczaju.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaciągając się głęboko szkodliwym dymem papierosowym, przeniósł wzrok na młodszego chłopaka, który widząc jego czynność, wykrzywił twarz w grymasie i wskazując palcem na niszczące płuca zło, pokręcił głową niezadowolony. Nathaniel uśmiechnął się pod nosem widząc jego reakcję, a z jego malinowych warg wydostało się ciche westchnienie.
    - Palenie szkodzi? Doskonale o tym wiem, mały, ale przesiąknąłem tym świństwem już dostatecznie wystarczająco, by się od niego uzależnić. To pomaga, wiesz? Rozwiązuje część moich problemów, ale niekoniecznie sprawia, że czuję się lepiej. Jest tylko przerywnikiem mojego cierpienia na zaledwie krótko trwające chwile. Chcesz spróbować? - spytał, odwracając się w jego stronę, a kiedy zobaczył, że jego loczki podrygują w geście zaprzeczenia, ponownie zaciągnął się toksycznym dymem. - Zgaduję, że nie. Po co odbierać mi powód mojej rychłej śmierci. - Wyrzucając tlącą się jeszcze bibułkę, odwrócił wzrok w stronę młodszego chłopaka i uśmiechnął do niego półgębkiem, jakby poprzez ten gest miał zamiar wymazać swoje poprzednie słowa, wypowiedziane pod wpływem chwili. Nathaniel nader często bywał lekkomyślny, nie kontrolując tego, co mówi, w jaki sposób to robi, i jak często zapomina o dobrych manierach. - Usiądziesz? Spokojnie, nie gryzę. Mam lęk wysokości i szczerze powiedziawszy boję się, że zlecę w dół, a na to nie jestem jeszcze dostatecznie gotowy. O, orzeszki, mogę jednego? Nie patrz tak na mnie, uwielbiam smak tytoniu, ale nie mam przy sobie żadnej gumy i nie chciałbym, byś marszczył nos przez cały czas, gdy tylko je poczujesz, jak robiłeś to przez ostatnie kilka minut.

    Nathaniel Gabriel Malik

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślałem, że młody się odgryzie, odpowie agresją, zrobi cokolwiek prócz tego, co zrobił naprawdę. Gdy tak myślałem nad wszystkimi wariacjami jego reakcji zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem, z początku go atakując. Przecież sam wiedziałem jaki byłem słaby, kruchy. Przez anemię, przez anoreksję. Byłem po prostu debilem, pakując się w to wszystko. Pewnie skończyłbym ryjem w jakimś koszu na śmieci. Nie ważne, że ten chłopak wyglądał na młodszego i bezbronnego - w sumie, kto nie dałby rady mi? Ktokolwiek mógłby mnie z łatwością nawet podnieść, a co dopiero zepchnąć na bok, przybić do ściany i pobić. Zacząłem się stresować. Czułem, jak moje serce szybko mi biło, jednak nie dałem po sobie poznać tego stresu. Ucieszyłem się ogromnie z tego, że potrafiłem grać. To sprawiało że mogłem uniknąć wielu nie do końca przyjemnych sytuacji, a może przynajmniej obniżyć poziom moich obrażeń fizycznych i psychicznych, czy też zażenowania. Sporo osób w przeszłości mi podpowiedziało, abym udał się na jakieś studia aktorskie, ale ja oczywiście wiedziałem lepiej i musiałem pieprzyć, ćpać i zabijać, żeby znaleźć się w tym cholernym miejscu. Postarałem się rozluźnić gdy czekałem na reakcję drugiego, a to, co zrobił sprawiło, że zostałem w szoku. Tak po prostu skulił się na ziemi, przerażony. Poczułem, jak ciężar poczucia winy powoli na mnie spadał. Co ja do cholery robiłem? Nie byłem sobą, w żadnym wypadku. A wszystko po to, żeby uniknąć czegoś nieprzyjemnego, narażając tym samym inną osobę. Bo bałem się duchów z przeszłości, przerażały mnie. Nie chciałem być znów bity, gnębiony, upokarzany. Tego bałem się najbardziej. Przeczytałem cicho to, co widniało na kartce - ten gest nieco mnie zdziwił, jakby chłopak nie mógł mówić, jednak nie skupiłem się na tym. Ignorując spojrzenia innych, przykucnąłem ostrożnie na ziemi i dotknąłem delikatnie pierw jego loczków, a później jego ciepłej dłoni, która w kontakcie z moją lodowatą skórą wydała mi się wręcz gorąca. Chłopak ciągle chował twarz, wręcz drżał z przerażenia. Przygryzłem sobie dolną wargę, nie wiedząc, co zrobić.
    - Hej... - zacząłem cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Wszystko... wszystko dobrze? - zapytałem, drżącym tonem. Byłem zupełnie inną osobą niż ta, która zaatakowała młodszego chłopaka parę sekund temu.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. [To u góry jest ciekawsze niż wątek z panem Malikiem.]

    Nathaniel Gabriel Malik

    OdpowiedzUsuń
  16. [Przepraszam, już opisuję, nie krzycz na mnie, bo się w sobie zamknę. I nie groź mi, bo tym na pewno mnie do siebie nie zachęcisz.]

    Nathaniel uśmiechnął się, kiedy wychudzona dłoń młodszego chłopaka, opatrzona w zieloną tkaninę pidżamy z wzorem superbohaterów, wysunęła w jego stronę niepewnie paczkę z orzeszkami. Uśmiech pojawił się na jego twarzy w momencie, kiedy sięgnął do niej, a zmieszany chłopak z soczyście kręconymi loczkami, spłonął rumieńcem, zdając sobie sprawę ze stroju, jaki na sobie ma. Z perspektywy obserwującej ich osoby musieli wyglądać zatrważająco, siedząc na wysokiej podbudowie, ubrani jedynie w zwiewne tkaniny, z nogami swobodnie dryfującymi w powietrzu. Nathaniel nie miał zamiaru skakać, a jedynie delektować się trwającą wokół nich ciszą, ulotnym zapachem mentolowych papierosów i smakiem orzeszków, przeżuwanych przez niego, i jego młodszego kompana, niebezpiecznie wychylającego się poza krawędź balustrady.
    - Chyba nie chcesz mnie opuścić i zdewastować ten piękny, marmurowy chodnik swoją krwią, prawda? Myślę, że roztropnie byłoby, gdybyś nie wychylał się za bardzo w stronę przepaści. Lubię ryzyko i adrenalinę, ale zeskrobywanie czyjegoś ciała z chodnika nie idzie z tym w parze - zaczął, widząc zmieszane spojrzenie zielonych oczu chłopaka, głęboko łapiącego hausty świeżego powietrza. - Nie patrz tak na mnie, młody, martwię się. Nie co dzień nachodzą mnie myśli podobne do tych, które nękają mnie przez cały dzisiejszy dzień. Nie lubię tego miejsca; nie potrafię się do niego przyzwyczaić, chociaż wszyscy dokoła wmawiają mi, że to miejsce stworzone jest dla mnie. Za rok mnie już tutaj nie będzie, nikt nie zwróci uwagi na oddalający się wrak człowieka. Powiem ci, że bezsenność potrafi doprowadzić do autodestrukcji. Chyba już wiem, dlaczego nie potrafisz spać. Sam jestem typem człowieka posiadającym dwie twarze. Zgrzeszyłem i jawnie się do tego przyznaję; nic nie jest w stanie odkupić moich grzechów, nawet pobyt tutaj. Problem tkwi w tym, że ja nie chcę się zmieniać. Lubię swoje życie takie, jakim jest - z towarzyszącymi mi na każdym kroku używkami, jedno-nocnych przygodach i nielegalnych wyścigach motocyklowych. Chociaż niczego mi w nim nie brakuje i nie zmieniłbym go na żadne inne, czuję się pusty; tam w środku - ciche westchnienie wydobyło się z jego drżących warg, kiedy przeszywający wzrok młodszego chłopaka, ponownie w niego uderzył. - Wydaje mi się, że mnie rozumiesz. W końcu niecodziennie spotyka się na swojej drodze chłopaka nałogowo wcinającego orzeszki w słodkiej i niewątpliwie uroczej pidżamce z motywem superbohaterów, który ma czas i ochotę na wysłuchanie twoich popieprzonych teorii - zaśmiał się. - Kurwa, niepotrzebnie się rozgadałem. Pewnie nie masz ochoty słuchać mojego monologu. Czasami nie myślę, robię coś, a dopiero po chwili docierają do mnie konsekwencje moich czynów. Jestem pojebany.

    Nathaniel Gabriel Malik

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. Nathaniel nigdy nie pomyślałby, że niewątpliwe towarzystwo młodszego chłopaka może wpłynąć na niego aż tak kojąco. Opowiadał mu o sobie, pozwalał się poznać, nie oczekując niczego w zamian. Ich relacja była prosta i szczerze powiedziawszy, pozwalała mu dostrzec kilka znaczących elementów, takich jak niezwykłe zachowanie chłopaka albo chociażby jego małomówność. To nie tak, że brak jakiegokolwiek słowa ze strony młodszego chłopaka o lśniących, zielonych oczach go denerwował - wręcz przeciwnie. Rozkoszował się tą ciszą, w której mógł poskładać swoje toksyczne myśli w jedną całość, nie zwracając uwagi na zdanie innych. Swoboda wykonywanych czynności była mu w tym momencie niezwykle przychylna, a rozciągający się uśmiech na wargach brązowowłosego chłopaka tylko utwierdzał go w przekonaniu, że Szpital Psychiatryczny o zaostrzonym rygorze jest tego wart. Wyćwiczonym do perfekcji ruchem, Nathaniel sięgnął do paczuszki trzymanej na jego kolanach, a kiedy napotkał puste opakowanie, zdziwił się, marszcząc przy tym śmiesznie kruczoczarne brwi.
    - Wydaje mi się, że skończyły ci się orzeszki. Przepraszam, że pomogłem ci się ich pozbyć, ale cholera, one są naprawdę dobre, i gdybym mógł, sięgałbym po nie częściej, niestety jak już wiesz, biologia mojego ciała rządzi się własnymi zasadami i woli smak używek. Właściwie nie wiem, po co ja ci to właściwie wszystko mówię; przecież ty nawet nie reagujesz na żadne moje słowo. Owszem, słuchasz mnie, ale nie raczysz mnie swego rodzaju mądrościami, jak inni ludzie i właśnie to w tobie cenię. Tę bezpretensjonalność, dzięki której nie boję się powiedzieć tego, co myślę, co często w różnych sytuacjach bywa utrudnieniem - spojrzenie jakim obdarował go młodszy chłopak, gniotąc w swoich zmarzniętych dłoniach paczkę po orzeszkach zbiło go z pantałyku. Malik mógł wyczytać z nich szok i zdezorientowanie, a nawet przerażenie, pomieszane z bezradnością. - Kurwa, przepraszam, znowu to zrobiłem. Cały czas mówię, nie pozwalając dojść ci do głosu... Swoją drogą, tak się zastanawiam - chodzisz nocą po korytarzu z paczką orzeszków w dłoni i pidżamie w słodkie wzorki, a gdy pytam się ciebie o coś, bagatelizujesz moje gesty i pokazujesz mi coś ruchem dłoni, jakby wypowiedzenie słowa sprawiało ci trudność - Nathaniel przerwał na chwilę swój wywód, spoglądając na uśmiechającego się do niego w pokrzepiającym geście malca. - Słodki Allahu, ty nie mówisz - wykrzyknął, zdając sobie sprawę z gafy, jaką popełnił. Młodszy chłopak, jakby czekając na jego słowa, uśmiechnął się do niego jeszcze szerzej, podskakując na swoim miejscu z powodu przepełniającej go euforii. - Ej, ej, ej, nie ekscytuj się tak, kolego, bo zaraz spadniesz, a jak ci już mówiłem, nie mam zamiaru zdrapywać cię z niemi. Nie patrz tak na mnie, naprawdę nie mam zamiaru tego robić, więc uspokój swoje hormonki i po prostu wstań razem ze mną, zaprowadź mnie do swojego pokoju, pokaż, gdzie mieszkasz i idź spać, bo kurwa mać, zamarzam! - Jakby na podkreślenie powagi swoich słów, zadrżał, zmarznięte dłonie wkładając w kieszenie swoich dżinsów.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  20. Wstali pospiesznie z zimnych płytek i skierowali się w stronę korytarza, zamykając za sobą drzwi balkonowe, po czym ruszyli długim korytarzem, wprost pod drzwi przyjaźniejszej kopii Gerarda Stylesa. Chłopak gestem dłoni nakazał Malikowi poczekać na niego przed drzwiami swojego pokoju, po chwili wracając z notatnikiem w jednej dłoni i nową paczką orzeszków w drugiej. Szybkim ruchem ręki kreśli kilka słów na jednej z kartek swojego zeszytu, kilkanaście sekund później podając ją Nathanielowi, gdzie może przeczytać:

    "Tutaj mieszkam, dziękuję za odprowadzenie mnie pod same drzwi i nieznienawidzenie mnie za brak jakiegokolwiek słowa. Jestem niemy, co przyznaj sam, utrudnia relacje, jednak mam nadzieję, że nie wpłynie na odbiór mojej osoby".

    Nathaniel uśmiecha się do siebie, widząc koślawe pismo młodszego chłopaka, po chwili dostając kolejną kartkę, tym razem z jego imieniem, a także paczkę nowych orzeszków, które przyjmuje z uniesieniem brwi.

    "A tak przy okazji, nazywam się Samuel Styles i bardzo cieszę się, że mogłeś być dzisiaj moim sposobem na bezsenność. To dla ciebie. Mam nadzieję, że kiedyś zrezygnujesz dla nich z tego trującego gówna, które w siebie aplikujesz."

    Kończy się na tym, że Nathaniel wracając do swojego pokoju, uśmiecha się do siebie i myśli, że może jednak ten ośrodek nie jest taki zły, a osoby w nim przesiadujące mają podobne problemy, jak on.

    Nathaniel Gabriel Malik

    OdpowiedzUsuń
  21. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  22. [I]

    Dostałem potwierdzenie na moje nieme pytanie. On był... inny. Zupełnie tak, jak ja. W sumie, mogłem się tego spodziewać, gdybym tylko spojrzał na jego niwinny wygląd. Mógłbym to zrobić - ale nie zrobiłem. Nigdy nie oceniałem książki po okładce, bo była ona zdradliwa. Czasami wygląd mógł mi podpowiedzieć parę ważnych lub mniej informacji o osobie, która stała przede mną, jednak nigdy nie potrafił określić dokładnie jego charakteru. I to była kolejna przeszkoda dla mnie w tym miejscu. Nie mogłem zaufać nikomu, bo nikt nie był tym, na kogo wyglądał. Otaczały mnie osoby, które przerażały mnie samym spojrzeniem. Byłem wśród psychopatów, morderców, dilerów, gwałcicielów - i sam byłem jednym z nich - nie mając pojęcia, co chodziło im po głowie, czy czasem nie planowali jak mnie zabić, zgwałcić, skrzywdzić mnie. A ja nie chciałem znów być taki, jak w młodości. Ta myśl mnie przerażała. Aby sprawdzić czy wśród tych ludzi był przynajmniej jeden człowiek, który byłby do mnie chociaż trochę podobny, musiałbym z każdym z nich porozmawiać - jednak to było zbyt ryzykowne, a ja nie chciałem komuś podpaść już pierwszego dnia. Do tej pory czułem się osamotniony. Tak, jak kiedyś. Jednak teraz miałem przed sobą przerażoną istotkę, która swoimi zaszklonymi, zielonymi oczami wręcz krzyczała, że bała się wszystkiego, że potrzebowała kogoś, komu mogłaby zaufać - kogoś, kto chciałby ją ochronić. Tak, jak ja. Może nie byliśmy tacy sami, ale nasza inność była czymś, co mieliśmy wspólnie. Ta myśl pocieszyła mnie nieco. Nawet jeśli nasza relacja nie pogłębiła by się od tego niezbyt przyjemnego spotkania, czułem się lepiej ze świadomością, że był ktoś inny trochę taki, jak ja. Uśmiechnąłem się czując tarcie jego kciuka na mojej zimnej dłoni, po czym przechyliłem nieco głowę na jedną stronę, aby przeczytać to, co napisał na kartce. Pismo drżało, było niewyraźne, tak jak cała jego osoba. Dopytałem się, dlaczego nie mógł po prostu się odezwać. Obserwowałem, jak z pośpiechem zjadł solonego orzeszka i po raz kolejny w mojej głowie pojawiło się pytanie, na które nie znałem odpowiedzi.
    - Mały... - zacząłem cicho, jednak przerwałem, gdy chłopak znów ukrył twarz. Zostałem w takiej pozycji parę sekund, przygryzając dolną wargę, z nadzieją czekając aż ten na mnie spojrzy. To jednak nie nastąpiło, więc - ostrożnie i delikatnie - wsunąłem dłoń do pustego miejsca między jego szyją, a ramionami, którymi ciągle oplatał kolana, aby złapać go za podbródek i skierować ponownie jego wzrok na mnie. Mimo tego że starałem się, aby każdy mój ruch i dotyk wydawał się najmniej agresywny, jak to było możliwe, zauważyłem, że nieznajomy zadrżał w kontakcie z moją skórą, jednak wmówiłem sobie że to dlatego, że była tak cholernie zimna. Spojrzałem w jego oczy i zauważyłem, że był na granicy płaczu - a to oczywiście była ostatnia rzecz, która mogłaby się wydarzyć w akurat tym miejscu. Zrozumiałem, że bał się osób dookoła, i wcale mu się nie zdziwiłem. On myślał to samo, co ja. Że gdy ludzie znaleźliby najsłabsze ogniwo, zaczęliby się nad nim znęcać. W końcu, to były zepsute osoby. Nie żebym sam się nie uważał za takiego - ja byłem zepsuty w nieco inny sposób, zawsze, we wszystkim byłem inny, a to mi nie dawało spokoju.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  23. [II]

    Dłonią pogładziłem go delikatnie po policzku, chcąc dać mu do zrozumienia, że nic bym mu złego nie zrobił. Czy mi uwierzył? Czy mi zaufał? Szczerze w to wątpiłem, jednak jeśli chciałem z nim porozmawiać, musiałem zmienić otoczenie, dla nas obojga. Normalna rozmowa między dwoma niecodziennymi osobami mogła być bardzo niebezpieczna w miejscach publicznych. Podniosłem się z mojej pozycji kucania i tylko na chwilę rozglądnąłem się dookoła. Niektórzy wrócili już do swoim spraw, jednak większość ciągle rzucała spojrzeniami w naszą stronę. To mnie stresowało, jednak - jak przystało na dobrego aktora - szybko to zamaskowałem. Schyliłem się, aby chwycić chłopaka za dłoń i delikatnie pociągnąć go w moją stronę, tym samym chcąc mu dać do zrozumienia, że chciałem aby wstał. Nie sądziłem, że posłuchałby mnie - prędzej złapałby go atak paniki, zacząłby płakać i błagać, abym go zostawił - ale miałem jeszcze plan B. Nie był do końca przyjemny, jednak prawdopodobieństwo że zadziałałby było większe, i to na razie się liczyło. Musiałem go zabrać z tego miejsca.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  26. Bał się. Cholernie się bał. To już wcześniej było dla mnie rzeczą oczywistą, jednak dopiero teraz uderzyła mnie ilość i intensywność jego lęku. Drżał, w jego oczach widziałem nieustanne przerażenie tym wszystkim, chęć do ucieczki, na którą brakowało mu odwagi. Nadal był na skraju płaczu, a z jego drobnych gestów wyczytałem, jaką kruchą, lękliwą istotką był. Nie mogłem ukryć, że poczułem jakieś ukłucie w sercu. Od samego początku było mi go szkoda, chociaż to było wszystko przeze mnie. Chciałem uchronić siebie, jednak robiąc to, zraniłem drugiego. Po co mi to było? I tak w tym momencie nie dotrzymywałem się planu, który tkwił w mojej głowie od początku - zaprzepaściłem wszystko. Miałem cały czas grać, miałem być tak samo wrednym dupkiem, jak inni, jednak zachowanie młodego chłopaka złapało mnie za serce. Po raz kolejny rozglądnąłem się dookoła i już wiedziałem, że miał przejebane. Praktycznie wszyscy dookoła mierzyli go chciwym wzrokiem. Wiedzieli już, jaką łatwą ofiarą był, i na pewno by to wykorzystali. Nie było mowy aby udawali, że nic nie widzieli. Mały miał teraz kłopoty. Wiele, wiele kłopotów. A to wszystko przeze mnie. Mi uszło na sucho, bo najwidoczniej żaden z nich nie wydawał się być zainteresowany mną. Szybko przeczytałem to, co widniało na kartce, którą chłopak mi podał i zagryzłem wargę, starając się znaleźć najlepsze wyjście z tej sytuacji. Nie mogłem go tak zostawić, pod żadnym pozorem. Byłem pewien że w momencie w którym znów stałby sam, na środku sali, wszyscy dookoła rzuciliby się na niego z pięściami. Kierowałaby nimi przyjemność ze sprawiania bólu, żądza krwi - dwie rzeczy, które do mnie nie należały. A przynajmniej nie teraz. Z drugiej strony, gdybym pokazał im wszystkim, że chociaż trochę obchodził mnie jego los, zobaczyliby wrażliwą część mnie, za którą zapłaciłbym srogo. Spojrzałem po raz kolejny na tą niewinną istotkę, która stała przede mną z zaciśniętymi oczami, czekając na wyrok, i objąłem ją jednym ramieniem, przysuwając ostrożnie do siebie. Bałem się, że chłopak odebrałby to w jakiś sposób jako próbę agresji, jednak chciałem zdobyć jego zaufanie.
    - Nie bój się - szepnąłem cicho, koło jego ucha, po czym moja dłoń zacisnęła się dookoła jego dłoni. Była tak przyjemnie ciepła. Ponownie pociągnąłem go delikatnie w swoją stronę, po czym pośpiesznym krokiem wyszłem z nim ze stołówki. Gdy tylko opuściłem to pomieszczenie, poczułem się lepiej. Nie tylko dlatego, że nie było już tych wszystkich oczu, które mierzyły nas spojrzeniami, ale też dlatego, że byłem daleko od jakiegokolwiek jedzenia. No, prócz tego, które zostało na moich ubraniach. Jednak wiedziałem, że tutaj mały jeszcze nie był bezpieczny. Tak naprawdę, ja też chciałem czerpać z tego korzyści. Jego osoba zainteresowała mnie ogromnie. Nie miałem pojęcia, że ktoś taki mógłby się kiedykolwiek znaleźć w tak zepsutym miejscu. Przez korytarz skierowałem się w stronę swojego pokoju, nadal ostrożnie ściskając dłoń nieznajomego, narażając samego siebie na niebiezpieczeństwo, pokazując światu prawdziwego siebie. Ciekawy też byłem, jak chłopak zareagowałby na to. Nie chciałem jednak, aby znów zaczął się bać, ani żeby ode mnie uciekł. Jak na razie, chciałem dla niego jak najlepiej.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  27. Spodziewałem się takiego zachowania. Nie, inaczej - wiedziałem, że przyjąłby to wszystko jako próbę zrobienia mu krzywdy. Jednak nadal trzymałem się nadziei, że pozwoliłby mi sobie pomóc, bo chciałem tego, bardzo. Nie miałem pojęcia, co mną kierowało, dlaczego dokładnie chciałem to zrobić. To trochę dziwne że morderca pomagał przestraszonemu, bezradnemu nastolatkowi, prawda? Cóż, byłem dziwny. Byłem inny. Ruszał mną ten cholerny altruizm, przez który już dużo głupot narobiłem w życiu. Jednak teraz nawet cieszyłem się, że byłem taki, a nie inny. Pewnie dlatego że miałem pewność, że ten chłopak nie byłby w stanie zrobić mi krzywdy. W sumie, mogłem mu już wcześniej jakoś bardziej to wszystko wyjaśnić, jednak naraziłbym się wtedy jeszcze bardziej, a nie chciałem mieć już do końca spieprzonego życia. Teraz musiałem jakoś to odkręcić, przekonać, przywiązać go do siebie. Bo oczywiste było, że kogoś potrzebował. Kogoś, kto byłby nawet trochę silniejszy od niego. I właśnie ja chciałem być tą osobą, widocznie bez stabilnego powodu. Odłożyłem kartkę na bok i westchnąłem cicho, przesuwając dłoń po twarzy. Złapałem go ponownie za dłoń i zaprowadziłem koło łóżka. Ciągle się trząsł a ja po raz kolejny przekląłem się za swoją impulsywność. Sprawiłem, aby usiadł, po czym przykucnąłem przed nim, dłonie kładząc na jego kolanach i próbując wyłapać wzrok jego twarzy skierowanej ku ziemi. Bałem się, że źle odebrałby tę bliskość, ale nie wiedziałem, jak inaczej podjąć się próby zdobycia jego zaufania.
    - Mały - szepnąłem cicho, tykając palcem jego dłoni, aby zwrócić na siebie jego uwagę. - Nie zrobię ci krzywdy, rozumiesz? Nie jestem taki, jak inny. Nie zgwałcę cię, nie zabiję, nie pobiję. Wiem, że trudno będzie ci mi uwierzyć, bo każdy z nas jest tu z jakiegoś konkretnego powodu, ale... - mój ton był delikatny, z całych sił starałem się, aby utrzymał tą odpowiednią barwę, aby go nie zrazić. - Chcę ci pomóc. Gdybym cię tam zostawił, miałbyś przejebane. Wiesz, lubię się bawić w superbohatera.
    Zamilkłem. Chłopak nie ruszył się, nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Łzy bezustannie ciekły po jego policzkach, a ja wysunąłem dłoń w jego stronę, aby je wytrzeć, jednak zatrzymałem się. Przecież jemu mogło to przeszkadzać. To mogło go ode mnie odpychać.
    - Prze... przepraszam - jęknąłem cicho, nieco zawstydzony. - Jeśli ci to przeszkadza, to... - przerwałem, po czym po prostu wstałem na proste nogi i zrobiłem krok do tyłu, odsuwając się od niego i dając mu więcej wolnej przestrzeni, aby nie czuł się w klatce. - Przepraszam. Nie chcę, żebyś czuł się źle. Ze mną masz czuć się bezpiecznie, dobrze? Prawdopodobnie nie znajdziesz tu nikogo takiego, jak ja. Będzie ci się żyło jak księżniczka - dodałem, chcąc zadać wesoły ton temu wszystkiego. - Więc... więc jak ci przeszkadzam, jak cię dotykam, czy cokolwiek innego ci nie pasuje, od razu mów, dobrze?
    Mój monolog zakończył się tym, że jak zwykle przygryzłem dolną wargę. Nie miałem pojęcia, jak zareagowałby chłopak. Mógłby w każdym momencie wyjść, a tego nie chciałem. Chciałem go poznać, za wszelką cenę. Ta moja głupia ciekawość. Ta cała sytuacja była taka okropnie dziwna, wręcz chora.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  28. Przebywałem tu już wystarczająco długo, aby ludzie mnie kojarzyli i wiedzieli, że lubię zwracać na siebie uwagę, ale nie znoszę, kiedy zbytnio się do mnie zbliżają. Większość z nich była na tyle podejrzliwa, żeby wiedzieć, że nie warto do mnie podchodzić, ale nie wszyscy. Idąc w kierunku klasy, nuciłem pod nosem jakąś dziwaczną piosenkę, która – cholera wie skąd – utknęła w mojej głowie. Szczerzyłem się sam do siebie, niespecjalnie przejmując się faktem, że ktoś może uznać, że jestem psychicznie chory… choć nie było to wcale kłamstwo.
    Jak zawsze, w podróży towarzyszył mi mój szkicownik. Trzymałem go kurczowo w prawej ręce i gotowy byłem rzucić się na każdego, kto wytrąciłby go z mojej dłoni.
    Wzdychając cicho, pokonałem kilka ostatnich metrów, jakie dzieliły mnie od klasy, w której miałem mieć lekcje. Zatrzymałem się z dala od wszystkich. Na szczęście niewielu z nich zauważyło, że pojawiłem się w tym miejscu, mogłem do woli rozglądać się dookoła i przyglądać się ich twarzom. W pewnym momencie, mój wzrok przykuła skulona postać, siedząca na jednej z ławek. Twarz chłopaka była mi znana, ale.. jego zachowanie już nie do końca. Wyglądał na przestraszonego, szczególnie w momencie, kiedy zdał sobie sprawę, iż ja wiem, że mnie obserwował. Nerwowym ruchem wcisnął do ust orzeszka, a jego oczy niemal wyszły z orbit. Albo się mnie bał, albo był zdrowo porąbany.
    Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się, co stało się z tym prężnym, cynicznym osobnikiem, patrzącym na świat z góry i czułem, że coś tu śmierdzi. Ściskając mocniej mój zeszyt z rysunkami, jak gdyby nigdy nic podszedłem do niego.
    -Coś nie tak? Założyłem spodnie na lewą stronę, albo mam dwie inne skarpetki? – zapytałem ironicznie, unosząc jedną brew.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  29. Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że to nie ten chłopak z klasy, którego widziałem w pierwszy dzień. Byłem przekonany, że Gerard, który wpatrywał się we mnie podczas zajęć był zupełnie inną osobą niż ten osobnik siedzący przede mną. Choć on – Samuel – wyglądał identycznie. Wnioskowałem, że łączyły ich jakieś więzy krwi. No, ale chuj, nie moja sprawa. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego ten chłopak nie mógł po prostu odpowiedzieć na moje pytanie, kiedy nagle mnie olśniło. Był niemową. Tak samo jak jedna z koleżanek mojej siostry. Ona też pisała wszystko w notatniku, albo na takiej niewielkiej tabliczce, z której można było wszystko łatwo wymazać. Jednakże, fakt, że był kaleką nie usprawiedliwiał go w kwestii patrzenia na mnie, jak na jakiegoś kosmitę. Jego szczupłe palce zacisnęły się na paczce orzeszków, co było odrobinę nienormalne. On był nienormalny. Przerażony. Słabe ogniwo. Oblizałem wargę, zastanawiając się, co takiego zrobił, tak niewinnie wyglądający osobnik. Nie byłem jednak na tyle głupi, aby pytać wprost. Parsknąłem cicho.
    -Tak na przyszłość, lepiej uważaj na kogo patrzysz. Takie zachowanie może prędzej czy później wpędzić cię do grobu. – Ostrzegłem go, choć moje słowa zabrzmiały bardziej jak obelga czy ironia.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  30. [I]

    Cała moja uwaga była skupiona tylko na nim, aby wyłapać każdą zmianę w jego zachowaniu czy mimice jego twarzy. Zmiany te były drastyczne. Nie spodziewałem się tego, że tak szybko by się uspokoił, wręcz przeciwnie - myślałem, że musiałbym krzykiem wbić mu do głowy, że gdyby stąd wyszedł nie byłoby szans, aby wrócił żywy - i coś we mnie nie chciało, aby to się stało. Mimo tego, że był tylko nieznajomym. Jego osoba w jakiś sposób wzruszyła mnie, złapała za serce i nie chciałem, aby wszyscy rzucili się na niego i aby urządzili zbiorowy seks z jego udziałem, gwałcąc go po kolei. A gdy tak myślałem, wcale nie przesadzałem. Spędziłem ładnych parę lat w takim świecie i już wiedziałem, do czego byli zdolni 'ludzie'. Jedyne co mnie w sobie rozśmieszyło to ta świadomość że myślałem o sobie jako o normalnym człowieku, jakbym w całym swoim życiu nie zrobił niczego gorszego. Nie kontrolowałem się. Nie potrafiłem zapanować nad tymi moimi wahaniami osobowości i od dłuższego czasu podejrzewałem, że to coś poważniejszego. Mimo tego, nigdy nie wybrałem się z tym do nikogo, gdyż byłem święcie przekonany, że jakieś głupie terapie nic by nie dały. Skoro sam nie potrafiłem kontrolować siebie, czy udałoby się to obcemu człowiekowi? Miałem tylko nadzieję, że ta druga połowa mnie nie chciałaby wyskoczyć z zaskoczenia, gdy akurat ten lokaty chłopak był w pobliżu. Cholera, zaczynałem się o niego martwić, a to było złe. Bardzo, bardzo złe. Szczególnie w takim miejscu. Mojej uwadze oczywiście nie umknął delikatny uśmiech na ustach nieznajomego, i - chociaż nie wiedziałem, czym był sprowokowany - zrobiło mi się lepiej widząc, że nie czuł się tak źle, jak przed chwilą. Ciągle się trząsł, jednak na oko było widać, że nie był tak okropnie przerażony. Odebrałem od niego kartkę i przeczytałem te parę zdań napisanych czarnym długopisem. To, co przeczytałem tam o nim wcale mnie nie zdziwiło ani tym bardziej nie sprawiło że w moich oczach stał się osobą negatywną - wręcz odwrotnie. Wiedziałem, jacy ludzie potrafili być nietolerancyjni, bo doświadczyłem tego na własnej skórze, a pozytywne uczucia do tej nieznajomej istotki, która ciągle wydawała mi się taka krucha, jedynie wzrosły. Podniosłem wzrok na Samuela z kartki, którą odłożyłem na bok - tam, gdzie leżała też druga -, po czym pomyślałem szybko. Musiałem wyjaśnić mu parę spraw, koniecznie. Żeby nie czuł się winny, przede wszystkim. Takie uczucie potrafiło być ogromnie przytłaczające, nawet jeśli błąd był małą, wręcz niezauważalną głupotą.
    - Słuchaj. Nie wiem czemu to wszystko robię, co mnie do ciebie przyciąga. Ale robię to dla ciebie. Żeby było jasne: ja nie trzymam cię w zamknięciu, nie jesteś moim więźniem. Chcę ci pomóc, chciałbym abyś pozwolił mi sobie pomóc, ale rób to, co uważasz za słuszne. Wyjdź, jeśli chcesz, ale za drzwiami znajdziesz tabuny psychopatów gotowych cię zgwałcić - dopiero po chwili zauważyłem, że może przesadziłem z tym, a wcale nie chciałem, żeby Samuel znów zaczął się bać, po prostu mówiłem mu nie do końca przyjemną prawdę. - Może ja też jestem zepsutym odrębkiem społeczeństwa. Może też należę do osób, które najlepiej byłoby określić mianem psychopatów. Powtarzają mi od dzeciństwa, że nie powinienem istnieć, że nie mam prawo do życia. Ale ja, w odróżnieniu od tamtych, mam serce. Ono wie, że kogoś potrzebujesz, może nawet nieświadomie, i przez jakiś nieznany mi powód chce, abym ja był tym kimś.
    Zamilkłem, biorąc głęboki oddech. Ostatnio rzadko pozwalałem sobie na wybuchy szczerości przy ludziach, jednak przy kimś takim czułem się całkowicie bezpieczny. To była jedna z wielu jego pozytywnych cech.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  31. [II]

    - Wcale nie przeszkadza mi to, że nie mówisz. Dla innych może to być wadą, ale nie dla mnie. I nie masz za co przepraszać. Nie gniewam się za tamto. Ten cyrk, który odstawiłem... - zatrzymałem się na chwilę, wrednie uśmiechając się pod nosem, do samego siebie. - Grałem. Musiałem grać, żeby być taki, jak inny, żeby nie odróżniać się od reszty społeczeństwa po raz kolejny w życiu. Z doświadczenia wiem, że mogą wyniknąć z tego ogromne problemy. Ale nie skrzywdzę cię po to, aby upodobać się innym, rozumiesz? Nigdy - mówiąc to, spojrzałem prosto w jego oczy, przygryzając dolną wargę, z taką wielką nadzieją, że zaufałby mi do końca. - Oh, i... jestem Nick. Grimmy.
    Kolejna chwila ciszy, podczas której mierzyliśmy się wzrokami. Czekałem na jego słowa, na odpowiedź, która powiedziałaby mi wreszcie, czy miałem jakiekolwiek szanse na uratowanie tego chłopaka. Samuel po raz kolejny zaczął pisać, szybkimi ruchami naznaczając litery czarnym długopisem na papierze, a ja zrobiłem parę kroków w stronę małej szafy, otwierając ją w poszukiwaniach jakichś czystych ciuchów. Wziąłem pierwszy lepszy t-shirt i obcisłe jeansy, które znalazłem, po czym przebrałem się, przed tym rzucając krótkim 'jak coś, odwróć się' w stronę chłopaka, który siedział w ciszy i bazgrał w swoim notesie. Już przebrany, przeczesałem palcami włosy, robiąc parę nieśmiałych kroków w stronę łóżka, na którym siedział on.
    - Pewnie jesteś głodny, prawda? - zapytałem nagle, jakbym dopiero teraz przypomniał sobie, jak ta cała historia się rozpoczęła.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  32. [I]

    Odebrałem od niego kartkę z notesu i oparłem się o ścianę przy łóżku, aby zsunąć się po niej i usiąść na podłodze, zaczynając czytanie tych słów, których teraz było więcej, niż poprzednim razem. Nie chciałem zająć miejsce obok niego, na łóżku, żeby znów nie pomyślał, że mam jakieś złe intencje. Zrozumiałem już, że był bardzo podejrzliwy, i zacząłem głębiej zastanawiać się nad każdym krokiem, nad każdym gestem, aby nie popełnić nieświadomie jakiegoś błędu i nie zrazić go od siebie. Wszystko, co Samuel napisał tym swoim zgrabnym, szybkim pismem potrafiło przesłać mi naprawdę wiele emocji. Wiedziałem, że sie bał, że nadal był nieufny, że nie miał pojęcia, co o mnie myśleć, i wcale mnie to nie zdziwiło, gdy to przeczytałem. Wszystkie jego podejrzenia były dobrze skonstruowane i stwierdziłem, że pewnie trudno byłoby mi zdobyć jego zaufanie. Raczej już sam mój wygląd nieco odstraszał. Chudy, wysoki, sprawiałem wrażenie zaniedbanego ćpuna, chociaż wcale taki nie byłem. A większość ludzi oceniała właśnie po wyglądzie - chociaż nie byłem pewien, czy on też się do nich zaliczał. Pamiętałem te czasy, gdy wiele ludzi drżało na sam mój widok, co teraz wydawało mi się kompletnie niedorzeczne i nierealne. Byli tacy ślepi, wszyscy. Nie widzieli tej drugiej połowy mnie, która wrzeszczała z bólu i umierała duchowo, gdy tylko ten zły Nick mordował, gwałcił, zabijał niewinne osoby. Widzieli tylko tą część, która miała najwięcej siły, która brnęła w stronę światła, aby móc pobierać przyjemność z czyjegoś cierpienia i bólu. Cholera, byłem psychiczny, a jak myślałem o tym coraz bardziej, czułem się z tym coraz gorzej. Do tej pory próbowałem to ignorować, albo jakoś z tym żyć, chcąc czerpać korzyści też z tej drugiej połowy. Nie chciałem próbować się zmienić prawdopodobnie dlatego, że wiedziałem że byłem bez szans. Przekonywałem się, że każdy morderca czy gwałciciel był chory psychicznie, i że dzięki temu po raz pierwszy w życiu byłem taki jak inny, na równi z resztą. Ale to było ogromne kłamstwo. A teraz, gdy spotkałem kruchą istotę, która była przestępcą, od razu zacząłem zazdrościć jej tej aury niewinności, tego pogodzenia się z samym sobą, której mi brakowało - nawet jeśli te dwa jego aspekty istniały tylko w moich oczach, a nie w nim, jako w osobie. Dopiero po paru chwilach zauważyłem, że intensywnie myślałem pusto gapiąc się w kawałek papieru. Musiałem znaleźć sposób do tego, aby przekonać go, że moje intencje nie były złe. Czułem ten strach, ten ból który bił od słów napisanych przez niego na kartce. I chyba w jakimś sensie rozumiałem to wszystko, a ta niekontrolowana, nieuzasadniona chęć do pomocy we mnie rosła. Może znajdując sobie kogoś, kto ze mną czułby się pod ochroną, chciałem uratować siebie samego.
    - Dobrze, będę z tobą szczery. Powiem ci wszystko, co mi leży na sercu. A musisz wiedzieć, że bardzo rzadko to robię z mojej własnej, niewymuszonej przez żadną psychiczną, żyjącą we mnie istocie woli. Jakoś... ufam ci, jakkolwiek głupio i naiwnie może to brzmieć - zacząłem, tym samym, łagodnym tonem, co zawsze. Wziąłem głęboki oddech, aby przygotować się na to, co przeżyłbym. Wspominanie przeszłości zawsze bolało, jednak teraz coś mnie do tego pchało. Coś podpowiadało, że gdybym otworzył się przed nim, Samuel zobaczyłby we mnie moje prawdziwe uczucia. Cholera, jak to kretyńsko brzmiało w mojej głowie. Wypowiedziane, byłoby pewnie jeszcze gorzej.
    - Masz rację. Jestem przestępcą, nigdy tego nie zaprzeczyłem. Byłem dziwką, dilerem, gwałcicielem, mordercą. Z początku nie chciałem ci tego mówić, bo myślałem, że cię to zrazi, ale skoro już widzę, że czujesz do mnie niechęć, to... przecież można spróbować. Teraz chcę być z tobą szczery. Nie pytaj się mnie dlaczego, bo nie mam pojęcia. Rzadko kiedy wiem, dlaczego coś robię. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego popełniałem te wszystkie okropne czyny, ale nadal je robiłem, bo... - zatrzymałem się na chwilę, wzdychając.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  33. [II]

    - Bo część mnie cieszyła się patrząc na agonię moich ofiar. Tak, to, co ci teraz mówię, przeczy temu, co powiedziałem chwilę przedtem, ale daj mi wytłumaczyć. Musisz wiedzieć, że... to jest tak, jakby żyły we mnie dwie osoby. Dwie, skrajnie różne osoby w jednym ciele. To brzmi głupio i nierealnie, ale tak jest. Nikomu wcześniej o tym nie powiedziałem, ty... jesteś pierwszy. Nie wiem, może to jakaś choroba psychiczna. Ta bardziej... zła strona mnie mimo tego, że jest silniejsza i że z łatwością potrafi przejąć nade mną kontrolę, pojawia się dość rzadko, jednak w przeszłości górowała nade mną. I to ona chciała, abym robił to wszystko. Chciała seksu, drag, rock'n'rolla. Chciała krwi, śmierci, cierpienia, pieniędzy. Teraz muszę powiedzieć, że uspokoiła się. Może to przez tą cholerną karę, którą przyszłem tu znieść, może przez coś innego, czego nie potrafię wytłumaczyć. Sęk w tym, że wszystko zaczęło się po moim... niezbyt przyjemnym dzieciństwie.
    Cały czas trzymałem pochyloną głowę, wzrok wbity w moje własne dłonie. Przekręciłem je na drugą stronę i przez chwilę wpatrywałem się w zarys blizn i nacięć na moich nadgarstkach, jednak chwilę później zacisnąłem gwałtownie oczy. Bałem się, że Samuel wyszedłby. Że zostawiłby mnie samego. Bo może, w pewnym sensie, jego obecność sprawiała, że czułem się trochę lepiej, opowiadając to wszystko. A to bolało.
    - Byłem debilnym gówniarzem, gdy pocałowałem na oczach wszystkich najlepszego przyjaciela, w którym się kochałem. Nie miałem pojęcia, że ludzie odebraliby to za coś złego, a mnie za coś ohydnego. Dzieci potrafią być okrutne. Zostałem oddzielony od społeczeństwa. Siedziałem sam, przez cały dzień nikt się do mnie nie odzywał. Ale nie tylko to. Bili mnie, znęcali się nade mną. Kopali, gdy leżałem bezradny, bez sił na zimnej podłodze, pluli na mnie, wyśmiewali. I to nie tylko w młodych latach. To kontynuowało. Rok, dwa, trzy, cztery, pięć. Nie miałem rodziców, którzy by się mną przejmowali. Nawet ich nie pamiętałem, bo jakiś psychol postrzelił ich w metrze, gdy byłem jeszcze szczylem. A dziś ja jestem równie pierdolniętym świrem. Ironia losu, prawda? - uśmiechnąłem się, jednak uśmiech ten był pełen bólu, smutku, gdy łzy nalatywały mi do oczu. - Opiekowała się mną stara ciotka, która miała szczerze w dupie to, co się ze mną działo. Więc, tak: wiem jakie to uczucie czuć że jest się kompletnie samotnym. Codziennie słuchałem tego, że byłem niczym. Zerem. Śmieciem. Przeszkodą. Robalem, którego trzeba było zgnieść. Wołem gotowym na rzeź. Czymś, co nie powinno żyć. Czymś, co zawodziło wszystkich. Czymś, co powinno zgnić na miejscu. Czymś, za czym nikt by nie płakał. Nie byłem człowiekiem, byłem mniej niż zwierzęciem, przedmiotem, śmieciem. Tylko raz w życiu poczułem, że należałem do jakiejś grupy, ale właśnie od niej zaczęły się moje problemy. Znalazłem takich, jak ja. Homoseksualistów. Przez nich uzależniłem się od prochów, przez nich wkręciłem się w te wszystkie brudne interesy, które teraz doprowadziły mnie tutaj.
    Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, jednak ja tego nie zauważyłem. Siedziałem tam, nieruchomy, nie myśląc o niczym. Słowa same wypływały mi z ust, w potoku, którego nie chciałem i nie potrafiłem zatrzymać. Nie myślałem o ciszy, która panowała w pokoju. Nie myślałem o tym, że chłopak nie mógł mi w żaden sposób przerwać. Nie myślałem o tym, jak głupio byłoby mi mówić mu to wszystko, gdybym tylko był przy zmysłach.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  34. [III]

    - Wiem, że teraz pomyślisz sobie coś, co będzie odwrotnością efektu, do którego dążyłem. Chcę tylko żebyś wiedział, że wiem, jak to jest cierpieć, bać się, uciekać w stronę ekstremalnego rozwiązania, aby tylko uratować się, nie ważne za jaką cenę. Ja myślałem, że moje rozwiązanie było poprawne. Poświęciłem na nie tak wiele żyć. Dałem za nie tak dużo cierpienia, krwi, cudzych krzyków. Ale gdy to robiłem, część mnie umierała. Wrzeszczała, abym przestał. Wrzeszczała, że zmieniłem się nie do poznania. Wrzeszczała, że nie byłem sobą. Bo ja wcale taki nie jestem, wiesz? Nie jestem i nie chcę być. Nie chcę być maszyną bez serca jak ludzie, którzy się nade mną znęcali, przez których trafiłem w to piekło. Chcę być dobrą osobą. Chcę znów być osobą, którą naprawdę jestem. I ostatnio mi się to udaje, coraz bardziej. Chcę zrobić coś dobrego, żeby czuć się dobry. Chcę się uratować, ratując kogoś innego. Rozumiem cię gdy mówisz, że czujesz się sam. Wiem, że będzie ci ciężko mi zaufać i wiem też, że naprawdę mnie zaboli, jeśli jednak tego nie zrobisz. Chciałbym wreszcie zacząć dobrze myśleć o sobie. Chciałbym sprawić, że ty też poczułbyś się dobrze w czyimś towarzystwie. Ale widocznie osoba, która jestem, uniemożliwia to. Ale nie skrzywdziłbym cię, bo dobrze wiem, jak to jest być krzywdzonym. Nawet przez samego siebie.
    Mój monolog gwałtownie urwał się, gdy obudziłem się z tego snu. Pierw poczułem zimny metal w kontakcie ze skórą i zdałem sobie sprawę, że nieświadomie wsunąłem dłoń do kieszeni spodni, do której wcześniej przeniosłem żyletkę. Moją jedyną przyjaciółkę, która sprawiała, że czułem się dobrze. Następnym uczuciem były mokre policzki przez łzy, które nadal wypływały z moich oczu, nie chcąc się zatrzymać. Wstałem z miejsca, jak poparzony, tak gwałtownie, że zachwiałem się na nogach. Oparłem się jednak dłonią o ścianę, przez co uniknąłem frontowego zderzenia z podłogą.
    - Cholera - jęknąłem, szybkimi ruchami zaczynając wycierać policzki, po których w dalszym ciągu, mimo wszystkiego, spływały łzy. - Przepraszam, przepraszam - wypowiadałem cicho, jak mantrę, zaczynając kręcić się po pokoju. Wstydziłem się tej debilnej, chorej chwili słabości przed nieznajomym. Zaprzepaściłem wszystkie szanse na jakiekolwiek zaufanie. Wcześniej miałem nadzieję, że on zobaczyłby w tym wszystkim to, co naprawdę czułem, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jakie to było głupie. Przygryzłem wargę, nerwowo chodząc w jedną i w drugą stronę, umysłem szukając wyjścia. W końcu zrobiłem parę kroków w stronę biurka, z którego wziąłem paczkę żelków. Niestety, Samuel jak na razie mógł liczyć tylko na słodycze z mojej strony, bo mój organizm nie chciał przyjąć nic, co nie byłoby słodkie, a już na pewno nie normalnego jedzenia. Trzesącą się dłonią podałem mu paczkę, nerwowo wycierając policzki wierzchem dłoni, ciągle przepraszając szeptem. Cholera.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  35. -Zarżnąłeś własną matkę?! – zapytałem zszokowany, bo.. nie oszukujmy się, ten chłopak.. yhm, Samuel, nie wyglądał na osobę, która gotowa była zamordować własnego rodzica. Huh. Chyba jednak nie byliśmy podobni do siebie wyłącznie z wyglądu. – No, chłopcze. Witaj w klubie tych, co siedzą tu za mord popełniony na własnym rodzicu. – Zaśmiałem się głośno, niewątpliwie zwracając na siebie uwagę kilku osób.
    Po raz kolejny dostałem nauczkę, choć powinienem przyswoić to już dawno temu. Nie można ufać wyglądowi. Zapomniałem o tym na moment przy Grimmy’m i zapomniałem teraz. Błąd, Shelley. Ogromny błąd.
    -Także ten – mruknąłem, po chwili, czując jak dobry humor mnie opuszcza. – Chyba jednak nie jestem jedynym chujem, który miał czelność zabić swojego rodzica.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  36. Uśmiechnąłem się głupkowato. No tak.. Samuel był tym typem. Był osobą, której było przykro, bo popełniła zbrodnię. Ja nie żałowałem.. żadnej z nich, no może poza pobiciem kilku osób, ale nie zabójstwa. Właśnie ono było jedynym przestępstwem, które planowałem, którego pragnąłem, które powtórzyłbym za każdym razem, kiedy tylko miałbym możliwość. Zabiłbym tego skurwiela jeszcze raz i kolejny i następny i tak do skutku.
    -Najwyraźniej twój powód nie był wystarczająco dobry – warknąłem. – Ja, gdybym miał możliwość, zabiłbym go jeszcze raz, bo w przeciwieństwie do ciebie.. nie mogłem zrobić nic innego, a to była jedyna możliwa i sprawiedliwa kara. Mięczaku.
    Rozłożyłem ręce i wzruszyłem ramionami.
    -Jestem chujem, zbrodniarzem, mordercą bez serca.. ale zrobiłem to, zabiłem go, bo właśnie to trzeba było zrobić.
    Nigdy, nikt nie wmówi mi, że to był błąd. Nie mogli mi zagrozić karą boską, ani żadnymi innymi dyrdymałami. Rządziłem sam swoim życiem. I tak miało pozostać.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie. No po prostu kurwa no nie. On myślał, że zrobiłem to od tak!? Bo mi się zachciało? Bo miałem taki kaprys? Bo byłem kurwa chory? Nie. Zanim to zrobiłem, przemyślałem to dokładnie. Nigdy nie myślałem o niczym tak bardzo jak o tym. To było dla mnie jedyne… możliwe wyjście. Nikt inny nie miał prawa tego zrobić. Tylko ja.
    -Wiesz co? Szansa się znajdzie. Wiem przynajmniej, że ja sobie poradzę, że nie będę musiał pisać na kartkach wszystkiego, co będę chciał komuś przekazać. Może i ludzie będą się mnie bali. – Wzruszyłem ramionami. – Może nie znajdę przyjaciół. Trudno. A co do nich wszystkich – rozejrzałem się dookoła. – Oni wszyscy mieli jakiś powód, ale mogę się założyć, że w większości była to desperacka próba wkupienia się w towarzystwo, albo chęć zwrócenia na siebie uwagi. Oni chodzą z uniesioną brodą, bo spierdolili sobie życie, ja robię to, bo zrobiłem coś zupełnie odwrotnego.
    Chciałem odejść, ale nie potrafiłem, chciałem wiedzieć, co ten mały miękki i biedny chłopiec będzie miał mi do powiedzenia. Była jedyna rzecz, przez którą go podziwiałem. Miał na tyle odwagi, żeby powiedzieć mi co o mnie myśli. Jako jedyny.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  38. [I]

    Czułem się jak w klatce. Mój oddech był krótki, ciężki, głośny. Miałem wrażenie, że za chwilę padłbym na podłogę, nieprzytomny. Zawsze, za każdym razem gdy opowiadałem historię mojego pieprzonego życia, czułem się cholernie źle. Pragnąłem cofnąć czas, zachować się inaczej. Skończyć ze sobą przed tym wszystkim, aby po paru latach nie mieć przed oczami wiecznie wijące się w agonii ciała moich ofiar, a w uszach ich krzyki, płacz, błaganie o litość, której nigdy nie otrzymały, oraz te poplatane kawałki kolorowego płótna, które tańczyły w mojej głowie, tworząc okręg, wydając z siebie przeraźliwe, prymitywne dźwięki, które zadawały mi ból. Powoli popadałem w histerię, panikę. Wiedziałem, że za parę sekund nie wytrzymałbym dłużej, wybuchłbym. A opcje były dwie - i sam nie wiedziałem, która z tych była gorsza. Albo mogłem popaść w histeryczny płacz i ciąć się psychopatycznie ciesząc się z własnego bólu siedząc w kącie i desperacko kołysząc się na boki, pod nosem śpiewajac cichą kołysankę; w drugim wypadku, mogłem pozwolić, aby zły Nick wyrwał się z mojego serca i zaczął rozwalać wszystko dookoła, co znajdowało się w jego zasięgu, wliczając w to tą kruchą istotkę. Tą samą, która powstrzymała mnie przed szaleństwem, zwyczajnie łapiąc mnie za ramię. Nigdy nie powiedziałbym, że ktoś taki mógł mieć taki pewny nacisk, jednak teraz jego dłoń na moim ramieniu magicznie sprawiła, że uspokoiłem się nieco. Moje dłonie gwałtownie zacisnęły się na jego nadgarstkach, a powieki ukryły moje tęczówki, gdy nie potrafiłem uspokoić mojego oddechu, ani zatrzymać łez. Poczułem materiał jego koszulki na policzkach i zapragnąłem się do niego przytulić, jednak Samuel szybkim krokiem oddalił się ode mnie w stronę łóżka, a panika znów zaczynała przejmować kontrolę nad moim ciałem i nad moimi ruchami. Czułem się tak okropnie. Czemu nie mogłem mieć po prostu kogoś, kto w takich momentach pojawiłby się przy mnie, przytuliłby mnie i wyszeptał, że wszystko będzie dobrze? Nawet gdybym nie uwierzył w te słowa, naprawdę by one pomogły. Razem z takim szczerym, przyjacielskim uściskiem. Od zawsze uwielbiałem się przytulać. Może dlatego, że tak rzadko było mi to dane. Ale też dlatego, że ten gest potrafił przesłać mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli osoba przytulająca nie miała wiele pewności siebie. Tym razem rzecz, która pozwoliła mi się uspokoić to ten wielki napis, który Samuel nakreślił na kartce. Nie jesteś zły. Przez chwilę może w to uwierzyłem, jednak następnie tylko to, że szczerość w tych zielonych oczach oraz ten niepewny, nieśmiały uśmiech potrafiły wykreślić jakiekolwiek moje myśli, sprawiło, że zaakceptowałem taką naciąganą rzeczywistość. Drżącym, chwiejnym krokiem podeszłem do łóżka, siadając na nim, trzęsąc się. Spuściłem wzrok na swoje kolana, podczas gdy pisał, a następnie przyciągnąłem je do siebie i objąłem ramionami, kładząc stopy na łóżku i chowając twarz. Zacisnąłem boleśnie zęby na dolnej wardze, aż poczułem smak własnej krwi. To chociaż trochę potrafiło podnieść mnie na duchu. Własne cierpienie. W przeszłości tyle ludzi cierpiało przeze mnie, teraz była moja kolej. Musiałem zrobić też coś dobrego. Po prostu czułem, że tak musiało być, bo inaczej moja dusza już nigdy nie pogodziłaby się z moim ciałem. Byłbym rozerwany na dwie części, już na zawsze. I za każdym razem, gdy sprawiłbym sobie sam ból, te dwie części oddalałyby się od siebie coraz bardziej, a ja cierpiałbym okropnie. Cierpiałbym czując, jak moje dwie rzeczywistości były rozrywane i wiedząc, że prędzej czy później jedna z nich musiałaby zapanować nad drugą. A ja stałbym się albo cholernie wrażliwą, albo cholernie agresywną osobą. I żadna z tych dwóch opcji nie podobała mi się.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  39. [II]

    Dopiero po jakiejś minucie zdałem sobie sprawę, jak nasze dwie role odwróciły się. Teraz to ja wyglądałem na tego, co potrzebował bardziej pomocy, opiekuna, przyjaciela. Kogoś delikatnego, kto zachowywałby się w stosunkach do mnie naturalnie, a zarazem pokazywałby mi, jak bardzo byłem dla niego ważny. Jakiś głosik w mojej głowie odezwał sie, po raz kolejny mówiąc mi, że ja po prostu pragnąłem miłości, że to było naturalne i zrozumiałe, jednak zignorowałem to cholerstwo. Nigdy nie chciałem przejmować się takimi sprawami, odkąd przez chujową 'miłość' zniszczyłem sobie życie. A ten głos ostatnio odzywał się coraz cęściej, jakbym w tym miejscu miał jakiekolwiek szanse na jakieś pozytywne uczucie od kogokolwiek. Podniosłem nieśmiało głowę, z zaczerwionymi i piekącymi oczyma, a wtedy Samuel podał mi kartkę. Zacząłem czytać. Jego ciepła dłoń na moich wychudzonych plecach, na których można było rozróżnić kręgosłup nawet poprzez koszulkę, którą miałem na sobie, sprawiła mi ogromną przyjemność. Może to był tylko taki mały gest. Może dla niego nic nie znaczył. Ale dla mnie każdy, nawet malutki okaz delikatności był ogromnym darem, bo za każdym razem to było coś nowego w moim życiu. Po raz kolejny zapragnąłem przytulić się do niego, jednak coś mi to uniemożliwiało. Nadal byłem w zamkniętej klatce, jak jakieś zwierzę. A ludzie dookoła mnie kusili mnie, zachęcali do wyjścia, żeby później patrzeć, jak bez szans na ucieczkę obijałem się o kraty mojego małego, niewidzialnego więzienia. Śmiali się ze mnie, wskazywali na mnie palcem, dzieci miały ubaw na mój widok. Byłem pajacem. Ciotą. Kretynem. Wmawiali mi to od dzieciństwa, i widocznie taka była prawda. Dopiero gdy czytałem zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo się trząsłem. Spróbowałem nad tym zapanować, ale na marne, więc po prostu to zignorowałem. Po przeczytaniu tego, co mi chciał przekazać, wyobraziłem sobie, jakie jego życie musiało być okrutne. Ja nigdy nie miałem rodziców. Nie wiedziałem, jak to było mieć kogoś takiego, jak ten ktoś powinien się ze mną zachowywać. Więc też zbrodnia, którą popełnił nie wydawała mi się gorsza, od morderstwa zwykłej, obcej osoby. W sumie, może i cieszyłem się, że to zrobił. Ciekawe co by się z nim stało, w jaki sposób by umarł, gdyby tego nie zrobił, gdyby pozwolił, aby jego rodzicielka nim pomiatała. Podniosłem na niego wzrok zmęczonych oczu, na których jeszcze przez dłuższy czas zostałyby ślady płaczu. Uśmiechał się. Mimo tego, co przed chwilą mi powiedział, uśmiechał się. Dopytałem się jak mógł tak postępować, skąd brał całą tą siłę i wytrzymałość. Gdybym był na jego miejscu, pewnie dawno bym stchórzył i zakończył z sobą. Nie miałbym tyle odwagi, jak on. Powoli zaczynałem go podziwiać. Oblizałem sobie dolną wargę, na której widniała rana, którą zrobiłem sobie przed chwilą.
    - Ja nie myślę, że jesteś kaleką, czy upośledzonym człowiekiem - zacząłem, słabym głosem. - Wierzę, że... że wszystko ma jakiś powód. Może to też ma. I na razie nie możesz tego pojąć, nikt nie może tego pojąć. Przekonasz się o tym dopiero wtedy, gdy nadejdzie twój czas - zatrzymałem się, nie wiedząc, czy mówić dalej, czy to, co chciałem powiedzieć, nie zabrzmiałoby głupio. - Ja... zaopiekuję się tobą. Znajdę jakiś sposób, abyś znów miał swoje orzeszki. I nie pozwolę, aby ktokolwiek traktował cię jak śmiecia. Ani żebyś czuł się śmieciem. Nie pozwolę.
    Mój ton drastycznie spadł i stał się taki cichy, że był już szeptem. Z początku przejąłem się tym, że Samuel mógł mnie nie usłyszeć, jednak pomyślałem, że może tak było lepiej. Czasami gadałem zbyt wielkie głupoty. Czasami chodziłem ciągle z głową w chmurach. Czasami wyobrażałem sobie rzeczy, które nigdy by nie nastąpiły. Czasami byłem po prostu dziecinny. Spuściłem wzrok na swoje dłonie, jednym palcem przejeżdżając po nadgarstku, czując się jakoś spełniony z tymi śladami, bliznami i nacięciami pod opuszką. Należało mi się. Byłem chujem.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  40. Kiedy z moich ust wypłynęły dość… wredne słowa dotyczące Samuela poczułem się dobrze, ale to uczucie trwało chwilę. Gdy urażony chłopak podniósł się i ruszył niemal biegiem w kierunku toalet, szturchając mnie przy tym ramię, zrozumiałem, jak wielkim idiotą jestem. Co on mógł poradzić na to, że był niemową? Gdyby mnie spotkało coś takiego, pewnie przez całe życie użalałbym się nad sobą, a on był w pewnym sensie silny… bo chciał żyć i stawiał czoła przeciwnością.
    I właśnie w tym momencie poczułem się… gównem, nic nie wartym człowiekiem. Jak mogłem znęcać się na osobą słabszą? Dotychczas na swoje cele wyznaczałem ludzi mocnych ciałem i umysłem, z którymi mogłem.. się pobawić, którymi mogłem manipulować.
    A w tej chwili? Zachowałem się niczym cholerny desperat. Każdy tutaj mógł znęcać się nad Samuelem, bo.. był słabszy i to czyniło ich jeszcze gorszymi, a ja nie byłem wyjątkiem. Właśnie doświadczyłem czegoś, czego nie przeżywałem zbyt często, niemal nigdy. Poczułem… wyrzuty sumienia.
    Biorąc głęboki wdech, zgiąłem na kilka części kartkę, którą podał mi Samuel i schowałem ją do kieszeni, a następnie ruszyłem w kierunku łazienek, zastanawiając się, co powinienem powiedzieć. Czułem się potwornie ze świadomością, że wykorzystałem tak beznadziejny sposób na atak, że w ogóle atakowałem kogoś tak… delikatnego.
    Szarpnąłem za klamkę i wparowałem do łazienki, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu czupryny ciemnych loków. Kiedy zobaczyłem go w kącie pomieszczenia skulonego, przerażonego i załamanego, poczułem się jeszcze gorzej. Moja dłoń powędrowała do karku, jak zawsze, kiedy nie wiedziałem co powiedzieć.
    -Ja.. Em.. Samuel, zrobiłem błąd mówiąc to, co powiedziałem. Jestem idiotą. Mamy inne poglądy na temat tego, co zrobiliśmy.. a ja powinienem uszanować twoje zdanie… Ja… Emm.. przepraszam.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  41. Spojrzałam na niego, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Dopiero po chwili zrozumiałam, że chłopak próbował mi powiedzieć, że jest...niemy. Zaskoczona aż otworzyłam lekko usta. Szybko jednak je zamknęłam, mając wrażenie, że wyglądam jak idiotka. Nie wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić. Za nic w świecie nie chciałam, aby nieznajomy mi się narzucał, wiecie, był przy mnie, bo chcialam być sama. Tylko jak mu to ładnie powiedzieć? Zamyśliłam się, przygryzając dolną wargę. O, mam!
    - Wypierdalaj, niemowo - wysyczałam z jadem żmiji w głosie.
    Tak. Strzał w dziesiątkę. Plus 115641661616165 punktów do bycia suką.

    Lorette

    OdpowiedzUsuń
  42. [I]

    To, co się działo między nami wychodziło poza granice mojego umysłu. Nie wiedziałem, co takiego zrobiłem, że mi zaufał. Nie wiedziałem, dlaczego w ogóle chciałem mu pomóc, dlaczego chciałem z nim być. Wmawiałem sobie, że to ta chęć bycia lepszym człowiekiem, jednak zarazem czułem, że istniało też coś poza tym. Bo gdyby to 'coś' nie istniało, nie czułbym się tak dobrze i bezpiecznie pod jego dotykiem. Kto by kiedykolwiek powiedział, że ktoś taki słaby, jak on, dałby mi poczucie bezpieczeństwa? To było dziwne, ale pewnie tylko w moich oczach. Nigdy tak naprawdę nie przyznałem przed samym sobą, jak bardzo byłem słaby. Oczywiście: miałem okropnie niską samoocenę, uważałem się za psychopatę, ciotę, ale czułem się źle gdy myślałem o tym, że byłem kruchy psychicznie. Gdzieś w głębi wiedziałem, że to była prawda, jednak oszukiwałem samego siebie i starałem się udowodnić odwrotność całym sobą. I w dniach, gdy tak myślałem, byłem naprawdę nie do zniesienia. Pozwalałem, aby czarna strona mojej duszy przejęła kontrolę nad całością, i nawet nie próbowałem powstrzymać się od okropnych czynów, których zwykle żałowałem, gdy wszystko wracało do normy. A wtedy znów nadchodził okres czasu, gdy przez to, co zrobiłem, zdawałem sobie sprawę z tego, jak łatwo było mnie zmanipulować, zgiąć. Przecież robiłem to ja sam, samemu sobie. Czasami po prostu stałem przed lustrem i na głos mówiłem, że nie potrzebowałem nikogo. Że sam doskonale bym sobie poradził. Co zwykle kończyło się płaczem, bo zdawałem sobie sprawę z tego, jak cholernie chciałem okłamać siebie samego, żeby przynajmniej w swoich oczach być lepszą osobą. Zadrżałem gwałtownie, gdy Samuel sięgnął po mój nadgarstek i zaczął przyglądać się bliznom i nacięciom. Zacisnąłem gwałtownie oczy oraz zęby na wardze - tym samym drażniąc sobie ranę na nich - będąc pewnym, że po tym drastycznie zmieniłby zdanie o mnie. Tak, jak to zrobili wszyscy, do których w jakiś sposób udało mi się zbliżyć, oczywiście kłamstwami. Naprawdę wiele razy próbowałem budować coś na wzór przyjaźni na kłamstwach, ale jeśli mogłem okłamać kogoś mówiąc o mojej orientacji, o uzależnieniach czy 'pracy', nie mogłem zrobić tego z tym, co widniało na moich nadgarstkach i udach. Co niby miałbym powiedzieć? Że kot mnie podrapał? Narobiłbym sobie mniej wstydu, gdybym przyznał, że byłem masochistą. Że się samookaleczałem. Że były takie dni, gdy siedziałem w wannie cały dzień, jedynie z białym t-shirtem na sobie, i ciąłem się, aż nie traciłem przytomności. Uśmiechałem się do siebie, gdy moja własna krew spływała mi po skórze, gdy plamiła mi koszulkę. Wtedy czułem się wolny, spełniony. Wreszcie zapłaciłem za wszystkie grzechy. Jednak to uczucie trwało do momentu, gdy kolejne poczucie winy na mnie nie spadało - a zdarzało to się bardzo często, niemal codziennie. Miałem pewność, że chłopak odwróciłby się ode mnie. W końcu, kto niby chciał się przyjaźnić z psychopatycznym masochistą? Po co? Żeby dołował też innego, żeby ciął się przed jego oczami i żeby ujawnił mu tajemnice, o których lepiej by było, aby nie wiedział? Zdecydowanie lepiej było takiego robala zostawić w spokoju i czekać, aż zdechnie - aż go ktoś zgniecie, albo aż sam ze sobą skończy. Poczułem jego palec na mojej skórze, a wtedy ostrożnie otworzyłem oczy. Spojrzał na mnie a ja, o dziwo, nie ujrzałem w tym wzroku obrzydzenia, czy jakiegoś innego negatywnego uczucia. Z zainteresowaniem przyglądnąłem się temu, co robił, a po przeczytaniu napisu na kartce, którą mi dał, mimowolnie uśmiechnąłem się. To było niedorzeczne, jak taka mała rzecz potrafiła sprawić komuś przyjemność. Następnie dał mi też kolejną, a gdy przeczytałem ją, wręcz oniemiałem z zaskoczenia. Samuel był pierwszą osobą, którą obchodził mój stan psychiczny. Pierwszą, która w jakiś sposób chciała mi zabronić robić sobie krzywdę. A jego sposób był dość łatwy i prosty - i sam się zadziwiłem, że od razu zaczął działać. Gdy pomyślałem o tym, że miałbym to zrobić dla niego, żeby się nie smucił, od razu zachciałem spełnić tą obietnicę, którą w ciszy zaakceptowałem.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  43. [II]

    Podniosłem na niego wzrok, aby mu odpowiedzieć, jednak przeraziłem się, gdy zobaczyłem grymas na jego twarzy. Dzięki jego pozycji od razu zrozumiałem, że to przez brak jedzenia - lub, w każdym razie, przez cokolwiek innego z tym związane - i przekląłem się w duchu za to, że dałem mu słodycze na pusty żołądek. Wprawdzie na mnie nie działały źle, bo akceptowałem praktycznie tylko to, jednak dla niego musiało to być bardzo, bardzo złe. Wstałem gwałtownie z łóżka i wbiłem w jego wzrok, nie wiedząc, co robić. Nie mógł mi nic powiedzieć bo wątpiłem, że mógłby cokolwiek napisać w takim stanie, ale na wszelki wypadek przykucnąłem przed nim, kładząc dłonie na jego kolanach tak, jak to zrobiłem ostatnio, i spróbowałem złapać jego uwagę.
    - Słuchaj. Jeśli tylko możesz, powiedz co ci jest, czego chcesz, dobrze?
    Dokładnie wpatrywałem się w wyraz jego twarzy mimo tego, że mnie przerażał. Chwila, zaraz. Stop. Przerażało mnie to, że odczuwał ból. Nie chciałem, żeby było mu źle. Chciałem, żeby poczuł się jak najlepiej, a przede wszystkim chciałem, żeby to było dzięki mnie. Cholera, znaliśmy się od jakiś dziesięciu minut, a na początku podejrzewał, że chciałem go zgwałcić! Czemu zawsze musiałem tak szybko przywiązywać się do ludzi? W jego ruchach wyłapałem coś, co mogło być skinięciem głową, więc stanąłem na równe nogi i skierowałem się w stronę tego małego pomieszczenia, które ludzie nazywali 'kuchnią', aby nalać mu wody do szklanki. Naprawdę wątpiłem, że to by cokolwiek dało, jednak nie miałem niczego innego. Szybkim krokiem wróciłem do niego, ponownie kucając przed nim i podając mu naczynie.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  44. [I]

    Okropnie spanikowałem, gdy Samuel zemdlał na moich oczach. Nie miałem pojęcia co robić, więc pozostałem przy jego łóżku, nieśmiało gładząc go po plecach i szeptając jego imię, w nadziei, że jego powieki za chwilę się podniosą. Ponownie zacząłem drżeć. Nie chciałem, żeby coś mu się stało i nie miałem pojęcia, czy to było zwykłe omdlenie, czy coś poważniejszego. Przecież go nie znałem. Nie znałem, ale nie chciałem dopuścić tego do myśli. Nie miałem pojęcia, czy na coś chorował i kompletnie nie wiedziałem, jak mu pomóc. Pozostałem przy jego łóżku, klęcząc na podłodze, trzymając jego dłoń w swojej i natarczywie wpatrując się w jego twarz, czekając na jakikolwiek, nawet najmniejszy ruch jego powiek. Mimo tego, że byłem naprawdę przejęty, mojej uwadze nie umknęły wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły jego twarzy, a mój umysł oczywiście nie mógł zrobić nic innego niż pomyśleć, że był naprawdę przystojny. Każdy aspekt jego wyglądu prowadził do perfekcji, ideału. Mój wzrok, powoli, z jego twarzy zaczął przesuwać się po całym jego skulonym ciele, a myśl o tym, że był taki niewinny wydała mi się wręcz nieralna. Skarciłem się jednak za to wszystko, gwałtownie zaciskając oczy. Cholera, o czym ja myślałem?! Opanuj się, Grimshaw. Spokojnie. Uraziłem się ponownie w ranę na wardze, którą sobie poprzednio zafundowałem, aby ból jakoś odwrócił moją uwagę od tego wszystkiego, co latało po mojej głowie, a następnie znów zająłem się dokładną obserwacją tego, czy czasem Samuel z sekundy na sekundę nie poruszyłby się. Błagałem w duszy, żeby to nastąpiło szybko, bo nie wiedziałem co zrobiłbym, gdyby został w takim stanie na dłużej. Zacząłbym panikować, pewnie znów bym płakał. Nagle ogarnęła mnie okropna, czarna myśl. A co, jeśli... jeśli nagle jego serce przestałoby bić? Co gdyby jego oddech zatrzymałby się? Nie przeżyłbym tego, a ta świadomość mną wstrząsnęła. Znałem go od jakiejś pół godziny. Wiedziałem tylko jak miał na imię, że był niemy, uzależniony od orzeszków i jaka była jego przeszłość. A mimo tego, już czułem się jakoś z nim powiązany. Cholera. Cholera, cholera, cholera. Odsunąłem się z ciężkim westchnięciem od łóżka, siadając na podłodze i czekając, aż zdarzyłoby się coś złego, lub coś dobrego. Już zaczynałem mieć gdzieś to, co by się stało - najgorszy był ten stan oczekiwania i chciałem, aby zakończył się jak najprędzej - jednak w tym samym czasie czułem, że gdyby mu się stało coś poważnego, też bym cierpiał, w pewnym sensie. Mój wzrok padł na nadgarstek, a kąciki moich ust wygięły się w górę, gdy ujrzałem rysunek, który wcześniej narysował na nim Samuel. Był naprawdę uroczy. Do tej pory, w tym miejscu mojego ciała nie ujrzałem nic innego, niż blizny, nacięcia i bransoletki, aby to wszystko zamaskować. Jedynie od czasu do czasu zaciskały się na nich dłonie moich klientów, ofiar lub kochanków. Ale nigdy nikt nie złapał mnie za nadgarstek tak przyjacielsko i delikatnie, jak zrobił to ten chłopak, który w moich myślach był naprawdę wyjątkowy. Usłyszałem, że coś się poruszyło, a gdy zdałem sobie sprawę, że to właśnie on się 'obudził', wstałem na równe nogi i zadrżałem, widząc jego bladą twarz. Zacisnąłem zęby na wardze, bojąc się o jego stan. Nie potrafiłem ukryć tego, że dłonie nadal mi się trzęsły. Z cierpliwością poczekałem, aż skończy pisać, chociaż tak naprawdę chęć dopytania się od razu co mu było potrzebne aż rozrywała mnie od środka, i wreszcie szybko przeczytałem to, co mi napisał, a następnie spojrzałem na jego nadgarstek. Nie rozumiałem go. Nie rozumiałem za co miałbym się na niego gniewać. Już prędzej to była moja wina, a nie jego. Delikatnie ująłem jego dłoń w swoją, kciukiem gładząc miejsce, gdzie widniał napis oraz smutna buźka.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  45. [II]

    - Nie mam za co się gniewać - szepnąłem, patrząc mu w oczy. - To moja wina, bo nie dałem ci jakiegoś normalnego jedzenia, tylko to świństwo. Przepraszam - zatrzymałem się na chwilę, aby opanować mój oddech, który nagle chciał przyśpieszyć. - Jeśli chcesz, przyniosę ci coś ze stołówki. Ale nie bój się zostać sam, dobrze? Nikt tu nie wejdzie. Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, zamknę cię na klucz.
    Wiedziałem że to była dość ryzykowna propozycja. Samuel mógł pomyśleć, że po prostu chciałem go tu zamknąć i zostawić, aby umarł z głodu, ale moje intencje były odwrotne. Nie chciałem go opuścić. Nie potrafiłbym tak po prostu dać mu stąd wyjść i następnie cały tydzień, co noc martwić się, co się z nim stało. Chciałem mu pomóc, ale zarazem nie chciałem zostawiać go samego.
    - Nie chcę, żebyś był sam, ale nie znam innego wyjścia... Chcę ci pomóc - mój głos załamał się, zamknąłem oczy. - Wiem, że to głupie. Ty mi powiedz, co mam zrobić. Chyba, że... chyba że wolisz wrócić do swojego pokoju - znów na niego spojrzałem. - Wiesz, droga wolna, nie jesteś moim więźniem, rób, co chcesz.
    Zamilkłem, czekając na jego słowa, które zabrzmiałyby dla mnie jak wyrok. Chciałem mu pomóc jak najszybciej, żeby nie musiał tak bardzo cierpieć.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  46. [I]

    To było tak, jakbym w ogóle nie zauważył, że Samuel był niemy. Wcale mi to nie przeszkadzało, a gdy czytałem to, co pisał, w mojej głowie pojawiał się głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałem - i już przyzwyczaiłem się do świadomości, że dla mnie to był jego głos. A on, swoimi małymi gestami, potrafił powiedzieć więcej, niż ktokolwiek umiałby zrobić to słowami. Czułem się tak dobrze w jego towarzystwie. W głębi serca dobrze mi było ze świadomością, że już się do niego przywiązałem. W sumie, to nie było nic złego. Lubiłem myśleć o tym, że miałem kogoś, o kogo mógłbym się troszczyć, kim mógłbym się opiekować, chociaż wiedziałem, że pewnego dnia odszedłby ode mnie. Po prostu stwierdziłby, że już mnie nie potrzebuje, że jestem dla niego tylko przeszkodą, i zniknąłby z mojego życia. Raz na zawsze. Jednak to wcale mnie nie smuciło - ważne było, że mogłem chociaż trochę czasu spędzić u jego boku. Dlatego właśnie gdy tylko przeczytałem, że chciał być moim przyjacielem, na moich ustach automatycznie pojawił się uśmiech. Lubiłem wiedzieć, że ktoś mnie potrzebował. Zerknąłem na niego kątem oka, gdy rysował mi to małe arcydzieło na moim poranionym nadgarstku, i zastanowiłem się, czy on kiedykolwiek miał przyjaciela. Czy w ogóle wiedział coś o pojęciu 'przyjaźń'. A ja? Zawsze byłe otoczony najprzeróżniejszymi ludźmi, lecz zawsze to byli tylko kumple od zbrodni, ewentualnie od seksu. Niby pomagali mi w nie podpaściu glinom, jednak to przez nich wpadłem w to bagno, w którym teraz stałem. Byli fałszywi. Byli przy mnie tylko dla przyjemności, seksu, prochów, pieniędzy, lub dla jakiejkolwiek innej korzyści do ich strony. Nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela. Nawet ten z moich szczenięcych lat, którego pocałowałem przed wszystkimi, teraz wydawał mi się jedynie zdrajcą. Jak inni, zostawił mnie. Jak inni, znęcał się nade mną. Jak inni, brzydził się mnie. Pamiętałem jego twarz między tymi, które codziennie mnie gnębiły, pluły na mnie, kopały mnie, gdy leżałem na zimnej podłodze. A Samuel? On był taki prosty, delikatny we wszystkim, co robił. Ceniłem sobie jego towarzystwo, naprawdę. I chciałem być przy nim jak najdłużej. Spuściłem ponownie wzrok na kartkę, aby jeszcze raz usłyszeć ten miły głos w mojej głowie, a wtedy poczułem, jak delikatnie dotykał moich włosów, myśląc pewnie, że ja bym tego nie zauważył. Jednak, długi czas spędzony w brudnej robocie sprawił, że wszystkie moje zmysły były wiecznie wyostrzone, gotowe na jakąkolwiek oznakę niebezpieczeństwa lub ruchu nieopodal mnie. Mimo tego, nie drgnąłem, udając że ten jego przyjemny gest umknął mojej uwadze, jednak gdy podniosłem się, aby przykryć go kocem, mały uśmiech na który sobie pozwoliłem zdradzał moją świadomość. Powędrowałem jeszcze do 'kuchni', aby przynieść Samuelowie butelkę z wodą, którą postawiłem mu przy łóżku, gdyby jej potrzebował.
    - Postaram się zrobić to jak naprędzej potrafię, dobrze? - zadałem pytanie retorycznie, kierując się jeszcze w stronę szafy, aby wyciągnąć z niej bluzę z długimi rękawami które miałyby zasłonić moje nadgarstki, i zarzuciłem ją sobie na plecy. Skierowałem się w stronę drzwi, znikając za nimi z niemą obietnicą powrotu, i zamknąłem je na klucz.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  47. [II]

    Cholera.
    Miałem wrażenie, że minęło dużo czasu. Za dużo czasu. Nie miałem pojęcia co działo się teraz z Samuelem, a mogło stać się wszystko. Mógł znów zemdleć, mogło stać mu się coś gorszego, mógł mieć atak paniki, mógł tam umierać, podczas gdy ja niezdarnie biegłem po schodach w stronę mojego pokoju, balansując w międzyczasie tacą, na której leżały dwa woreczki, do których tamta miła pani na stołówce zgodziła się zapakować jedzenie. Nawet wtedy, mimo ogromnego bólu w całym ciele, czułem ten zapach, który sprawiał że mój żołądek wręcz krzyczał. Nie wiedziałem co to było, ale chyba coś podobnego do tego, co chłopak chciał zjeść gdy się spotkaliśmy. Och, no i chleb. Jedyna rzecz, która nie wywoływała u mnie wymiotów. Zeszło mi długo, okropnie długo. A wszystko przez tego faceta, który mnie zaczepił na stołówce. Tak, zaczepił, a następnie pobił. Nie stawiałem żadnego oporu, pozwalałem mu na wszystko i chciałem tylko, żeby to skończyło się jak najprędzej, bo musiałem wracać do Samuela. Musiałem mu pomóc, musiałem się nim opiekować. To trwało dłużej, niż myślałem, aż w końcu po prostu uciekłem. Nie mogłem czekać tak długo, w tym samym czasie z nim mogło się stać cokolwiek. A to wszystko przez co? Przez to, że przed wyjściem zapomniałem wypłukać twarz i wymazać wszystkie ślady płaczu, które nadal widniały na moich policzkach i dookoła moich zaczerwienionych oczu. Byłem słaby, płakałem - więc musiałem dostać nauczkę. Tak powiedział. A ja nie miałem ani siły, ani ochoty, ani czasu, żeby się z nim sprzeczać, czy aby się bronić. Pozwoliłem mu zrobić to, co według niego było słuszne. Pozwoliłem mu zaspokoić swój głód na cudze cierpienie, a następnie pognałem do Samuela. Do jedynej istotki, która mnie potrzebowała. Nie mogłem go zawieść, więc niemal biegłem w stronę mojego pokoju, ignorując każdą część mojego ciała, która krzyczała z bólu. Wreszcie pod drzwiami, wyciągnąłem z kieszeni klucze i, trzęsącą się dłonią, otworzyłem drzwi. Bałem się, okropnie się bałem jego reakcji. A to sprawiało mi nawet większy ból, niż te wszystkie ciosy, które mi zadano.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  48. Gdy Samuel podbiegł do mnie, przez sekundę doznałem okropnego wrażenia, że za chwilę miałby się przewrócić na ziemię i ponownie zasłabnąć. Zadrżałem na samą tą myśl, jednak chłopak zignorował jedzenie, które mu przyniosłem, i zaopiekował się mną. Nie ukrywałem, że potrzebowałem opieki, że chciałem tej czułości, jednak teraz ważniejszy od siebie samego był dla mnie on. Bałem się, że mógłby znów zemdleć, lub ponownie źle się poczuć. Jednak, w tym samym czasie, jego troska, jego dotyk na moim ciele był taki przyjemny. Chciałem coś powiedzieć, jednak nie mogłem. Patrzyłem na jego twarz, a troska, której nie ukrywał między tymi wszystkimi iskierkami w jego szmaragdowych oczach, sprawiała że czułem się naprawdę dobrze. Chyba po raz pierwszy ktoś martwił się o mój stan, po raz pierwszy kogoś obchodziło to, co czułem. To było niesamowite. Mimo tego, że każda zmiana w mimice mojej twarzy sprawiała, że zdezynfekowane rany okropnie piekły, uśmiechnąłem się szczerze. Jednak prawdziwą radość poczułem, gdy chłopak mnie przytulił. Zignorowałem to, że uciskał niektóre części mojego ciała, które zostały naprawdę mocno poobijane, i wtuliłem się w niego, pragnąc tego poczucia bezpieczeństwa. Więc tak było mieć przyjaciela. To było wspaniałe uczucie. Świadomość tego, że zawsze miałbyś kogoś, kto by ci pomógł oraz to nieokreślone szczęście z każdym jego dotykiem. Skuliłem się jak tylko mogłem w jego objęciu, aby przytknąć twarz do jego szyi i poczuć po raz pierwszy jego zapach, który od tego momentu stał się moim ulubionym. Jego skóra była tak przyjemnie ciepła i miękka, a cała jego osoba dawała mi poczucie pewności siebie, bezpieczeństwa - nie zważając na to, że on sam był naprawdę kruchą osobą. Zapragnąłem zostać w jego objęciach już na zawsze, wtulając się w niego i czując, jak jego loczki łaskotały mnie w czoło oraz w uszy, jednak we mnie ponownie obudziła się ta troska w jego stronę, dzięki której czułem się lepszy.
    - Nie dramatyzuj, mały. To nic takiego - mruknąłem mu koło ucha, jednak nie odsunąłem się, aby podać mu jedzenie. Nie chciałem tego. Nie chciałem niszczyć tej chwili, która była dla mnie naprawdę przełomowa. Po raz pierwszy byliśmy tak blisko siebie, i po raz pierwszy mogłem tak jasno odczuć, że obydwie strony czerpały z tego samą przyjemność. Nie mogłem zobaczyć, że płakał, a w takich momentach żałowałem, że nie potrafił wydać z siebie żadnego dźwięku, bo czasem to pomogłoby mi zrozumieć, kiedy naprawdę było mu źle.
    - Idź, zjedz coś.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie miałem zamiaru zrobić mu krzywdy. Ten dzieciak był równie bezbronny, co mysz zapędzona do rogu pomieszczenia przez kota. Nie byłem kotem. Nie pożarłbym go, wiedząc, że jest nie ma ze mną najmniejszych szans.
    -Nie zrobię ci nic, okej? Przyszedłem Cię przeprosić. – warknąłem. – Nie jestem chujem, mam jeszcze jakieś ludzkie uczucia, a to, że popełniłem zbrodnię nie musi od razu oznaczać, że jestem zły. Okej, zachowuję się jak bym zjadł wszystkie rozumy, traktuję ludzi jako tych gorszych niż ja.. ale właśnie takie zachowanie wpajano mi, kiedy byłem mały. Nie jest łatwo zmienić się z dnia na dzień. – Wyrzuciłem z siebie, nie kontrolując tego słowotoku.
    Przez moje zaburzenia osobowości, wszystkie emocje, szczególnie te skrajne odczuwałem wiele razy mocniej, niż zdrowy człowiek. Teraz.. czułem się wściekły na samego siebie, przez to, że zachowałem się jak idiota, bo Sam nie był niczego winien.
    -Czasami nienawidzę tego, że kiedy coś mówię.. już tego nie kontroluję. W momencie, w którym wkręcam się w znęcanie nad innymi.. tego nie idzie zatrzymać. Nie znam czegoś takiego jak umiar we własnych zapędach.. a kiedy orientuje się, co powiedziałem, co zrobiłem.. czuję, że jestem nic nie wart. Dlatego też.. przepraszam. – Wymamrotałem i odwróciłem się na pięcie w celu opuszczenia toalety.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  50. Naprawdę nie chciałem, żeby Samuel się ode mnie odsunął i prawie zapomniałem o tym, że musiał coś zjeść, gdy poczułem jak jego ramiona już mnie nie chroniły i wyciągnąłem odruchowo dłoń w stronę jego ramienia, aby go zatrzymać, jednak powstrzymałem się, w ostatnim momencie. Przygryzłem wargę i opanowałem się, spuszczając wzrok na kolana, na których chwilę później położyłem dłonie, zaczynając bawić się palcami. To, co między nami zaszło wydawało mi się trochę... dziwne. Spodobało mi się, okropnie. A on zrobił to tak szybko, był wtedy tak pewien swoich czynów że przez sekundę pomyślałem, że może on też nie był tym, na kogo wyglądał. Że nie był tym wiecznie zagubionym w sobie, grzecznym chłopcem. Nie ukrywam, że ta myśl wręcz mnie podnieciła gdy spojrzałem na niego, gdy był odwrócony do mnie plecami. To było tak, jakby krył w sobie drugą twarz, a moim zadaniem byłoby odkryć ją. Jak w jakimś cholernym filmie. Ale wtedy siedemnastolatek usiadł obok mnie, zaczął pisać i znów stał się tym dość przewidywalnym Samem, który jednak czasami potrafił mnie zaskoczyć miłymi gestami. Przyglądałem się jego twarzy, gdy zgrabną dłonią na papierze pisał to, co chciał mi przekazać, jednak udało mi się odwrócić wzrok, zanim do mojej głowy znów trafiły myśli o tym, jaki był idealny. Dzięki Bogu, w tym momencie podał mi kartkę, a ja odpędziłem wszystkie fantazje od siebie i zacząłem czytać, rozkoszując się tym przyjemnym głosem, który gościł w mojej głowie. A wtedy, gdy doszłem do końcowej kropki, przeczytałem wszystko jeszcze raz, i kolejny, i jeszcze kolejny, bo do tej pory skupiałem się tylko na ciepłej barwie tego dźwięku, który był tylko wytworem mojego umysłu, a który - mimo wszystkiego - kojarzył mi się tylko i wyłącznie z Samuelem. Byłem ciekawy, czy jeśli potrafiłby mówić, jego głos brzmiałby tak, jak w mojej krainie szczęścia, do której już należał. Przestałem nałogowo czytać te słowa dopiero wtedy, gdy poczułem na sobie jego dotyk. To było takie przyjemne. Nie robił nic specjalnego, po prostu w kontakcie z jego skórą po całym ciele przechodził mi przyjemny dreszcz. Zerknąłem na rysunek - czwarty już, razem z uśmiechniętą buźką, słońcem i babeczką z kremem - i od razu się uśmiechnąłem, czując jak się o mnie opierał.
    - To nie jest twoja wina. Gdybym był bardziej ostrożny, nic takiego by się nie stało - powiedziałem, cichym tonem, aby go przekonać. - Nic mnie prócz miejsc poobijanych i obtartych nie boli, nie martw się. Wiesz, tak jakoś... przyzwyczaiłem się do tego wszystkiego, nic takiego mi się nie stało - uśmiechnąłem się przekonująco, delikatnie gładząc go po loczkach. - A to, że mnie przytulasz wcale mi nie przeszkadza. To bardzo przyjemne, wiesz? Rób to, kiedy tylko masz ochotę.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  51. [Wybacz za jakiekolwiek literówki i błędy, padam na twarz.]

    Po raz kolejny poczułem się okropnie źle, gdy Samuel się ode mnie odsunął. Zaczęły mnie nachodzić myśli, że robił to tylko ze współczucia. A ja nie znosiłem tego uczucia. Wolałem już być ignorowany, niż swoim słabym zachowaniem czy kruchym wyglądem w pewnym sensie zmuszać ludzi do tego, aby byli ze mną mili. W całym moim życiu coś takiego zdarzyło mi się tylko parę, rzadkich razy, i zawsze od przypadkowych osób, które nie miały pojęcia nawet jak miałem na imię, a co dopiero co zrobiłem, kim byłem. Pamiętałem te wszystkie pary oczu wypełnione tym drażniącym uczuciem, gdy po raz pierwszy i ostatni odważyłem się wcielić w rolę ulicznego wyjka, aby zarobić coś bez potrzeby mieszania się w brudną robotę. Od tamtego dnia nigdy niczego podobnego nie zrobiłem, a moje drugie ja - to, które pragnęło cudzego cierpienia - zaczęło się wzmocnić: tylko po to, aby bronić się przed współczuciem. Poczułem się zawiedziony, gdy myślałem o tym, że Samuel mógł czuć to i tylko to do mnie. Że mógł cały czas tylko grać, bo w jakiś sposób złapałem go za serce, bo nie chciał, abym jeszcze bardziej pogrążał się w rozpaczy – nie dlatego, że według niego coś między nami się utworzyło, ale tylko przez to cholerne współczucie. Gdy usiadł przede mną, na podłodze, nie byłem w stanie na niego patrzeć. W moich oczach zebrały się łzy a ja przekląłem się w duszy po raz kolejny za to, jaki byłem słaby, jak szybko się do niego przywiązałem. Spróbowałem przywołać do myśli jakieś negatywne uczucia z nim związane, aby wymazać to przywiązanie, jednak tak naprawdę ani razu nie poczułem się z nim źle. Aby zająć czymś umysł, zacząłem mentalnie oceniać stan mojego ciała. Obtarcia, rany, zadrapania i jakieś nacięcia na mojej twarzy nadal piekły, jednak nie to było najgorsze. Czułem okropny ból w dolnej części pleców, a gdy dotknąłem tego miejsca dłonią, niemal jęknąłem z bólu. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałem, czy byłem poobijany, czy to było coś poważnego. Nie potrafiłem tego stwierdzić, jednak przypomniałem sobie że widziałem, jak tamten facet trzymał jakiś nóż w dłoni – jeden z tych, które podawali na stołówce. Nie był zbyt ostry, czasem nawet trudno było nim pokroić jedzenie, jednak wiedziałem że użyty we właściwy sposób, mógł odnieść wielkie efekty. Prócz tego, miałem poobijane nogi, a na ramionach zaczęły już pojawiać się siniaki. Super. Tej nocy chyba nie przespałbym spokojnie. Od przemyśleń rozproszyła mnie kartka, która wylądowała w mojej dłoni. Zacząłem czytać, jednak tym razem nie przeczytałem tego parenaście razy, chociaż tak bardzo bym chciał. Łzy wzruszenia zamazały mi obraz, aby po chwili spłynąć po moich policzkach. Nikt nigdy nie powiedział mi niczego takiego. Nikt nigdy się do mnie nie przywiązał. Nigdy dla nikogo nie byłem wspaniały. A teraz przychodził on, z tą swoją cholerną aurą niewinności, dzięki której był jeszcze bardziej idealny, i niemo mówił mi te wszystkie rzeczy, które w głębi serca zawsze chciałem usłyszeć. Mimo bólu, który wiedziałem, że ten ruch sprawiłby mi, gwałtownie uklękłem przed nim, na podłodze, i przytuliłem go mocno do siebie. Tym razem to nie ja miałem poczuć się bezpiecznie, tylko on. Objąłem jego szyję ramionami i schowałem swoją twarz w zgięciu jego szyi tak, jak to zrobiłem poprzednio. Łzy zaczęły moczyć jego koszulkę.
    - Chcę tego wszystkiego, rozumiesz? - szepnąłem cicho, zaciskając oczy. - Chcę żebyś sprawiał mi przyjemność tymi wszystkimi małymi rzeczami, które robisz. Przy tobie wreszcie czuję się wyjątkowy, i w dobrym znaczeniu tego słowa. Będziesz przychodzić do mnie kiedy tylko będziesz chciał, nawet w środku nocy, żeby zjeść moje żelki i pomaziać mi po nadgarstku. A ja będę cię przytulać, kiedy tylko mnie o to poprosisz. Będziesz dla mnie jedyny, wyjątkowy.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  52. [I]

    Kontakt między moją szyją a jego twarzą doprowadzał mnie do szaleństwa. Wspaniale było czuć, jak wdychał mój zapach, wtulając się we mnie. Przy nim czułem się nie tylko wyjątkowy i doceniany, ale w pewnym sensie też silny i wytrzymały. On był istotką, która mnie potrzebowała, a ja musiałem dać mu ochronę i poczucie bezpieczeństwa, bo nie chciałem, aby był smutny, aby cokolwiek czy ktokolwiek go zranił. Nigdy wcześniej tak się nie czułem, a to uczucie było wspaniałe. Ta odpowiedzialność, która spadła na moje barki, sprawiała że mogłem wreszcie poczuć się kimś. Wreszcie byłem komuś potrzebny. To wszystko sprawiło, że nie byłem w stanie powstrzymać swoich łez, jednak zmusiłem się do tego, gdy Sam otarł mi mokre policzki. Jego dotyk był taki delikatny i czuły. Chyba nigdy nikt nie dotykał mnie tak, jak robił to on, więc pod tym względem był wyjątkowy. Ale nie tylko dla tego. On był cały wyjątkowy i czułem, że byłby także wyjątkową osobą w moim życiu. Może jedyną, która dałaby mi trochę swojej czułości i uwagi. Może jedyną, która by mnie do końca doceniła. Jednak byłem pewien, że nie potrafiłbym go zapomnieć, ani wyrzucić ze swojego serca, nawet jeśli znałem go drastycznie krótko. Dotyk jego ust na moim policzku sprawił, że przez całe moje ciało przebiegła fala gorąca, której - mimo tego, że była naprawdę przyjemna - nie pojąłem. Ten mały gest był taki... przyjemny. Nie miałem jednak okazji, aby przyjrzeć się dokładnie jego twarzy i stwierdzić, co to dla niego konkretniej znaczyło, ani nawet odwzajemnić to - co zrobiłbym z wielką chęcią - czy podziękować mu uśmiechem lub jakimś miłym słowem, bo wtulił się ponownie we mnie. Pogładziłem loczki, które łaskotały mnie w szyję, gdy jego głowa była położona na mojej klatce piersiowej, jednak wtedy poczułem okropny ból w dolnej części pleców, przez który jęknąłem dość głośno. Przekląłem się w myśli, znienawidziłem się za to, że nie mogłem uciec od tego faceta wcześniej, zanim w grę wszedł nóż, bo teraz przez tą moją manifestację bólu Samuel odsunął się ode mnie, zabierając ze sobą to poczucie ciepła i odpowiedzialności, które naprawdę mi się podobało. Zaczął bazgrać coś w swoim notesie, a ja wykorzystałem ten czas aby ponownie się przyglądać jego twarzy. Jeny, chyba zacząłbym robić tak za każdym razem, gdy cała jego uwaga była skupiona na pisaniu. Pochyliłem nieco głowę w jedną stronę, uśmiechając się delikatnie, jakby do samego siebie. Nawet patrzenie na niego sprawiało mi przyjemność. Za każdym razem odkrywałem nowe aspekty szczegółów jego twarzy, jednak ciągle był dla mnie idealny. Cholernie idealny, jak nikt inny. Odwróciłem automatycznie wzrok, gdy Samuel poruszył się, aby podać mi notes i wstać, kierując się w stronę tacy z jedzeniem. Pocieszyło mnie to, że nie miał zamiaru się głodzić czy robić innych głupot, aby się mną opiekować. Wziąłem się za czytanie słów, które dla mnie napisał, a podczas tego oblizałem wargi. To był taki jakby nawyk. Ten ruch był taki automatyczny i naturalny, że często nawet nie zdawałem sobie sprawę z tego, kiedy to robiłem. Gdy doszedłem do ostatniego zdania, uśmiechnąłem się, nieco rozbawiony przez to wszystko. Podniosłem wzrok na Samuela, który jak na razie był zajęty jedzeniem, i wstałem, ostrożnie, uważając na każdy ruch, który mógł sprawić mi ból. Przygryzłem wargę, aby zahamować ciche jęknięcie, które chciało wydostać mi się z ust, i udało mi się to. Nie byłem pewien, czy byłem gotowy, aby poczuć jego przyjemne dłonie na moich nagich plecach. Nie wiedziałem, czy nie straciłbym rozumu, gdy poczułbym jego zgrabne palce, dotykające mnie. Nie miałem pojęcia, czy wytrzymałbym przeciw pokusie. W końcu jednak ściągnąłem z siebie pierw bluzę, którą ciągle miałem na sobie, a następnie t-shirt, i dopiero wtedy sam zdałem sobie sprawę z tego, jaki byłem poobijany. Przesunąłem palce po jednym ramieniu, naciskając mocniej na niektóre punkty i zauważając, że okropnie mnie bolały pod takim dotykiem. Wtedy jednak podniosłem wzrok i zauważyłem, że Samuel mnie obserwował, więc zagryzłem wargę, nieco zawstydzony.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  53. [II]

    - Nie mam pojęcia, jak bardzo to coś z tyłu jest okropne czy poważne, więc... nie przestrasz się - rzuciłem, po czym odwróciłem się do niego tyłem, ukazując swoje dość wychudzone plecy. Jednak z satysfakcją zauważyłem, że nie było ze mną tak źle, jak parę miesięcy temu, gdy naprawdę wyglądałem jak szkielet. Teraz moje ciało było w miarę nawet... normalne, chociaż wciąż chude, i wciąż ważyłem zbyt mało. A mimo tego, że miałem wrażenie że w obcisłych spodniach wyglądałem na jeszcze chudszego, i tak je nosiłem, bo to w nich czułem się najlepiej. Skierowałem trzęsącą się dłoń do tyłu, aby dotknąć miejsca, które mnie tak bolało, jednak od razu odsunąłem ją z powrotem do siebie, a na mojej twarzy pojawił się grymas bólu.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  54. Gdy tylko Sam wskazał mi ruchem dłoni, że miałem położyć się na łóżku, nie pomyślałem nad tym dwa razy. Czułem, że potrzebowałem pomocy. Potrzebowałem jego. Chciałem, aby mnie dotykał, aby na mnie patrzył, ale... było też coś, co wychodziło poza te chore fantazje. Chyba po raz pierwszy przyznałem przed samym sobą że nie dałbym sobie radę w pojedynkę, że od tego momentu potrzebowałbym jego, aby normalnie funkcjonować. I nie tylko dla obrażeń fizycznych. To było coś, co pochodziło z głębi, z mojego serca. Chciałem tą istotkę obok siebie, chciałem uszczęśliwiać ją, a moja dusza już ustaliła, że właśnie taki byłby od teraz mój cel w życiu. Wywoływać jego uśmiech, sprawiać mu przyjemność. Pomagać mu, aby nie czuł się inny czy gorszy, bo wcale taki nie był - wręcz przeciwnie, dla mnie był najlepszą osobą istniejącą na tym świecie. Ideał. Skierowałem się w stronę łóżka i położyłem na nim, maskując całe zamieszanie tym wszystkim. Bałem się momentu, w którym by mnie dotknął, i sam nie wiedziałem dlaczego. Nie miałem pojęcia, co czułem w środku, więc po prostu spróbowałem się zrelaksować, leżąc, chociaż to było uniemożliwione przez ten wieczny ból, który odczuwałem w dolnej części pleców. Moje mięśnie automatycznie się spięły, gdy poczuły jego dłoń na mnie. Wstrzymałem oddech, jednak nie z bólu, który dał mi ten kontakt. To ta świadomość, że on był tak blisko, że mnie dotykał po raz pierwszy w taki sposób. Jednak to wszystko przerodziło się w czyste cierpienie, gdy Sam zaczął dezynfekować moją ranę, która okropnie piekła i szczypała. Zacisnąłem pięści na pościeli i zagryzłem boleśnie wargę, nie pozwalając sobie nawet na najmniejsze jęknięcie. To nie było tak, że nie chciałem pokazać mu swojej słabości - ten odruch był raczej wywołany przez to, że nie chciałem aby było mu smutno, gdy widziałby mój ból. W tym samym czasie czułem jego dłoń gładzącą moje plecy i próbowałem rozluźnić się pod tym dotykiem, jednak nie ważne, jak bardzo bym tego pragnął - ból i tak mi to uniemożliwiał. Ale najlepsza część tego wszystkiego nadeszła wtedy, gdy zaczął wcierać mi jakąś maść. On nigdy wcześniej nie dotykał mnie z taką determinacją, a zarazem z taką delikatnością, i musiałem przyznać, że cholernie mi się to podobało. Z moich ust wydostało się nawet ciche mruknięcie przyjemności, jednak opanowałem się. Cholera, Grimshaw, uspokój się, zboczeńcu. Zmusiłem się do spokojnego leżenia, aż do moich rąk trafiła kartka z notesu Samuela. Wtedy podniosłem się ostrożnie do pozycji siedzącej, a gdy Sam rozczochrał mi włosy, uśmiechnąłem się radośnie. Szybko przeczytałem to, co chciał mi przekazać.
    - Miśku? - zapytałem retorycznie, spoglądając na niego z wielkim uśmiechem. - Jesteś taki uroczy, Sam - wyznałem mu, po czym przechyliłem się delikatnie w jego stronę, żeby cmoknąć go w policzek. 1:1.
    - Nie będę niczego jadł. To znaczy, nie będę jadł przy tobie. Wiesz, to nie należy do najpiękniejszych widoków - stwierdziłem. Cóż, nie sądziłem, że Sam koniecznie chciałby patrzeć na to, jak każdy kolejny gryz czegoś, co nie było słodyczami, wywoływał u mnie wymioty. Ah, uroki bycia anorektykiem.
    - No chyba, że została ci jakaś kromka chleba. Chleb raczej mogę zjeść.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  55. [przepraszam, że tak długo.. ale miałam małe problemy]

    Wcale się nie zdziwiłem, kiedy Sam pobiegł za mną i wręczył mi kartkę. Przeczytałem uważnie, co miał mi do powiedzenia, przystając na moment przy drzwiach. Z każdym kolejnym słowem czułem rosnącą złość. Opuściłem dłonie wzdłuż tułowia i zamknąłem oczy, żeby ochłonąć i w żadnym wypadku nie zrobić mu krzywdy. Zgniotłem w ręce papier, czując jak wszystko się we mnie trzęsie. W tej chwili mógłbym zrobić mu cokolwiek, nawet go zabić, a i tak nikt by nic nie usłyszał.
    Podniosłem głowę i spojrzałem prosto w oczy Samuela, który z wyczekiwaniem mi się przyglądał. I wtedy zrobiłem coś, czego nie kontrolowałem. Ruszyłem w jego stronę, co sprawiło, że on zaczął się cofać, przez co tylko przyspieszyłem kroku, aż ten uderzył plecami w ścianę, a ja tylko przydusiłem go do niej swoim ciałem. Byłem od niego niższy, dlatego też musiałem zadrzeć brodę, żeby patrzeć prosto w jego oczy.
    -Posłuchaj, Sam. Gdybym był kimś innym, leżałbyś już w kałuży krwi i nikt nie miałby pojęcia, że cokolwiek ci się stało, ale wiem jak to jest być bezsilnym wobec osób silniejszych od ciebie i dlatego brzydzę się ludźmi, którzy świadomie robią krzywdę osobom, które nie potrafią się różnić. W tej chwili powinieneś dziękować Bogu, że trafiłeś na mnie, a nie na jakiegoś chuja, który zabiłby cię bez skrupułów.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  56. [I]

    Gdy tylko Sam wyszedł, poczułem w sobie tą pustkę, którą po sobie pozostawił. Cholera. Wiedziałem, że od tego momentu tak by było. Czułbym się okropnie bez niego, tak... bezradnie. Ale, gdy pomyślałem nad tym głębiej, chyba wcale mi to nie przeszkadzało. Mój humor, moja samoocena, moje samopoczucie zależało od niego i od tego, czy uśmiechałby się, czy przytulałby mnie, czy cmokałby mnie w policzek, czy w ogóle byłby przy mnie. Z czasem mogłem zacząć być od niego uzależniony. Nie, zaraz. Ja chyba już się od niego uzależniłem. Ale, w sumie, czy to było naprawdę takie złe? Czy to, że naprawdę kogoś lubiłem było grzechem? Miałem prawo do przywiązywania się do ludzi i lepiej było, że przywiązałem się do niego, a nie do jakiegoś zimnego dupka, który wykorzystałby mnie i porzuciłby gdy tylko przestałbym być mu potrzebny. Nieco smuciło mnie tylko to, że wyszedł tak szybko i nie dał mi szansy na pożegnanie się. A u mnie pożegnania były bardzo ważną sprawą. Może ciągle bałem się, że nie zobaczyłbym ponownie tej osoby, że nie wróciłaby do mnie... A może to było tylko dlatego, że chciałem go jeszcze raz przytulić. Ja nawet nie podziękowałem mu za to, co dla mnie zrobił. Jednak, skoro był taki zmęczony, zdecydowałem że pozwoliłbym, aby odszedł w spokoju, a przynajmniej dziś. W sumie, ja też byłem nieco śpiący. Spojrzałem niechętnie na kromkę chleba, którą trzymałem w dłoni i stwierdziłem, że nie miałem żadnego zamiaru ani ochoty tego jeść. Jednak wtedy przypomniałem sobie, jak Samuel się o mnie zamartwił, gdy zobaczył moje wychudzone ciało. Wreszcie, zjadłem to, a dla niego zmusiłem się nawet do skubnięcia tego ohydnego kurczaka, który nadal leżał na tacy. Sam zapach wywoływał u mnie wymioty, jednak zrobiłem to. Z myślą o nim. Co jednak nie okazało się dobrym pomysłem, po parę minut później byłem w łazience, zwracając to wszystko. Obrzydzenie było zbyt wielkie, abym pozwolił sobie pozostawić to w sobie na dłuższy czas. Poczułem się przez to winny, bo w sumie, robiąc tak, zawiodłem go. Ale... chyba on nie musiał wcale o tym wiedzieć, prawda? Chciałem się postarać, dla niego. Może udałoby mi się jeść sam chleb, aby chociaż minimalnie przytyć i udowodnić mu, że dla niego potrafiłem zrobić coś wielkiego z sobą. Ba! Coś ogromnego. Nigdy, w całym moim życiu, nie spotkałem żadnej osoby, która potrafiłaby mnie zmusić do jedzenia. Po starannym przepłukaniu jamy ustnej, wmusiłem w siebie jeszcze kromkę, gdyż byłem pewien, że po tym nie zwymiotowałbym. Ściągnąłem z siebie spodnie, rzuciłem je gdzieś w kąt pokoju i ułożyłem się na łóżku, próbując zasnąć.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  57. [II]

    Nie spałem, aczkolwiek to było tak, jakby mnie wcale tam nie było. Istniałem cieleśnie, fizycznie, materialnie, ale nie duchowo. Mój umysł był gdzie indziej, martwił się o przyszłość, rozmyślał nad tym, co się stało tego dnia, jak sprawy dalej potoczyłyby się z tym nastolatkiem, którego poznałem. Wydawał się naprawdę osobą, która mogłaby mnie wreszcie uszczęśliwić. Był idealnym przyjacielem, czułem to, i ja też chciałem być dla niego jak najlepszy. Chciałem móc być z nim cały czas, jednak w tym samym czasie nie narzucać się. Chciałem spędzić tą noc z nim, tak jak wiele innych nocy. Chciałem nad nim czuwać. Prościej – chciałem mieć pokój z nim. Bo aktualnie okropnie martwiłem się o to, że mógł nie dotrzeć do swojego łóżka i zostać skrzywdzony gdzieś na korytarzu. W mojej głowie kręcił się film o tym, na jak wiele sposobów ktoś mógł zrobić mu krzywdę. Mógł go pobić, mógł go udusić, mógł go zabić jednym, celnym ciosem noża w klatkę piersiową, mógł go zgwałcić. Wszystkie te opcje bolały, okropnie, jednak przy ostatniej czułem największą złość. Gdy wyobrażałem sobie czyjeś ogromne, okropne ciało na tej kruchej, małej istotce, coś się we mnie gotowało. Chciałem dla niego jak najlepiej. Chciałem aby znalazł kogoś, kto by go pokochał, kto by mógł być z nim cały czas, opiekować się nim, troszczyć się o niego, kochać się z nim. Po prostu chciałem, aby był szczęśliwy, aby powoli ten jego lęk do całego świata zniknął, aby nauczył się ufać ludziom. Nie zareagowałem na pierwsze pukanie do drzwi. Usłyszałem je, ale moja dusza nie zdążyła jeszcze wrócić do mojego ciała i sprawić, aby zareagowało. Drugie pukanie, tym razem wydało mi się głośniejsze. Leniwie zsunąłem się z łóżka i, nadal zmęczony nieprzespaną nocą, skierowałem się w stronę drzwi. Miałem na sobie jedynie bokserki, bo byłem przyzwyczajony tak spać, a zimna temperatura mi nie doskwierała, i to chyba nie był najlepszy pomysł, aby otwierać nieznajomemu w takim stanie, jednak wtedy o tym nie pomyślałem. Nacisnąłem na klamkę i gdy ujrzałem przed sobą osobę, o której rozmyślałem całą noc, moje serce zakołatało. Nie spodziewałem się go tu, a na pewno nie w takim stanie. Przestraszyłem się. A co jeśli te wszystkie moje myśli były prawdą? Co jeśli ktoś faktycznie go skrzywdził? Mój umysł chciał wpaść w panikę, jednak nie pozwoliłem mu. Schyliłem się trochę nad nim, pogłaskałem go po loczkach i dłonią usiłowałem wytrzeć jego łzy.
    - Boże, Sam, co ci jest? Ktoś zrobił ci krzywdę? - zapytałem, okropnie przejęty tym wszystkim. Mój wzrok szybko przesunął się po całym jego ciele, próbując wyszukać na jego odkrytej klatce piersiowej i ramionach jakichś siniaków, ran, obtarć czy zadrapań. Odetchnąłem z ulgą, gdy nic podobnego nie znalazłem, jednak dopiero chwilę później uderzyła mnie myśl, że konsekwencje tego, co ktoś mu zrobił, nie koniecznie mogły być widoczne, a moje serce zaczęło bić szybciej.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  58. [I]

    W ciszy odetchnąłem z ulgą, gdy gest, który wykonał głową zapewnił mnie, że był cały i zdrowy, w jednym kawałku. Jednak jego płacz łamał mi serce. Czułem jakieś ukłucie gdzieś tam, w środku, gdy łzy moczyły mu policzki i znikały w kącikach jego ust. Tych idealnych, malinowych ust, które dwa razy dotknęły skóry mojego policzka. Nie rozumiałem, dlaczego był taki smutny i zdenerwowany, jednak zauważyłem, że nie miał ze sobą swojego notesu, chociaż myślałem, że nigdy nigdzie się bez niego nie ruszał. Gdy jego ramiona gwałtownie mnie objęły, zacisnąłem z całej siły zęby na wardze, aby nawet najmniejsze jęknięcie bólu nie wyrwało mi się z ust. Delikatnie zacząłem go kołysać w swoich objęciach, szepcząc słodkie słowa do ucha, aby się uspokoił. Nie chciałem, żeby płakał. Chciałem znów zobaczyć jego uśmiech, który sprawiłby, że także kąciki moich ust automatycznie uniosłyby się do góry. Jego uśmiech był taki uroczy i szczery. Pięknie wyglądał, gdy to robił, a dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach były po prostu słodkie. Nie rozumiałem, jak ktokolwiek mógł mieć takie twarde serce, aby skrzywdzić taką istotkę, jak on. Przecież był najbardziej roczulającą osobą na ziemi; kto go skrzywdził musiał naprawdę być dupkiem bez serca. Oh, i dopiero po takich przemyślaniach przypomniałem sobie, że ja też to zrobiłem, przy naszym pierwszym spotkaniu – tak, jakby to się wydarzyło wieki temu, a stało się zaledwie parę godzin przed tym, gdy zapukał do mnie, w nocy. Staliśmy tam, w drzwiach, przez dłuższą chwilę, gdy próbowałem go uspokoić, niestety bez efektów. Moje dłonie przeniosły się na jego nagie plecy, aby zacząć go po nich głaskać, i dopiero wtedy stuprocentowo zorientowałem się, że nie miał na sobie koszulki. Poczułem się niezręcznie i wyobraziłem sobie, że on pewnie czuł się tak samo, gdy leczył moje zranione plecy. No, może był trochę bardziej speszony, chociaż nie miałem co do tego pewności. To wszystko wydało mi się tak cholernie dziwne. Dlaczego on zaufał mi po naszej pierwszej rozmowie? Dlaczego byliśmy tak blisko od samego początku? Dlaczego to go ode mnie nie odpychało, dlaczego nie bał się, że zgwałciłbym go – tak, jak na początku naszej znajomości? Dlaczego nie czułem nic innego, prócz ogromnego przywiązania do tej słabej istotki oraz chęci pomocy? Nie rozumiałem siebie. Nie rozumiałem jego. Nie rozumiałem tej naszej dziwnej, krótkiej relacji. Cały świat wydał mi się nagle dziwny, poplątany, zbyt skomplikowany dla mojego umysłu. Przy nim nawet potrafiłem zapomnieć o tym, że byłem przestępcą, co było bardzo, bardzo niecodzienne. Spojrzał na mnie, dotknął mojego policzka, po czym znów wtulił się w mój tors. To było takie przyjemne uczucie wiedzieć, że ktoś ci ufał, że ktoś na tobie polegał, że dla kogoś byłeś naprawdę, naprawdę ważny, że byłeś dla niego jedynym stałym punktem w życiu. Ale ja przecież mogłem w każdym momencie z niego zniknąć. Na pewno nie z własnej woli, ale jednak ta opcja była możliwa. Moje serce przyśpieszyło, gdy poczułem jego ciepłe ciało przy moim, takim zimnym. Zawsze byłem typem osoby, której ciągle było gorąco, jednak ciepło bijące od jego ciała było takie przyjemne. Podszedłem z nim do łóżka, zamykając za sobą drzwi i nadal nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Gdy usiadłem z nim, objąłem go i ponownie zacząłem się z nim delikatnie kołysać na boki. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć, aby go uspokoić, bo nie znałem powodu jego płaczu, ani jego myśli. Wreszcie mnie olśniło. Rozejrzałem się dookoła i gdy odnalazłem wzrokiem mój szkicownik, sięgnąłem po niego i podałem mu go Samowi, wraz z ołówkiem. Otworzyłem go w jego dłoniach i przekręciłem wszystkie kartki z moimi rysunkami i szkicami, aż znalazłem jedną kompletnie pustą, na której mógł coś napisać.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  59. [II]

    - Proszę, wytłumacz mi. Nie chcę patrzeć, jak płaczesz. To boli, wiesz? Chcę wiedzieć, co cię męczy i chcę sprawić czy przyjemność. Chcę, żeby było ci dobrze, żebyś się uśmiechnął i żebyś był ze mną szczęśliwy, dobrze? - szepnąłem mu do ucha, po czym pocałowałem go krótko w policzek, nalegając, aby coś nabazgrał. Cokolwiek, co by mi pozwoliło chociaż trochę zrozumieć to, co chodziło mu po głowie.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  60. [I]

    Gdy czytałem, czułem jak emocje, które przelał na kartkę pod postaci słów, brnęły w moją stronę, otwierały bramy do mojego serca i znajdowały tam swoje miejsce, chcąc już zostać ze mną na zawsze. Wiedziałem jak to było przeżyć piekło podczas snu. Koszmary męczyły mnie od wielu lat, nawiedzały mnie prawie co noc, szczególnie w dniach, gdy czułem się niczym. W nich widziałem twarze moich ofiar, słyszałem ich krzyki, ich przyśpieszone oddechy, ich błaganie o litość, ich wołanie o pomoc, podczas gdy ja je mordowałem, gwałciłem, zabijałem, męczyłem, biłem. Ale to, co przyśniło się jemu... wydało mi się tysiąc razy gorsze od tego, co śniło się mnie. Nie było żadnego porównania. Gdy wyobraziłem sobie, że to mi mogłoby przyśnić się coś takiego, że to Samuela męczyliby przeze mnie, nie stwierdziłem, że zareagowałbym inaczej czy lżej, niż on teraz. W oczach zebrały mi się łzy, gdy dotarła do mnie jego panika, jego przejęcie, jego zdenerwowanie. Chciałem go uspokoić, ale - do cholery - nie wiedziałem jak. Najdziwniejsze było to, że gdy go przy mnie nie było, rozmyślałem nad tym, dlaczego mi zaufał, dlaczego się do niego przywiązałem, dlaczego tak bardzo mi go brakowało. A teraz? Teraz był obok mnie, a ja nie dopytywałem się, dlaczego chciał zostać ze mną, bo... bo przecież go rozumiałem, czułem to samo. Tą niekontrolowaną i bezpodstawną wolę bycia z nim, cały czas. Opiekowania się nim, przytulania go, całowania w policzek. Zależało mi na nim - tak samo, jak jemu zależało na mnie. On odzwierciedlał wszystkie moje uczucia, w nim widziałem samego siebie. Pragnęliśmy tego samego, jednak w dwóch różnych sposobach: on był na tyle odważny, aby to przyznać przed samym sobą, a nawet przede mną; ja, w odróżnieniu od niego, kryłem się z tym i nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że naprawdę przywiązywałem się do tego chłopaka, że stawał się dla mnie bardzo, bardzo ważny i że gdzieś w głębi wiedziałem, że nasza znajomość nie zatrzymałaby się na tym pierwszym, przypadkowym spotkaniu. I to mnie cieszyło, bo naprawdę chciałem być z nim. To było takie bezsensowne. Gdy podniosłem na niego wzrok, moje serce połamało się na tysiąc kawałków. Cisza, którą tworzył dookoła siebie, nie pozwalała mi zrozumieć, co się z nim działo, gdy mój umysł był skupiony na czymś innym. I to była chyba jego jedyna wada. Zerwałem się z łóżka i uklękłem przy nim, nie zważając na bolące plecy. Pochyliłem się i objąłem go w pasie, podnosząc do pozycji siedzącej i tym samym przyciągając do siebie. Przytuliłem go. Mocno. Tak, jak mnie o to poprosił. Ciągle nie pozwalałem łzom spłynąć po policzkach. Nie chciałem, aby płakał jeszcze bardziej, widząc mój smutek czy ból. Kołysałem się na boki, z nim w ramionach.
    - Nie odejdę, mały. Spokojnie - szepnąłem cicho, po czym złożyłem delikatny pocałunek na jego szyi. - Będziemy mieć wspólny pokój, dobrze? Nie będziesz się o mnie martwił, a ja będę cię miał ciągle na oku. Będę się tobą opiekował i nie pozwolę, aby ktokolwiek cię dotknął bez twojej wyraźnej zgody.
    Potarłem jego nagie plecy dłonią, aby go rogrzać i poczułem, jak delikatnie wygiął się w moją stronę. Nasze klatki piersiowe dotknęły się, a ja stwierdziłem, że naprawdę lubiłem to uczucie. Lubiłem czuć go przy sobie. Zanurzyłem nos w jego loki, ucałowałem go za uchem. Tak bardzo chciałem chronić tą istotkę. Chciałem być dla niej wszystkim, chciałem byż z nią cały czas. Chciałem być dla niego jedyny.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  61. [II]

    - Dziś będziesz spał ze mną, skoro tak bardzo tego chcesz. Ale nie wygłupiaj się, nie zostawię cię na podłodze, księżniczko - uśmiechnąłem się do niego delikatnie, chociaż nie mógł tego widzieć. Łzy nadal zamazywały mi obraz, jednak przetarłem niezdarnie dłonią oczy, aby ogarnąć się. Pokierowałem jego nogi do moich bioder, a gdy poczułem, że objął mnie nimi w pasie, przytuliłem go ciaśniej do siebie i wstałem, podnosząc go z ziemi, aby ułożyć go w moim łóżku. Przykryłem go, żeby nie było mu aż tak zimno i z roczulonym wyrazem twarzy przyglądnąłem mu się, wycierając dłonią jego łzy. Był taki uroczy, nawet, kiedy płakał, chociaż ten widok łamał mi serce. Przeczesałem palcami jego grzywkę i pogłaskałem jego policzek.
    - Potrzebujesz czegoś? Wody, słodyczy, jedzenia? Zimno ci?
    Podałem mu szkicownik, który leżał niedaleko, wraz z ołówkiem.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  62. Dwa słowa napisane tym pochylonym pismem, które już kojarzyło mi się tylko z nim - tyle wystarczyło, aby moje serce zabiło mocniej. Sprawił mi nimi taką przyjemność, jak nikt nigdy wcześniej. Wiedziałem już, że był naprawdę do mnie przywiązany i że zależało mu na mnie, ale mimo tego, ciągle czułem się tak inaczej, gdy mi to okazywał. Jakieś ciepłe uczucie wylewało się na moje serce, a następnie rozprzestrzeniało się po całym moim ciele. Zdecydowanie lubiłem to. Lubiłem czuć się potrzebny, a szczególnie przez niego. Bo ja też go chciałem, bezpodstawnie go pragnąłem i lepiej mi było ze świadomością, że nie narzucałem mu się tymi wszystkimi uściskami czy pocałunkami. Może nie każdy po poznaniu mnie by tak stwierdził, ale... nie byłem osobą pewną siebie. Nawet gdyby ktoś mi powtarzał parenaście razy że coś, co robiłem, wcale mu nie przeszkadzało, ja nadal czułbym się tak, jakby kłamał. Jednak z nim było inaczej. W jego napisanych słowach, w jego szmaragdowych tęczówkach widziałem taką szczerość podczas tego wszystkiego, co się między nami działo, że po prostu nie mogłem wątpić w to, że mnie chciał. Uśmiechnąłem się rozczulony, spoglądając na niego. Przed dołączeniem do niego, dotknąłem jeszcze lekko dłonią swoich pleców, aby sprawdzić, czy wszystko było w porządku, a następnie położyłem się obok niego na łóżku, na niezbyt wygodnym materacu. Nie mogłem ukrywać, że to wszystko mnie trochę peszyło. Do tej pory byłem w jednym łóżku z inną osobą tylko podczas lub już po stosunku. A teraz leżała obok mnie ta istotka, której nie mógłbym skrzywdzić. Cała zapłakana, roztrzęsiona, zmęczona. Jego wygląd, jego zachowanie, wszystko w nim sprawiało, że budziło się we mnie coś podobnego do instynktów macierzyńskich. Mógłbym go po prostu przytulać do siebie i obejmować i chronić cały czas. Jednak to wcale nie znaczyło, że ta sytuacja mi przeszkadzała - wręcz przeciwnie. Miło było poczuć się blisko z kimś, kto na tobie polegał, kto ci ufał - i nie ważne było, że to było okropnie niedorzeczne. Objąłem jego szyję ramionami i przysunąłem do siebie. Mimo tego, że wspomniał, że było mu zimno, jego ciało było cieplejsze od mojego, co ogromnie mi się spodobało.
    - Nie jest ci zimno? - zapytałem cicho, zmartwiony, odsuwając się od niego trochę w obawie, że moje lodowate ciało mogłoby mu przeszkadzać. Naciągnąłem lepiej na siebie prześcieradło oraz kołdrę, którą poprawiłem także na jego ciele.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  63. To, że Samuel tak szybko przytulił się ponownie do mnie, było chyba jedną z najmilszych i najprzyjemniejszych rzeczy, które ktoś kiedykolwiek dla mnie zrobił. Ten nastolatek potrafił w magiczny sposób sprawić, że czułem się potrzebny, kochany i ważny, cholernie ważny, najważniejszy. A może dla niego naprawdę taki byłem? Może to nie było tylko głupie uczucie, które od jego czynów i gestów prowadziło się do mojego serca, tylko prawdziwa cząstka jego, którą nieświadomie oddawał w moje ręce? Tak czy siak, bardzo mi się to podobało. Lubiłem go tak tulić do siebie, głaskać go czule po kasztanowych loczkach i po prostu czuć, że był przy mnie. Nie martwiłem się o nic. Zdecydowanie miałem dość myślenia, jak na jeden dzień. Nie obchodził mnie już fakt, że to wszystko było takie dziwne, że działo się zdecydowanie zbyt szybko. Nie narzekałem, bo nie miałem na co. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy jego usta cmoknęły mój policzek, i po prostu zacząłem wpatrywać się w jego twarz, przytuloną do mojej klatki piersiowej, podczas gdy jednym ramieniem go obejmowałem, a drugą dłonią nadal bawiłem się jego przyjemnymi w dotyku włosami. Chciałem mu powiedzieć, żeby następnym razem nie martwił się o mnie z powodu jakiegoś snu, który był tylko owocem jego bujnej wyobraźni, jednak zauważyłem, że był naprawdę zmęczony, a jego powieki stawały się coraz cięższe. Zostałem więc w ciszy, obejmując go i przytulając do siebie, chcąc zapewnić mu ciepło i ochronę, aż wreszcie sam zasnąłem, razem z nim.

    Ze snu obudził mnie delikatny ruch między moimi ramionami. Leniwie otworzyłem oczy, mrucząc coś bliżej niezydentyfikowanego pod nosem, marudnym tonem, przetarłem twarz dłonią i dopiero gdy zobaczyłem małe ciałko Samuela tulące się do mnie przypomniałem sobie, co stało się dnia poprzedniego. Nie chciałem już się nad tym wszystkim dłużej martwić - stało się i tyle, czasu bym nie cofnął, a to wiedziałem z doświadczenia, bo tyle razy zapragnąłem tej możliwości w życiu. Więc to nie był tylko sen. Naprawdę znalazłem kogoś, komu na mnie zależało, do tego z wzajemnością. Tak jakby poczułem się... spełniony, czując jak z ogromnym zaufaniem wtulał się do mnie. Jakby właśnie to od zawsze było moim zadaniem i celem, sensem mojego życia. Spełniłem wymagania, a raczej dotarłem do celu, a teraz musiałem po prostu przy nim pozostać i zaopiekować się nim. Już za każdym razem, gdy poczułby się dzięki mnie szczęśliwy, miałbym wrażenie że mógłbym już odejść w spokoju, bo moja misja na Ziemi się zakończyła. Uszczęśliwiłem go, obdarowałem świat jego niesamowitym uśmiechem. Moja księżniczka leżała nadal przytulona do mnie, jednak odwrócona w moją stronę plecami. Był skulony i przez jakiś czas musiał przysuwać swoje plecy jak nabliżej mojego ciała, aby się ogrzać, gdyż podczas nocy kołdra zsunęła się na podłogę. Cały czas go obejmowałem i trzymałem przy sobie tak, jakbym miał obawę, że w każdej chwili mógłby ode mnie uciec. Wychyliłem się trochę do przodu, aby ucałować go w policzek, chociaż nadal spał. Tak uroczo wyglądał. Moja mała, urocza panda.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  64. Widząc, że Sam się obudził, postanowiłem jeszcze trochę przymknąć oczy, aby pozwolić sobie na ostatnie chwile odpoczynku i aby przygotować się psychicznie na nadchodzący dzień. To był rytuał, który leżał w moim przyzwyczajeniu już od dłuższego czasu. Lubiłem przed zerwaniem się z łóżka wziąć parę głębokich oddechów, szybko przemyśleć sobie wszystko i dopiero wtedy ogarnąć się, aby znów normalnie funkcjonować. Z reguły wstawanie wcześnie rano nie sprawiało mi problemów, chyba że byłem naprawdę zmęczony. Z tej relaksacyjnej czynności wyrwał mnie jednak ucisk na klatce piersiowej, który przycisnął moje plecy mocniej do twardego materacu, na którym spaliśmy, sprawiając mi tym lekki ból: jednak nie bolące plecy były centrum mojego zainteresowania, a raczej ciało Samuela na moim torsie. Ten ciężar był taki przyjemny do niesienia, a ten kontakt taki ciepły i w swój sposób... podniecający i pobudzający moje fantazje, które już chwilę później zaczęły latać mi po głowie, przeszkadzając mi nawet w regularnym oddychaniu. Zacisnąłęm oczy i opanowałem się, jednak moja dłoń położyła się na jego nagich plecach, sama nie wiedząc, czy go odepchać, przytulić, czy przycisnąć ciaśniej do siebie. Poczułem jakąś dziwną ulgę, gdy Sam się odsunął, a gdy pocałował mnie w policzek, wszystko wróciło do normalności. Znów był tym uroczym, najlepszym przyjacielem, którego miałem chronić, a to przekonanie wzmocniło się we mnie, gdy zaczął tykać mój policzek palcem, chcąc, abym się uśmiechnął. Zrobiłem to, przymrużonymi oczyma spoglądając to na niego, to na okno, za którym było widać naprawdę przyjemny, miły i słoneczny dzień. Podniosłem się wreszcie z łóżka i przeciągnąłem, po czym przyjaźnie rozczochrałem mu loczki.
    - Dzieńdobry, księżniczko - powiedziałem, cmokając go przelotnie w policzek, aby wstać i zbliżyć się do szafy. - Chcesz czegoś? Głodny jesteś? - zapytałem się, zaczynając w niej grzebać, aby znaleźć coś do włożenia. Wreszcie wyciągnąłem z niej koszulę w kratę, czarną koszulkę, i, jak zwykle, jakieś ciasne spodnie, ale dopiero gdy odwróciłem się ponownie w stronę Sama zdałem sobie sprawę, że jego ubrania pozostały w jego pokoju. W tym wypadku, wyciągnąłem jeszcze ciemną koszulę, t-shirt z nadrukiem i dwie pary spodni, które mu pokazałem, aby wybrał, co chce włożyć.
    - Które wolisz? - zapytałem, jednak dopiero po chwili zauważyłem jego nieco zdumiony wzrok. - Nie pozwoliłbym ci, księżniczko, latać po tym budynku pełnym świrów półnagi, ze spodniami od piżamy w superbohaterów, w których, tak na marginesie, wyglądasz niesamowicie uroczo. Nie masz pojęcia, ile napaleńców by się chciało na ciebie rzucić - powiedziałem z uśmiechem, nie ukrywając podtekstów w tym zdaniu. - Więc, które wybierasz? Mam tu jeszcze parę innych rzeczy, chodź zerknąć, jeśli chcesz.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  65. Z zainteresowaniem patrzyłem na to, jak grzebał w moich ciuchach. Z początku to była tylko ciekawość do tego, co mu się bardziej podobało, jednak nawet gdy zauważyłem, że przeglądał wszystko, co tylko wpadłu mu w ręce, moje zainteresowanie nie zniknęło. Lubiłem na niego patrzeć; nie tylko dlatego, że ten widok był bardzo, bardzo przyjemny - nie dodając, że nadal był półnagi, a moja bujna wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, chociaż próbowałem ją ignorować - ale też po to, aby trochę lepiej zrozumieć, jakie było jego naturalne zachowanie. Zrozumiałem już, że nigdy wcześniej nie był taki, jak się zachowywał przy mnie, i zaczęło mnie interesować też to, czy był taki tylko ze względu na mnie, czy jednak odnalazłem w nim prawdziwego Sama. Wykonałem ruch aprobaty głową, gdy pokazał mi, co dla siebie wybrał i w duchu przyznałem, że ten mały miał naprawdę dobre poczucie gustu, jednak wszystkie moje spokojne myśli zostały przerwane, gdy Sam schylił się, aby założyć na siebie spodnie. Tuż przede mną. Cholera. Dlaczego robił to tak blisko mnie? Naprawdę, narażał tym samego siebie. Ciągle się bałem, że jednak moja ciemna strona wydostałaby się z czeluści mojej duszy aby zrobić mu krzywdę, chociaż musiałem przyznać, że odkąd on był przy mnie nie odczuwałem jej obecności; jakby wygonił ją ze mnie, tym swoim uśmiechem i zamiłowaniem do uścisków oraz całusów w policzek - czyli, po prostu będąc sobą. Jednak jego ciało zgięte w pół, tak cholernie blisko mnie, centralnie przede mną, sprawiło, że nie potrafiłem odciągnąć od niego wzroku. Nie ważne, jak bardzo bym tego chciał i z jaką determinacją bym tego próbował - pokusa ciągle była większa. Przygryzając wargę, przeanalizowałem dokładniej każdy centymetr jego skóry i nie liczyło się dla mnie, czy była naga, czy zakryta, jednak zmusiłem się do zaprzestania tego, gdy Sam posłał mi dość speszone spojrzenie. Zacisnąłem oczy i odsunąłem się, odwracając do niego plecami, aby spojrzeć na niego ponownie dopiero wtedy, gdy byłem pewien, że się ubrał. Odebrałem od niego kartkę i to, co przeczytałem, niemal powaliło mnie na kolana. Nie potrafiłem jednak zamaskować łobuzerskiego uśmiechu, który namalował mi się na twarzy, gdy na niego spojrzałem. Nie spodziewałem się od niego czegoś takiego, takiej odwagi. Sądziłem, że sam peszyłbym się przed zadaniem takiego pytania, a on... wydawał się taki otwarty. Chciał szczerości? Będzie ją miał. Bezczelny Nick wkracza do akcji. Cheeky monster.
    - Widzę, że bardzo zależy ci na mojej szczerości - zacząłem, podchodząc do niego o parę kroków, gdy ten charakterystyczny uśmiech nie chciał zejść mi z ust. - Wiesz, co ci powiem? Gdybyś wyglądał pociągająco tylko w piżamie, to byłoby dobrze, ale ty wyglądasz pociągająco cały czas, księżniczko. Narażasz się na niebezpieczeństwo, ale... szczerze mówiąc, mi to wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie.
    Zatrzymałem się, zdając sobie sprawę, jaką głupotę powiedziałem. Grimshaw, opanuj hormony i ten twój wieczny niedosyt. Rozczochrałem mu włosy dłonią, chichocząc cicho, i stając się ponownie tym normalnym, przyjacielskim Grimmy'm.
    - Ale ja nie pozwolę, żeby ktokolwiek zrobił ci krzywdę, więc możesz sobie być tak pociągający, jak tego tylko chcesz. Ale na przyszłość radzę ci uważać, przed kim się wypinasz, bo gdybym był inną osobą, już leżałbyś przybity do tego łóżka.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  66. Ten dzieciak albo nie potrafił zrozumieć tego, że mówię to szczerze. Okej, może byłem niezbyt miły i to co wypływało z moich ust nie brzmiało zbyt przyjaźnie, ale ja nie potrafiłem inaczej. Wiedziałem czym jest bezsilność, wiedziałem jak to jest nie razić sobie z wieloma sytuacjami i wiedziałem jak bardzo to wszystko może zdołować człowieka. No dobrze, nigdy nie byłem w takiej sytuacji jak Sam, ale zdarzały mi się podobne. Nie potrafiłem poradzić sobie z tym, że mój ojciec bił matkę i jawnie niszczył naszą rodzinę. Nie mogłem sobie poradzić z tym, że jedyne, co potrafił robić, to psucie wszystkiego dookoła. I nie umiałem pogodzić się z tym, że kiedyś chciałem być taki jak on. To wszystko mnie przerastało.
    Przełknąłem ślinę i odezwałem się głośno, do Samuela, który zbliżał się już do drzwi.
    -Nade mną nigdy się nikt nie litował, a gdyby tak się stało.. przyjąłbym tą litość z otwartymi ramionami, bo chociaż byłem pozornie silny, nie mogłem poradzić sobie z wieloma rzeczami. Nie mam zamiaru Ci pomagać.. – zaśmiałem się ironicznie. – Co to, to nie. Chciałem cię tylko ostrzec, ale skoro boisz się zranić swoją godność, to trudno się mówi.
    Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się do niego słodko, nie wiedząc czy to zauważył.
    -Bój się nadal wszystkiego i wszystkich dookoła i ignoruj rady osób, które są troszkę bardziej doświadczone.
    Ruszyłem w kierunku drzwi, niby przypadkowo szturchając go ramieniem i spluwając na kafelki zaraz przed jego stopami.
    -Powodzenia w dalszym życiu, słoneczko.

    Christian Alexander

    OdpowiedzUsuń
  67. Przygryzłem wargę, czytając to, co dla mnie napisał. Szczerze powiedziawszy, wcale nie zdziwiło mnie to, że był prawiczkiem - tylko dlatego że wiedziałem, w jakich kondycjach żył przed przyjęciem do poprawczaka. Jakakolwiek osoba omijająca go na ulicy, nie znająca jego przeszłości oraz charakteru, gdyby tylko zastanowiła się nad tym, stwierdziłaby, że pewnie miał za sobą już wiele dziewczyn. Boskie loczki, zielone oczy, przystojna twarz, dobra budowa ciała... naprawdę, jak komukolwiek mógł się nie podobać? Coś takiego wydawało mi się absurdalne, niemożliwe. Nie można było nie zauroczyć się w odpowiedniku Bożego cudu. Jednak coś innego zdało mi się jeszcze bardziej nierealne. Te parę słów. Nie jestem nawet w połowie pociągający jak Ty. Sam właśnie mówił mi, że go pociągałem. Może robił to tylko z grzeczności, czy jako formę wdzięczności za to, że przyjąłem go u siebie, jednak... to i tak sprawiło, że poczułem się doceniony, i - oczywiśce - zawstydzony. Nieco speszony, przeczesałem palcami włosy, obejmując jednym ramieniem tulącego się do mnie Sama, który dodatkowo łaskotał mnie swoimi loczkami w szyję, wywołując u mnie niechciany uśmiech. Spojrzałem na niego kątem oka, w umyśle porównując go do kota i mimo tego, że do tej pory nie lubiłem tego zwierzęcia, zdałem sobie sprawę, że był zdecydowanie moim ulubionym. Tak, razem z pandą. Zbliżyłem usta do jego skóry i po raz drugi nieśmiało cmoknąłem go za uchem, jednak nie odsunąłem się od razu. Napawałem się tą przyjemną bliskością.
    - Jesteś idealny, mały. Naprawdę. Jeszcze nie raz ci to udowodnię, a wtedy mnie zrozumiesz - szepnąłem mu do ucha, nie ukrywając przyjemnego uśmiechu, który umalował mi się na ustach, gdy oddaliłem się nieco. - Grałem w wielu przedstawieniach w całym moim życiu, miałem różne inne role, ale zdecydowanie ta Miśka jest moją ulubioną - stwierdziłem, tykając delikatnie palcem czubek jego nosa. - Chcesz coś zjeść, zanim wyjdziemy? - zapytałem jeszcze, sięgając dłonią po paczkę żelków, aby włożyć sobie jednego z nich do ust.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  68. Uśmiechnąłem się, rozbawiony jego zniecierpliwieniem, oraz rozczulony przez tą delikatność, z jaką poprawił mi odstające włosy. Gdy już przeczytałem wszystko, co mi tam napisał, skoncentrowałem się tylko nad tym, co najbardziej w tym podkreślił: jego chęć bycia ze mną w pokoju. Ja też tego chciałem, bardzo. Po pierwsze primo, nie lubiłem czuć się sam, chociaż po dziewiętnastu latach w samotności powinieniem się przyzwyczaić do tego uczucia; po drugie primo, chciałem mieć na oku Samuela, aby był pod moją ochroną i aby nic mu się nie stało; po trzecie primo, myśl jego wiecznej obecności w tym pomieszczeniu, myśl że byłby ze mną w jednym pokoju cały czas, w dzień i w noc, w pewnym sensie mnie intrygowała. Tak, to wydawało się być dość interesującym i ciekawym przeżyciem. Szczególnie, jeśli Sam od teraz chciałby ciągle spać ze mną w jednym łóżku... Po chwili ogarnąłem się, odepchnąłem od siebie wszystkie te myśli, z zrozpaczeniem zauważając, że przecież mogłem mu zrobić krzywdę, sam tego nie chcąc. Moja ciemna strona mogła się znów we mnie obudzić, a wtedy nic by mnie nie powstrzymało. Ani jego uroczy, bezbronny wygląd, ani widok jego płaczu czy nawet krwi, ani nieme słowa desperacji napisane na białej kartce jego uporządkowanym pismem. A później on by się do mnie już nie odezwał. Nawet by na mnie nie spojrzał, nie uśmiechnąłby się, nie mógłbym znów znaleźć się w świetle od niego bijącym, w centrum jego uwagi. Ja też bym sobie tego nigdy nie wybaczył, nigdy. Pewnie skończyłbym jako samobójca, lub pozwoliłbym się codziennie molestować, bić i gwałcić przez psycholi, z którymi byłem zamknięty w jednym budynku. Co ja pieprzyłem? Cholera. Sam już zaczynał być dla mnie wszystkim, bo... był całym moim światem. Nie miałem nikogo innego do kogo mógłbym się odezwać w tym miejscu. Tylko on mnie przytulał, tylko on mnie cmokał w policzek, tylko on mnie gładził kciukiem po dłoni, tylko on rysował na moim nadgarstku arcydzieła, tylko on dotykał moich pleców, tylko on nazywał mnie Miśkiem, tylko on mi ufał. Jak powiedziałem? Gdybym był inną osobą, już leżałbyś przybity do tego łóżka. Szkoda, że ta inna osoba żyła we mnie. Podniosłem się z łóżka, próbując o tym nie myśleć, i szybko się przebrałem, stojąc odwrócony do niego plecami. Przygotowałem się, i wreszcie odwróciłem się znów w jego stronę. Uśmiechnąłem się przyjaźnie, zacisnąłem jego dłoń w mojej, a drugą wziąłem swój szkicownik oraz ołówek, w razie gdyby chciał mi coś powiedzieć. Wyszliśmy razem na korytarz, jedną dłonią zamknąłem drzwi na klucz, w drugiej ciągle trzymając go za rękę, po czym skierowaliśmy się w stronę Dyrekcji. Lubiłem co chwilę zerkać na jego twarz, widzieć na niej szeroki uśmiech i zdać sobie sprawę, że to wszystko tylko dlatego, że mieliśmy mieć wspólny pokój. Sam był taki wrażliwy. Nie tylko na cudzą krzywdę, ale też na to, co dawało mu życie, inne osoby. Cieszył się z najmniejszej rzeczy, potrafił wyciągnąć z niej coś dobrego, a to było w nim wyjątkowe. Porzebowałem kogoś takiego, kogoś, kto potrafiłby rozświetlić moje dni. Potrzebowałem jego. Bo ja we wszystkim widziałem tylko negatywne aspekty, cierpiałem nad własnym losem, użalałem się i nie miałem wystarczająco dużo siły, aby brnąć do przodu, do wyznaczonego celu, nie robiąc sobie krzywdy. Potrzebowałem Samuela, i może nie tylko jako współlokatora. Jako przyjaciela. I tylko jako to. Chyba. A przynajmniej tak sobie wmówiłem. Dążąc przez korytarz obok niego, starałem się być jak najbliżej, jakby sama moja obecność mogła ochronić go przed złym. W każdym momencie mogliśmy się na kogoś natknąć, a gdyby ten ktoś zrobiłby mu krzywdę, naprawdę nie ręczyłbym za siebie.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  69. [I]

    Odczuwałem tą niechęć, zainteresowanie oraz złe intencje dookoła nas, jednak nie bałem się o siebie, tylko o Samuela. Nie wiedziałem, jak on się z tym czuł, czy moja obecność pomagała mu w tej sytuacji i dodawała mu odwagi czy poczucia bezpieczeństwa, bo skupiałem się na aktorstwie. Nie mogłem dopuścić do przelewu emocji z mojego serca na twarz, do niczego, co ukazałoby, że byłem szczęśliwy mając go obok siebie. Ludzie odczuliby we mnie przywiązanie i zrobiliby wszystko, aby zranić osobę, na której mi zależało, byle tylko zrobić mi krzywdę i ze śmiechem patrzeć, jak cierpiałem, bo jego serce krwawiło. Tu nie były dopuszczalne żadne pozytywne emocje do drugiego człowieka. Tu nie można było być szczęśliwym, bo byłeś uważany za słabszego, i - w konsekwencji - bity oraz upokarzany. Dobrze wiedziałem, jak to było, i za nic w świecie nie chciałem, aby ktoś traktował tak Sama. Ba, mógłbym zabić kogoś, kto nawet dotknąłby go w niewłaściwy sposób, bez jego zgody, lub spojrzał na niego z dość jednoznacznymi intencjami. Nie, moja księżniczka czekała na odpowiednią osobę, która by ją uszczęśliwiła, a dopóki by tego kogoś nie znalazła, była pod moją opieką. Szłem z nim przez ten korytarz którego nienawidziłem, otoczony ludźmi których nienawidziłem, z wyrazami twarzy których nienawidziłem, aż jeden głos rozjaśnił mój dzień i nawet sprawił, że moje usta wygięły się w uśmiech. Po sekundzie uznałem, że to był ryzykowny krok, jednak było warto. Naprawdę go lubiłem. Co było dziwne, bo z początku nasze relacje nie wydawały się zbyt przyjazne. Odpowiedziałem mu i miałem nawet się zatrzymać, aby chociaż z nim porozmawiać, jednak Sam szybko pociągnął mnie za sobą, w stronę gabinetu, który był naszym celem. Zaskoczył mnie nieco, robiąc tak, jednak odwracając się po raz ostatni w stronę chłopaka, aby wysłać mu pożegnalny gest, wmówiłem sobie, że po prostu śpieszył się do stania się moim współlokatorem. Uśmiech, który posłał mi pod drzwiami, wcale mnie nie przekonał, jednak ta myśl umknęła z mojej głowy, gdy weszliśmy do pomieszczenia. Mężczyzna, który siedział za biurkiem, wcale nie sprawiał wrażenie przyjaznego czy przynajmniej sprawiedliwego, i od razu poczułem, że nie wszystko poszłoby po naszej myśli. W sumie, w miejscu takim, jak to, nie mogli istnieć przyjaźni ludzie. Sam był wyjątkiem, cudem. Wsłuchałem się w słowa faceta, któru mierzył moją księżniczkę wrogim wzrokiem, i ogarnęło mnie oburzenie. Zagotowało się we mnie. On nie mógł tak go nazywać. Nie miał do tego prawa. Nie, kiedy Sam był pod moją opieką, kiedy był moją pandą. Zacisnąłem mocno zęby na wardze, aby powstrzymać się od najgorszego. Nazwał go dziwką. Wyzywał go, wiedząc, że nie mógł się obronić. Jednak wybrał nie do końca odpowiedni moment, bo ja stałem obok niego i czuwałem, cały czas. Czując, jak chłopak ścisnął moją dłoń i spoglądając na to, jak z bólem zacisnął oczy, przekląłem się w myśli. Cholera, obiecałem sobie przecież, że nikt by go nie skrzywdził przy mnie. Narodziła się we mnie odruchowa nienawiść do tego mężczyzny, który widocznie uważał się za niesamowitego tylko dlatego, że miał wykształcienie, pracę oraz 'doświadczenie' w życiu. Ale nie on zabił z zimną krwią tyle osób, co ja. Nie on słuchał ich jęków agonii, podczas gdy ich ciało wiło się z bólu, gwałcone. Poczułem, że to ja aktualnie mogłem mieć kontrolę nad sytuacją, jeśli tylko pozwoliłbym, aby stało się to, od czego uciekałem od paru dni. Moja druga strona zaczęła budzić się do życia, w ekspresowym tempie. Ucieszyło mnie to, bo zwykle, gdy jej potrzebowałem, wolała chować się gdzieś w głębi mojej duszy. A teraz chyba po raz pierwszy naprawdę cieszyłbym się z tego, że użyłbym jej możliwości, że sprawiłbym komuś ból. Ten facet na to zasługiwał i byłem pewny, że nie miałbym po tym wszystkim wyrzutów sumienia.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  70. [II]

    Spojrzałem na niego, gdy w spokoju popijał kawę ze swojej filiżanki, a gdy zauważyłem jego zadowolony, wredny, egoistyczny uśmieszek nie potrafiłem dłużej się powstrzymać. Puściłem dłoń Sama, chociaż tak bardzo nie chciałem się od niego oddalać, i podszedłem pewnym krokiem do biurka mężczyzny, który automatycznie wstał, widząc moją złość. Nie wiedziałem, co robiłem. Moje ciało reagowało automatycznie.
    - Nie będziesz go gnoił, gówniarzu – syknąłem, jednym ruchem przybijając go do blatu, ignorując wszystkie oburzone słowa, które rzucał w moim kierunku. To, co robiłem dawało mi satysfakcję. Zaczynało mi się to podobać, a świadomość tego była okropna. Zmieniałem się? Stawałem się... inny? Znowu? Cholera. Czułem się lepszy od człowieka, który stał zgięty w pół przede mną, przyciśnięty przez moją dłoń do własnego biurka. Z uśmiechem patrzyłem, jak nie wiedział co zrobić, i z zaskoczeniem zauważyłem, że nawet nie wiedziałem, że miałem tyle siły. Puściłem go, jednak tylko po to, aby móc przejść na drugą stronę biurka.
    - Nie ruszaj się – warknąłem, po czym mężczyzna upadł na kolana, nie chcąc nawet na mnie spojrzeć. Wiedziałem, że by mnie posłuchał. Wiedziałem, że ludzie się mnie bali, gdy wyciągałem z siebie wszystko to, co najgorsze. A w takich sytuacjach bardzo mi się to podobało. Jednak gdy na sekundę podniosłem wzrok na Samuela, narodziła się we mnie obawa, że on też mógłby się mnie bać. A tego nie chciałem. Robiłem to wszystko tylko dlatego, że byłem do niego przywiązany, że nie mogłem patrzeć, jak ktoś robił mu krzywdę, nawet samymi słowami. Może i w oczach kogoś innego moja reakcja była wręcz przesadzona, jednak... naprawdę czułem się zżyty z tym chłopakiem. Po jednym dniu znajomości. A dla przyjaciół zrobiłbym przecież wszystko. Położyłem dłoń na plecach mężczyzny, przyciskając jego klatkę piersiową do biurka. Jęknął cicho, nadal coś mówił, jednak nie słuchałem go. Kopnąłem go boleśnie w kostkę, a wtedy się zamknął. Wziąłem w dłoń filiżankę z kawą, pełną jeszcze do połowy, i uśmiechnąłem się do siebie.
    - Jak następnym razem będziesz chciał się nad kimś znęcać, znajdź sobie kogoś, kto będzie ci równy, a nie kogoś, kto nie może ci się odgryźć ani nawet się obronić, bo ma zbyt czyste serce, żeby zrobić komuś krzywdę – szepnąłem. Ten facet musiał chyba być przyzwyczajony do buntowników w poprawczaku, bo siedział spokojnie i nie próbował się uwolnić. Wiedział, że gdyby zrobił komuś z nas krzywdę, reszta by go prędzej czy później dopadła. Wiedział, że mimo tego, że z pozoru byliśmy grupą ludzi która nienawidziła siebie nawzajem, potrafiliśmy się złączyć w trudnych sytuacjach, i razem wygrać. To było dokładnie tak, jak wtedy, gdy byłem w brudnej robocie. To poczucie siły i jedności, które od nas biło... Zaraz. Chwila. Stop. Cholera, odkąd zacząłem myśleć o sobie i o tej bandzie psychopatów jako o nas?! Przecież parę minut temu bałem się, że by mnie skrzywdzili. Kuźwa.
    - I zadbaj o to, żebym cię już nie widział obok Stylesa – dodałem, po czym wylałem na niego wszystko to, co znalazłem w filiżance. Odstawiłem naczynię na biurko i zostawiłem go, nie słuchając jego krzyków skierowanych w moją stronę. Podszedłem do Samuela, który najwidoczniej był zszokowany tym wszystkim, aby złapać go ponownie za dłoń.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  71. [III]

    - Jeszcze do pana przyjdę, panie Grimshaw – usłyszałem, jeszcze zanim wyszliśmy z gabinetu dyrekcji. Gdy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, poczułem się lepiej. Wydawało mi się, że tutaj nawet powietrze nie było takie ciężkie, jak tam w środku. Nie było zapachu kawy, nie było takiej nienaturalnej ciszy, ani nie mogłem już odczuć okropnych perfum tego mężczyzny. Spojrzałem na Sama, aby upewnić się, czy wszystko dobrze, i automatycznie przytuliłem go do siebie, gdy ujrzałem łzy w jego oczach. To wszystko musiało go naprawdę zaboleć. Pozwoliłem, aby przycisnął twarz do mojego ramienia, i zacząłem czule głaskać go po włosach, kołysząc się na boki z nim w ramionach. Było mi teraz o wiele lepiej. Normalny Nick powrócił, na szczęście. Jednak nadal czułem tą satysfakcję, przez to, co zrobiłem. Teraz byłem pewien, że gdyby ktoś chciał skrzywdzić moją księżniczkę, potrafiłbym wywołać u siebie to drugie ja i obronić go. Kołysząc się, zbliżyłem się do ściany i oparłem się o nią, zaczynając głaskać Samuela po plecach. Przytulając się, niemal przyciskał moje ciało do ściany, a ja nie zwracałem uwagi na lekki ból, który odczuwałem w miejscu, gdzie zostałem zraniony dzień wcześniej, jednak skupiałem się na lekkim podnieceniu i przyjemności, które dawały mi ten kontakt i ta bliskość.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  72. [I]

    Mogłem wyczuć całe zdenerwowanie oraz niepokój Sama nawet wtedy, kiedy spał. Przez cały ten czas, gdy byliśmy na podwórku, nie zwróciłem na niego większej uwagi, i nie tylko dlatego, że byłem pochłonięty w swoich myślach. Nie wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć, gdyby zaczął dopytywać się o to, co się ze mną stało, skąd wziąłem odwagę aby tak postąpić. Przecież wcześniej widział mnie jako samookaleczającego się dziewiętnastolatka, którego nawiedzały duchy z przeszłości, raniące go codziennie. A wtedy, żeby go obronić, stało się coś niesamowitego, a zarazem przerażającego. Wiedziałem dokładnie, co to było, jednak nie rozumiałem tego wszystkiego. Wywołanie u siebie ciemniejszej strony nie wydało mi się wtedy trudne, wręcz przeciwnie. Ja się wcale nie zmusiłem do tego, aby być brutalny, aby kogoś zranić. Ja tego chciałem, i tym razem chciał tego prawdziwy Nick, ten, którym byłem do tej pory przy Samie. Bałem się, samego siebie. Bałem się, że zacząłbym się zmieniać, nieświadomie, może nawet z własnej woli. Nawet nie zauważyłbym, gdy moja ciemna strona pochłonęłaby mnie kompletnie, bo wmawiałbym sobie, że po prostu robiłem to, aby obronić słabszego. A ja bałem się zmian, nie chciałem ich. Może teraz nie byłem z siebie zadowolony nawet w najmniejszym stopniu, może miałem cholernie niską samoocenę, może pragnąłem śmierci, jednak za nic w świecie nie chciałem się zamieniać w taką osobę, która raniła mnie codziennie, w młodości. Nie chciałem być jak ci nastolatkowie, którzy uważali innego za gorszego, za śmiecia; jak ci, którzy ranili dla czystej przyjemności, czy zabawy. Przecież to nie byli nawet ludzie, tylko potwory bez serca. W tym momencie naszło mnie pytanie, czy byłem pewien posiadania serca. Siedząc na trawie i paląc miętowego papierosa, zerknąłem kątem oka na Samuela, a gdy uśmiechnąłem się, rozczulony jego wyrazem twarzy, wszystkie wątpliwości zniknęły z mojej duszy. Tak, miałem serce, bo wiedziałem, że czułem coś do tej małej, bezbronnej istotki, która wyglądała jak urocza panda podczas snu i zachowywała się jak udomowiony kot, gdy się do mnie tuliła. Nie chciałem go stracić i musiałem się postarać, aby do tego nie dopuścić, aby nie stać się osobą, którą nienawidziłem. Zaciągnąłem się dymem i spojrzałem na swój nadgarstek, na którym, pośród blizn i nacięć, widniało parę małych symbolików, narysowanych dłonią, która była już przyzwyczajona do wiecznego trzymania między palcami długopisu.

    Dyrektorka pojawiła się tak jakby znikąd. Wygrzewałem się na słońcu, gdy pojawiła się w moim polu widzenia, posyłając mi przyjacielski uśmiech. Automatycznie zacząłem martwić się o Sama. Jeśli była taka, jak dyrektor, nie byłem pewien, czy mógłbym go obronić. Bo czy byłem na tyle okrutny, aby uderzyć czy zranić kobietę? Nie byłem tego pewien, chociaż... kto wie. Kiedyś nie myślałem nawet, że znalazłbym kogoś takiego, jak Sam, w takim miejscu. Przywitała się, tym samym budząc mojego aniołka. Nigdy wcześniej z nią nie rozmawiałem i nie wiedziałem nawet, jak zareagowałaby na to, że paliłem na terenie poprawczaka - cóż, nie byłem pewien, czy to było dozwolone, jednak paczkę papierosów miałem ciągle przy sobie - jednak uspokoiłem się trochę, widząc, jak zareagował na jej przyjście Samuel. Widocznie była dobrą osobą, skoro ktoś taki, jak on, jej zaufał. Usiadła obok nas, a ja poczułem się nieco niezręcznie. Nie byłem przyzwyczajony do obecności kobiet w moim otoczeniu, a to, że byłem gejem, wcale nie musiało oznaczać, że zachowywałem się w ich towarzystwie naturalnie i spokojnie. Były dla mnie czymś nieokreślonym, nowym. W całym swoim życiu miałem styczność tylko z ciotką, dziewczynami z klasy, ofiarami płci żeńskiej, dziwkami, które podwalały się do mnie, chcąc pieniędzy, nie wiedząc o mojej orientacji, oraz z tymi nielicznymi kobietami, które siedziały w brudnej branży, a które i tak mnie unikały, jak prawie każdy. Nie było to więc zbyt wielkie doświadczenie.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  73. [II]

    Zaciągnąłem się dymem, a dwa słowa napisanie przez Samuela na kartce sprawiły, że się uśmiechnąłem, jednak chwilę później zauważyłem, że coś było z nim nie tak. Pogłaskałem go ostrożnie po włosach, jednak szybko odsunąłem dłoń od niego, aby skupić się na dyrektorce. Chciałem zapytać go, co się stało, czym się martwił, co mogłem dla niego zrobić, jednak uznałem, że może jeśli załatwiłbym sprawę wspólnego sposobu jak najszybciej, cieszyłby się z tego powodu. A ja tak bardzo kochałem jego uśmiech. Odstawiłem papierosa od ust.
    - Ja i Sam chcielibyśmy być w jednym pokoju - powiedziałem prosto z mostu, przechylając delikatnie głowę na jedną stronę, w palcach bawiąc się papierosem. - Wie pani, żeby codziennie Sam nie otrzymywał wątów co do tego, że nie spędził nocy u siebie.
    Wydało mi się, że zauważyłem na ustach dyrektorki cień porozumiewawczego uśmiechu, jakby wiedziała dokładnie, o co nam obu chodziło.
    - Dobrze, będziemy więc musieli się przenieść do mojego gabinetu.

    Staliśmy ponownie w gabinecie, tym razem w tym, należącego do dyrektorki, która siedziała przed nami, za swoim biurkiem, i wypełniała jakieś papiery, od czasu do czasu dopytując się nas o jakieś dane osobiste, jak data urodzenia, przestępstwo, za które tu siedzieliśmy, wcześniejszy numer pokoju, informacje o rodzinie. Nie powiedziałbym, że było to miłe przesłuchanie. Czułem, jak smutek Samuela rósł z każdą sekundą i tak bardzo chciałem go przytulić, aby to wszystko minęło, jednak nie byłem pewien, czy chciałby czegoś takiego w takim miejscu. Po chwili zaczęła męczyć mnie myśl, że może on już nie chciał być ze mną w czterech ścianach. Nie po tym, co widział w gabinecie dyrektora. Znów zacząłem się bać że go przestraszyłem, że zraziłem go tym od siebie. A przecież mi na nim tak bardzo zależało. Przyglądałem się jego smutnej twarzy, podczas gdy patrzył na podłogę, przygryzając nerwowo wargę i czekając na jakiś znak, który podpowiedziałby mi, że wszystko było z nim w porządku. Nie nadszedł.
    - Więc, dwójka panów wyraża całkowitą zgodę na wspólny pokój? - usłyszałem nagle, a w mojej głowie nie pojawiła się myśl w stylu 'Głupie pytanie, oczywiście', jak wcześniej się tego spodziewałem. Przytaknąłem jedynie jednym ruchem, z niecierpliwością czekając na odpowiedź pochodzącą od Samuela.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  74. Lubiłem te momenty, kiedy wskazywał mi dłonią, abym usiadł obok niego. Wtedy czułem, że mnie potrzebował, a to było naprawdę miłe uczucie. Szczery uśmiech, którym zostałem obdarzony, sprawił że poczułem coś ciepłego rozlewającego mi się po sercu, a gdy Sam zaczął pisać, położyłem głowę na jego ramieniu, przyglądając się szybkim ruchom, którymi nakreślał ołówkiem litery na kartce. Po krótkiej chwili jednak moja uwaga została przejęta przez coś o wiele, wiele bardziej interesującego - jego twarz. Lubiłem patrzeć, jak skupiał się na tym aby utrzymać ładne pismo, żebym mógł następnie przeczytać to co chciał mi powiedzieć, i lubiłem wszystkie jego delikatne rysy, które tworzyły taką idealną całość. Nie mogłem zrozumieć jak mógł uważać się za nieatrakcyjnego. I nie miałem wtedy na myśli jego ciała, które, by the way, było bardzo, bardzo pociągające, ale przede wszystkim jego twarz i tą aurę niewinności, którą dookoła siebie rozsiewał. Nie wiedziałem, jak to było z innymi, ale mnie takie rzeczy przyciągały, bardzo. Przejąłem od niego kartkę, zerkając tylko na chwilę na jego ruchy, gdy oddalał się w stronę mojej szafy, aby zacząć pomóc mi w pakowaniu się. Gdy wcześniej rzucił mi się na szyję, aby obdarować mnie pocałunkiem w policzek, poza gabinetem dyrektorki, kamień spadł mi z serca. Chciał być ze mną tak samo mocno, jak ja chciałem być z nim. Szybko przeczytałem to, co miał mi do powiedzenia, a pytanie, które mi zadał, zaskoczyło mnie. Jak on nawet mógł myśleć, że miałem go za dziwkę? Myślałem, że wiedział że go znałem. A przynajmniej myślałem, że go znałem. Zaraz, sam się już w tym wszystkim pogubiłem. Nie był dziwką. Ja nią byłem, i chyba stuprocentowo zasługiwałem na to określenie. Ale faktem było to, że w moich oczach był zagubionym siedemnastolatkiem, który nie spotkał dotychczas na swojej drodze żadnej osoby, która potrafiłaby go pokochać, obronić go i dać mu t poucie bezpieczeństwa oraz docenienia, więc sam podjąłem się tej roli, bo przez jakieś dziwne coś, czego nie potrafiłem określić, chciałem mu pomóc, być z nim.
    - Oczywiście, że wiem - odpowiedziałem, podnosząc na niego wzrok i wstając z łóżka, aby do niego podejść. - Nie mam cię za dziwkę. Ani mordercę, czy jakiegoś przestępcę. Dla mnie jesteś osobą z najczystszym sercem na tej planecie - uśmiechnąłem się do niego słodko, po czym pogłaskałem go po policzku. - Nie martw się tym, co ten idiota ci powiedział, i nie smuć się przez to. Powiedział ci tylko dlatego, że chciał komuś dogryźć, nad kimś się poznęcać, i wiedział, że nie mógłbyś mu nic zrobić, bo jesteś zbyt idealny, Sam - zbliżyłem swoją twarz do jego, aby cmoknąć go w policzek i przytulić na chwilę. - Nie jesteś żadną dziwką, jesteś moją księżniczką.
    Skupiłem się na ciuchach, które siedemnastolatek wyciągnął z mojej szafy. Wyciągąłem spod łóżka walizkę, w której przeniosłem wszystkie swoje rzeczy z domu, tutaj, położyłem ją, otwartą, na podłodze, uklękłem i zacząłem wkładać w nią ubrania, podczas gdy czułem na sobie wzrok Samuela. Nagle podniosłem na niego wzrok.
    - Oh, i nigdy więcej już nie mów, że chcesz się zabić, dobrze? - zapytałem retorycznie. - Nie mógłbym stracić takiej wspaniałej osoby, jak ty. Bez ciebie pewnie też popełniłbym samobójstwo, wiesz? Więc nawet o tym nie myśl. Masz mnie, możesz powiedzieć mi co cię boli, co cię męczy, a ja zrobię wszystko, aby byłoby ci lepiej. Cokolwiek. Chcę sprawić ci przyjemność.
    To, co powiedziałem, mimowolnie przeniosło do mojego umysłu parę dość nieprzyzwoitych myśli, które pozwoliły mi zrozumieć, jak bardzo moje słowa były dwuznaczne. Przygryzłem automatycznie wargę i spuściłem wzrok na walizkę, nieco speszony. Cholera.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  75. Przestraszyłem się nie na żarty, gdy Sam zaczął krztusić się dymem z papierosa. Gdy zobaczyłem, że znalazł paczkę moich ulubionych, miętowych Marlboro, nie przejąłem się, bo nie myślałem, że chciałby czegoś takiego spróbować. Z resztą, sam okazał mi swoją dezaprobatę, wypisując to jedno słowo na kartce. Zająłem się więc pakowaniem swoich rzeczy, a moje serce stanęło na sekundę, gdy usłyszałem jego kaszel. Podałem mu szklankę wody i dopiero wtedy udało mu się uspokoić. Stanąłem obok niego, jedną dłonią opiekuńczo gładząc jego plecy, podczas gdy drugą odebrałem mu paczkę oraz zapałki, które schowałem w kieszeni spodni. Nigdy nie ukrywałem, że palenie było moim uzależnieniem, i w sumie mi to nie przeszkadzało, chociaż zdarzało się, że ludzie dookoła mnie nie tolerowali tego, zwracali mi uwagę i zaczynali pieprzyć o tym, że zabijałem sam siebie. Za każdym razem jedna część mnie myślała, że może mieli racje i że powinienem przestać, jednak ta druga połowa dopytywała się, dlaczego im nie przyszło do głowy, że może ja faktycznie chciałem się wykończyć. Może to była taka niekontrolowana taktyka, aby prędzej czy później zdechnąć. Głodzenie się, papierosy, używki i alkohol. Anoreksja, uzależnienia. Jednak wszyscy powinni przyznać, że ostatnio było ze mną lepiej, że nie byłem w aż tak krytycznym stanie, jak kiedyś, chociaż mój stan psychiczny wcale się nie poprawił. Mimo wszystkiego, uśmiechnąłem się delikatnie, widząc zagubiony wyraz twarzy Samuela. Pamiętałem, że ja też tak zareagowałem, gdy po raz pierwszy miałem papierosa w ustach. Ile miałem lat? Chyba piętnaście, jeśli nie mniej. Też z początku stwierdziłem, że to było okropne i ohydne, jednak jedno zaciągnięcie wystarczyło, aby mój proces uzależnienia rozpoczął swoje działanie. Po tym jednym, pierwszym razie, zachciałem spróbować po raz drugi; widząc takie same efekty, spróbowałem jeszcze raz, i jeszcze, aż doszłem do punktu, w którym nie mogłem ruszyć się z domu bez paczki Marlboro przy sobie.
    - Już lepiej? - zapytałem cicho, opiekuńczym tonem. Sam przytaknął mi ruchem głowy, a ja pozwoliłem sobie zaśmiać się krótko i rozczochrać mu loczki.
    - Mały, palić trzeba umieć - powiedziałem mu, rozbawionym tonem, jednak zaraz później powróciłem do poważnego, zmartwionego stanu. - Nie rób tego więcej sam, bo możesz mi tu zacząć się dusić, czy coś takiego - dodałem, zabawnie przy tym grożąc mu palcem, aby rozluźnić trochę atmosferę i pozbyć się tego poczucia bycia nudzącą matką która nie chce, aby jej synek urósł zbyt szybko. Podszedłem do walizki, aby wrzucić do niej ostatnie ubrania i wyciągnąć spod łóżka gitarę w futerale, którą ochrzciłem imieniem Luke – bo przecież nie nadałbym jej imiona żeńskiego, because of ew - i którą przywlekłem ze sobą, bo nie mógłbym jej zostawić. Muzyka od zawsze była częścią mojego życia, moją miłością, a gitara też zaliczała się do tego grona. Zerknąłem w stronę Samuela, aby odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie.
    - Coś kompromitującego? - udałem, że się zastanowiłem. - Gdybym miał laptopa, pokazałbym ci moją historię przeglądarki, pełną gejowskich pornosów, ale nie jestem pewny, czy to coś kompromitującego. Jak coś, to pod poduszką znajdziesz mojego ulubionego, gumowego dinozaura, razem z pluszowym pingwinkiem – rzuciłem, wesołym tonem. - A poza tym, twoja piżamka w superbohaterów wcale nie była kompromitująca, tylko urocza - uśmiechnąłem się do niego, kołysząc lekko na boki, siedząc na podłodze. - Wyglądałeś w niej jak mała panda gdy spałeś, wiesz? Najsłodszy widok w całym moim życiu.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  76. [I]

    Patrzyłem na to, jak Sam doszczętnie niszczył paczkę moich ulubionych papierosów, i skłamałbym gdybym powiedział, że nie czułem żalu. Nie byłem pewien, czy ktokolwiek w tym miejscu pozwoliłby mi na zakup drugiej, jednak pocieszyła mnie myśl, że gdzieś tam jeszcze w mojej torbie na ramię miałem ich zapas. Bo przecież nie mogłem tak po prostu z nich zrezygnować. Od uzależnienia nie dało się tak łatwo uciec, i byłoby mi trudno, nawet jeśli miałbym to zrobić ze względu na Sama. Mimo tego, nie byłem na niego zły. Wiedziałem, że robił to dla mojego dobra, lub zwyczajnie dla siebie, żeby nie musiał czuć tego zapachu dookoła, i starałem się to docenić, obiecując sobie że ograniczyłbym palenie, albo że przynajmniej nie robiłbym tego w jego obecności. Zająłem się pakowaniem wszystkich rzeczy, razem z nielicznymi płytami oraz książkami, które za sobą przywlokłem. Nie miałem pojęcia, co on robił za moimi plecami, i chyba wolałem się nie odwracać, żeby jego dziecinny urok nie powalił mnie ponownie na kolana. Powoli w mojej głowie zaczynało przetwarzać się pytanie, czy byłem pewny człowieczeństwa Samuela. Czułem się tak, jakby był jakąś inną istotą, czymś poza tym światem. Mój tok myślenia był cholernie idiotyczny, ale on sam, swoim zachowaniem, swoim wyglądem, swoją niezwykłością, prowadził mnie do takich myśli. Był taki idealny - a przynajmniej ta część jego, którą zdążyłem poznać - i niezwykły, inny. Odzwierciedlał wszystkie moje wyobrażenia o chłopaku idealnym, jakby pochodził z jakiegoś mojego cholernego snu i znał wszystkie, najskrytsze zakamarki mojego umysłu i duszy. Odwróciłem się, miło zaskoczony, gdy usłyszałem dźwięk gitary, nawet jeśli był on dość nieczysty. Uśmiechnąłem się automatycznie na widok Sama z moim instrumentem na kolanach. Szczerze mówiąc, zawsze byłem zazdrosny o Luke'a. On był mój, po prostu. Pomagał mi w trudnych dla mnie chwilach i sytuacjach, przy nim roniłem w ciszy łzy, grając i cicho śpiewając samemu sobie kołysanki. Jednak teraz, gdy zauważyłem, jak bardzo w moich myślach figury Luke'a i Sama były do siebie podobne, ucieszyłem się okropnie, gdy moja księżniczka pokazała mi zainteresowanie tym. Przymknąłem oczy, gdy obdarzył mój policzek pocałunkiem, po czym przeczytałem wszystko, co chciał mi powiedzieć. Nie powstrzymałem się od rozbawionego śmiechu, gdy skończyłem czytać ostatnią część jego 'listu'. Sam wcale nie wyglądał na takiego, który mógłby być zdolny do brudnych myśli, więc zaskoczył mnie tą informacją mieszaną z lekkim, dziecinnym speszeniem, bardzo, bardzo miło. Lubiłem przebywać w gronie takich osób. To znaczy, sądziłem, że czułbym się wtedy sobą. Mój wzrok tylko na chwilę zatrzymał się na jego gołym torsie, a następnie zmusiłem się, aby go odwrócić - co udało mi się tylko dlatego, że Sam założył na siebie inną koszulę. Oczywiście, moją. Nie wiedziałem dlaczego, ale okropnie lubiłem, gdy nosił moje rzeczy, nawet jeśli to był dopiero pierwszy raz.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  77. [II]

    - Nie krępuj się, możesz dotykać i używać moich rzeczy, nie mam nic przeciwko. No chyba, że chcesz zniszczyć mi kolejną paczkę Marlboro - powiedziałem, z lekkim uśmiechem. - Co do talentów... gram jeszcze na fortepianie, lubię jeździć na deskorolce, i... śpiewam, tak jakby.
    Zbliżyłem się do walizki, aby zamknąć ją, a następnie zarzuciłem sobie na ramię torbę, w której przechowywałem wszystkie swoje ważne, drobne rzeczy. Byłem gotowy do wyjścia, więc zbliżyłem się do drzwi, ciągnąc za sobą walizkę i ruchem głowy wskazując Samowi, aby wziął ze sobą moją gitarę, dwie zabawki oraz szkicownik, aby mógł ze mną komunikować. Nie chciałem mówić nic więcej na temat talentu śpiewania, bo nigdy nie czułem się z tym dobrze, sam nie wiedząc, dlaczego. Kochałem to robić, ale nienawidziłem chwalić się tym przed innymi. Puściłem mimo uszu także tę parę zdań o Christianie. Wiedziałem, że był on dość kontrowersyjną postacią i nie musiał wszystkim przypaść do gustu, i nawet nie miałem pojęcia, co mnie do niego przyciągnęło przy pierwszym spotkaniu, prócz tego cichego bólu, który był u nas dość podobny.
    - Bujna wyobraźnia, powiadasz? - zapytałem z ironią, rzucając w jego stronę jednoznaczące spojrzenie. - Więc nie jesteś takim aniołkiem, za którego cię miałem - dodałem po chwili, z uśmiechem na ustach naciskając na klamkę od drzwi, gotowy do przeprowadzki.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  78. Podczas gdy przemierzaliśmy korytarz, śledząc dyrektorkę, w stronę naszego nowego, wspólnego pokoju, słowa, które Samuel napisał dla mnie na kartce, nadal obijały się o moje uszy. Właśnie powiedział mi że był świadomy tego, jakie myśli błądziły w mojej głowie na jego temat. I wcale nie wydawał się tym obrzydzony czy odepchnięty w żaden sposób. Ucieszyło mnie, bo wyglądało na to, że już w pełni mi zaufał, więc dotarłem do jednego z moich wielu celów, które stały na drodze, którą chciałem przejść, aby rozbudować naszą relację, naszą przyjaźń. Jaki był następny? Po prostu sprawiać, aby czuł się dobrze. Sprawiać mu przyjemność, we wszystkich znaczeniach tego określenia. Gdzieś w środku miałem świadomość, że właśnie tego cały czas pragnąłem najbardziej, jednak nie przyznałem się do tego przed sobą, tak otwarcie. I nie zrobiłbym tego w najbliższym czasie. Nie potrzebowałem nikogo. Mogłem sobie radzić sam. Nie musiałem do nikogo należeć. Takie myślenie było dla mnie łatwiejsze do zniesienia, lepiej się z tym czułem, chociaż oszukiwałem i łudziłem samego siebie. Gdy weszliśmy do naszego pokoju, doznałem lekkiego szoku. Nie myślałem, że byłby on w aż takim dobrym stanie. Oczywiście, nie była to największa wygoda, ale podobał mi się o wiele bardziej, od poprzedniego. Był większy, jaśniejszy. Okno było skierowane na wschód i można było z niego ujrzeć kawałek miasta poza bramami poprawczaka. Łóżka wydawały się wygodniejsze, a na półce małej szafeczki, która stała w rogu pokoju, ujrzałem odtwarzacz CD, co ogromnie mnie ucieszyło. Obecność muzyki w moim życiu mogłaby sprawić, że wszystko wydawałoby się bardziej kolorowe. Przytaknąłem ruchem głowy, gdy dyrektorka powiedziała mi, abym zaopiekował się Samem, chociaż było to dla mnie takie oczywiste. Ten dzieciak potrzebował opieki i było to tak okropnie oczywiste, że przyciągał tym do siebie jeszcze więcej kłopotów. A ja chciałem je od niego odciągać, codziennie. Ratować go, opiekować się nim, i dzięki temu poczuć się wreszcie kimś. Żyć w spokoju z własną podświadomością. Która wiedziała, że nie chodziło mi tylko o satysfakcję ze zrobienia czegoś dobrego. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy Sam rzucił mi się na szyję, pokazał mi swoje arcydzieło i rozłożył się na łóżko, po czym zaśmiałem się radośnie. Teraz wydawało mi się, że wszystko ułożyłoby się jak najlepiej. Że w spokoju przeżylibyśmy w tych czterech ścianach ten okres czasu, w którym musieliśmy zapłacić za nasze czyny. A wtedy poszlibyśmy sobie. Nie chciałem dłużej myśleć nad tym, co zrobiłbym znów na wolności, bo to niosło za sobą świadomość, że straciłbym go. Na zawsze. Położyłem swoje rzeczy na drugim łóżku, przy ścianie, które od teraz miało być moim łóżkiem, i zacząłem rozpakowywać walizkę, aby ułożyć ciuchy w szafie. Z delikatnym uśmiechem, który nie chciał zejść mi z twarzy, podniosłem wzrok na Sama, który z zaciekawieniem przyglądał się moim ruchom.
    - Myślisz, że miło ci się będzie tu żyło?

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  79. [I]

    Miałem zająć się rozpakowywaniem swoich rzeczy, jednak obserwowałem Sama. Stał przy oknie, odwrócony do mnie plecami, i wyglądał tak niesamowicie, gdy promienie słoneczne oświetlały go w ten sposób. Mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że wyglądał jak Anioł, jak jeden z tych, które zawsze sobie wyobrażałem gdy tak bardzo pragnąłem, aby ktoś mnie uratował. Od tego świata, od ludzkiej nienawiści, od samego siebie. Ciągle miałem wrażenie, że to Sam byłby tym kimś. Nie miałem pojęcia, jakim sposobem by to zrobił, jednak... nawet sama jego obecność sprawiała, że czułem się lepiej. Przy nim byłem lepszym człowiekiem, a nie masochistą, ćpunem, dziwką, gwałcicielem, mordercą. Człowiekiem bez uzależnień, bez ciemnej przeszłości. Światło, które oświetlało go w ten sposób sprawiało, że w moich oczach aura niewinności, którą rozsiewał dookoła, była jeszcze mocniejsza. Lubiłem to, naprawdę. Lubiłem wrażenie kruchego i bezbronnego, które sprawiał, bo dzięki temu czułem się w obowiązku chronienia go, oraz – co za tym idzie – czułem się dobrym człowiekiem, czego bardzo potrzebowałem. Gdy ruszył się, szybko opuściłem wzrok na ubrania w walizce, jednak nie stawiłem oporu, gdy pociągnął mnie za sobą do okna. Wskazał mi to, co było przed nami, jednak ja nie spojrzałem na to. Patrzyłem na niego, cały czas. Gdy wtulał się w mój tors, gdy wszystko w jego zachowaniu głośno krzyczało, że przy mnie czuł się dobrze, bezpiecznie. Cieszyłem się z tego. Cieszyłem się, że mogłem sprawić tej małej istotce przyjemność, bo jej szczęście zaczynało wiele dla mnie znaczyć. Nie mogłem powstrzymać się od rozczulonego uśmiechu i chętnie pozostałbym tak już na zawsze, jednak Sam wyrwał się z mojego lekkiego uścisku i pognał w stronę swojego zeszytu. Dopiero wtedy otuliłem wzrokiem Londyn, który stał przede mną otworem, za bramami Poprawczaka. To było moje miasto, od samego dzieciństwa, którego nie miałem. To na tych ulicach przeżyłem wszystkie pierwsze emocje, właśnie tutaj rozciągała się linia mojego marnego, nic nie znaczącego życia. Kochałem Londyn. Kochałem tutejszych ludzi. Kochałem atmosferę, która była tu obecna cały czas. Nie ważne, ile złych rzeczy wydarzyło się w tym miejscu. Byłem kompletnie zagubiony w swoich myślach, jednak to, co przeczytałem na kartce, sprawiło, że zamyśliłem się jeszcze bardziej. Co tak naprawdę myślałem o swoim pobyciu tutaj? Jedna część mnie wiedziała, że na to zasługiwałem. Nienawidziłem się za wszystko to, co zrobiłem, i nieświadomie chciałem cierpieć. Za te wszystkie osoby, które skrzywdziłem, zabiłem z zimną krwią. Zasługiwałem na cierpienie, zasługiwałem na ból, zasługiwałem na męczarnie, zasługiwałem na gorzkie łzy. Jednak świadomość tego, że byłem w okropnym miejscu, powoli odpływała, gdy byłem w towarzystwie Samuela. Jakby był tarczą ochronną, która odbijała wszystkie zmartwienia i nie pozwalała, aby dotarły do mojego umysłu. Dopiero teraz zauważyłem, że do tej pory martwiłem się praktycznie tylko o niego. Z drugiej strony, myśl wolności była naprawdę kusząca. Jednak wiedziałem, że nie poczułbym się wolny poza bramami Poprawczaka. Nigdy nie poczułem się wolny. W dzieciństwie należałem do swoich prześladowców, w późniejszych latach byłem uwięziony w szponach swojego drugiego ja, alkoholu, seksu i narkotyków. To nie była wolność. Wolnością było móc trzymać za dłoń osobę, którą się kochało, za którą można zrobić wszystko, a ja nigdy nie poczułbym, że miałem do tego prawo. Nie po tym, co mi się wydarzyło. W jakimkolwiek miejscu w Londynie czułbym się obserwowany: albo przez prześladowców, albo przez kumpli z czarnej roboty. Czułbym się w klatce przez nich zrobioną. Westchnąłem cicho. To było bez sensu.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  80. [II]

    Tak czy inaczej, moje życie wydawało się do niczego. Ale wtedy... wtedy spojrzałem na Sama i doszło do mnie poczucie, że z nim może potrafiłbym być szczęśliwy. Z nim mógłbym zapomnieć o całym świecie, i skupić się na jego kręconych włosach, na jego szmaragdowych oczach, na jego dołeczkach w policzkach, które pojawiały się ilekroć jego twarz była rozświetlana przez uśmiech. On mógłby sprawić, że poczułbym się wolny. Przeczesałem palcami włosy, kierując się w stronę łóżka, aby na nim usiąść. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy przekazać mu cały swój entuzjazm, który pojawiał się w moim sercu na samą myśl życia obok niego. Podniosłem wzrok na jego sylwetkę.
    - Idea wolności jest naprawdę przyjemna, ale... Wiesz, to nie jest takie łatwe. Nie da się poczuć szczęśliwym tak po prostu. Trzeba mieć do tego warunki – zatrzymałem się, aby spojrzyć mu w oczy, podczas gdy patrzył na mnie, zaciekawiony. - Trzeba nie mieć złych wspomnień za sobą, trzeba mieć właściwą osobę przy sobie. A taką osobę z reguły jest... dość trudno znaleźć.
    Zniżyłem wzrok na własne dłonie, położone na kolanach, po czym przetarłem sobie nimi twarz.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń