Devil in an angel's body



Christian Alexander Shelley

Wiek: 17 lat
Data urodzenia: 13.11.1996r.
Poglądy religijne: ateista
Hobby: rysowanie
Wygląd: burza loków; cudowny uśmiech; czekoladowe tęczówki ukryte za wachlarzem rzęs; delikatna cera; szczupłe, gibkie ciało
Styl ubioru: nic kolorowego, pstrokatego, rzucającego się w oczy.


            Nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie. Ci piękni nie zawsze są wcieleniem dobra, uczciwości i słodkości. Nie powinno się wrzucać ładnych ludzi do worka z napisem „Dobrzy”, a tych nieszczególnie urodziwych do tego nazwanego „Źli”. Pozory czasami mylą. Rodzic, który tak bardzo kocha swoje dziecko, może wydać je glinom. Przyjaciel, któremu ufało się tak bardzo, mógłby wbić nóż w plecy,
byleby przejąć „pozycję społeczną”. Nie powinno się od razu ufać ludziom z ładnymi twarzami.
               A w szczególności nie jemu.
          Chociaż wszystko w jego postaci aż woła do Ciebie, prosi, abyś się z nim zaprzyjaźnił – nie rób tego. Nie daj się zwieść tej anielskiej buźce, cudownym oczom, przesłodkiemu
uśmiechowi i głosowi, który byłby w stanie namówić zmarłego do powstania z grobu.
              Kto z czystym sercem może powiedzieć, że wierzy w to, że ta „śliczna osoba” jest zdemoralizowanym i zniszczonym do szpiku kości nastolatkiem? Nikt? Tak myślałam. Kto byłby w stanie uwierzyć, że ten „cudowny chłopiec” zmaga się z zaburzeniami osobowości i narkomanią? Las rąk widzę.. A co powiecie na to, że ten „aniołek” z premedytacją zabił swojego ojca, posyłając w sam środek jego czaszki pięć nabojów? Ktokolwiek?
       Christian Alexander Shelley – wychowywał się w pozornie kochającej rodzinie, ludzie lgnęli do niego, pragnęli mieć w nim przyjaciela – problemy z prawem zaczęły się, kiedy skończył piętnaście lat. Wtedy było to zaledwie kilkukrotne przyłapanie na wagarowaniu i posiadaniu trawki. Nic takiego. Do czasu. Później było pobicie, jedno, drugie. Dozór kuratora i wizyty u psychologa miały wszystko załatwić, ale nawet oni nie przewidzieli, że zaledwie szesnastoletni wówczas chłopak uzależniony jest od „ciężkich” narkotyków i odpowiedzialny jest za trzy ostatnie podpalenia na terenie Bristolu. Po zamordowaniu ojca powinien być sądzony jak osoba dorosła i zamknięty w więzieniu o zaostrzonym rygorze, trafia do zakładu poprawczego dzięki papierkowi od psychiatry, który głosi wszem i wobec, że Christian jest chory psychicznie.



          „Kiedyś, ktoś powiedział mi, że nie można ufać ludziom, że wszyscy dookoła, to tak naprawdę kreatury bez serc, pragnące pozbawić mnie wszystkiego, czego udało mi się dorobić.  Jako dziecko marzyłem o tym, żeby kiedyś to zmienić, zmienić ludzi, zamienić świat. Dziecięce marzenia – zbyt nierealne, niedorzeczne, niemożliwe… No, bo w jaki sposób można sprawić, że ludzie, nagle, z własnej woli staną się lepsi (I nie mówię tu o zwykłym segregowaniu śmieci)? Tego nie da się zrobić, chyba, że istnieją kryształowe kule (jak te z Dragon Ball); po zebraniu wszystkich siedmiu pojawia się smok, który gotowy jest spełnić jedno życzenie. Dziecinada.  
          Mój ojciec zawsze wpajał mi, że jeśli potrafię liczyć, mam liczyć tylko na siebie, nie miałem ufać nawet najbliżej rodzinie. I tak postąpiłem. W ojcu widziałem bohatera, był moim autorytetem. Był znany, szanowany, a ludzie zawsze go lubili, chociaż traktował ich jak kupę gówna. Pragnąłem osiągnąć to samo co on. Przejąć pałeczkę po jego śmierci i sam kierować stworzoną przez niego firmą. Do czasu…            
          Ojciec nauczył mnie, że ludzie to kreatury bez serc – a on był jedną z nim. To była ostatnia lekcja, jaką mi dał. To była ostatnia lekcja jaką dał komukolwiek. 
          Wszyscy zadawali w kółko to samo pytanie. Dlaczego go zabiłeś? Co posunęło Cię do takiego czynu? Robili mi wyrzuty: Jak mogłeś to zrobić? To był Twój ojciec! Dlatego nigdy nie odpowiedziałem co spowodowało tak ogromną chęć zabicia go. Kiedy mówili, że to przez chorobę, przez zaburzenia osobowości, przytakiwałem. Bo i tak nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedział prawdę. A prawda jest taka, że zrobiłem to, będąc w pełni świadomym i kontrolując swoje czyny




               
Ciekawostki:
        Nienawidzi, kiedy ludzie zwracają się do niego „Christian”, zdecydowanie woli używać drugiego imienia w zdrobnionej wersji: „Alec”.
Kiedy nie może poradzić sobie z własnymi emocjami sięga po ołówek i kartkę, spod jego dłoni wychodzą różnorakie szkice, zaczynając od portretów, kończąc na pejzażach.
            Nigdy w życiu nie miał dziewczyny (tylko chłopaków).  
            Ma "niebiańskie podniebienie" - nie jada ziemniaków ani mięsa. 


Piroman. Egocentryk. Biseksualista. Manipulator. Narkoman. Morderca. 

43 komentarze:

  1. [Hejka hej. No to może spotkanie na jakieś lekcji?]

    Gerard

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Siedziałem na tym cholernie niewygodnym, drewnianym krześle w ostatniej ławce środkowego rzędu i w znudzeniu rozglądałem się po klasie. Nienawidziłem się uczyć, a codzienne zmuszanie mnie do tego było istną katorgą. Po co w ogóle wiedzieć mi, ile objętości ma karton mleka? Czy coś w tym stylu? Pokręciłem głową, wzdychając ciężko. Naprawdę nie miałem ochoty tu siedzieć. W tej chwili mogłem robić coś o wiele lepszego i ciekawszego. Ale nie, kurwa. Trzeba chodzić na te pierdolone lekcje i uczyć się ile jest dwa plus dwa! Masakra.
    Do klasy wszedł jakiś uczeń. Najwyraźniej był nowy w ośrodku, bo wcześniej ani razu go nie widziałem. Przyglądałem mu się dłuższą chwilę. Wyglądał niewinnie, ale przecież za nic tu się nie trafiało. Zaintrygowany, pozwoliłem sobie patrzeć na niego, jak gdyby nigdy nic.

    Gerard

    OdpowiedzUsuń
  4. [to zaczynaj wąteczek, wątunio bo ja jeszcze nie do końca ogarniam XD]

    Dylan Joshua

    OdpowiedzUsuń
  5. [to lecimy! ;D]

    To nie był mój najlepszy dzień, ale do najgorszych też się nie zaliczał. Właśnie skończyłem pogadankę z dyrektorkiem całego tego pieprzonego ośrodka, który przez kilka godzin, truł mi na temat moralności społecznej czy czegoś w ten deseń. Może jeszcze bym słuchał gdyby staruch wiedział o czym mówi, ale ten najwidoczniej zupełnie nie wiedział. Na odchodne powiedział mi, że mam się natychmiast skierować do swojego pokoju, który będę dzielił z jakimś innym zdemoralizowanym kolesiem, którego nazwiska aktualnie nie pamiętałem, a następnie rozpakować się i iść na stołówkę coś zjeść. W sumie to miałem zamiar wykonać jego polecenia, ponieważ nie chciałem narobić sobie gówna już pierwszego dnia. Wolałem się nie wychylać. Póki co.
    Tak więc wedle rozkazu wielebnego pana Masz Się Mnie Słuchać i Przestrzegać Wszystkich Regulaminów dyrektorka skierowałem swoje kroki w stronę wyjścia z biblioteki. Wyciągnąłem rękę do klamki, ale nie minęło nawet pół sekundy, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a ja zaraz po zderzeniu z prawdopodobnie Kimś wylądowałem na podłodze.
    - CO DO KURWY?! - wydarł się ów Ktoś głosem tak niewinnym mimo zawartego w zdaniu przekleństwa, że aż zaniemówiłem, a po spojrzeniu w jego ciemnoczekoladowe zapomniałem jak się oddycha.
    Po chwili ciszy, w czasie której on wpatrywał się we mnie z mordem w oczach podniosłem się z ziemi i pozbierałem rzeczy, które wypadły mu z rąk podczas upadku. Wyciągnąłem rękę by pomóc mu wstać, ale nie przyjął pomocy i prychając wstał. Marszcząc brwi podałem mu szkicownik jednak szybko cofnąłem rękę gdyż kątem oka zobaczyłem jego nazwisko napisane na bloku. "Christian Alexander Shelley" Po chwili uśmiechnąłem się szeroko i z wrednym uśmieszkiem oddałem mu jego rzeczy.
    - Cześć. Miło poznać mojego przyszłego współlokatora. Jakby co to jestem Josh - uśmiechnąłem się jeszcze raz i zostawiłem go w niemałym szoku kierując się do pokoju.

    Dylan Joshua

    [wybacz, ale twoja kwestia z wątku u mnie była mi niezmiernie potrzebna i musiałam ją tu wstawić ;D]

    OdpowiedzUsuń
  6. Rysowanie było od zawsze moją formą na odprężenie się i ucieczkę od wszystkich myśli, a tego w tym miejscu ogromnie potrzebowałem. Może i byłem mordercą. Może i byłem gwałcicielem. Ale nie czułem się taki. Po raz kolejny, czułem się inny od wszystkich ludzi, których spotykałem na korytarzach. Czułem, że nie pasowałem do tego miejsca, jednak co miałem z tym zrobić? Musiałem przetrwać karę za to, co zrobiłem. Musiałem wytrwać w zamknięciu z tymi ludźmi, którzy wydawali mi się wszyscy negatywnie nastawieni - nie tylko do świata, ale też do mnie, nawet jeśli nie zamienili jeszcze ze mną ani słowa. Zrozumiałem już, jak to tu działało. Nie istniały tu żadne formy czułości - ba, tu nie istniały nawet szczere uśmiechy. Gnębienie, nienawiść, wredni ludzie. A mimo że po części też taki byłem, nie czułem się do nich wszystkich dopasowany. Po raz kolejny nie pasowałem do układanki, po raz kolejny byłem wadą, przeszkodą. Chcieliby mnie wyeliminować gdy tylko by zauważyli moją inność, a ja ponownie przeżyłbym piekło z młodości - i tego obawiałem się najbardziej. Nie chciałem wrócić do starych czasów. Przyniosłem od nich ze sobą tylko nawyki i ciężkie sumienie. Nie mogłem pokazać, że byłem jaki byłem. Nie mogli zobaczyć, że byłem wrażliwy - wtedy zgnietliby mnie. Z drugiej strony, nie wyobrażałem sobie roli jednego ze skazanych w ośrodku jak inni - nie potrafiłbym gnębić, bić, uprzykrzać komuś życie, bo wiedziałem z doświadczenia jakie to było uczucie. Ale w sumie tylko tak mi się wydawało, bo istniała ta druga strona mnie. Sytuacja bez wyjścia. Problemy stworzyły się od samego początku, a ja zostawiłem je w ośrodku i uciekłem do ogrodu, z moim ukochanym szkicownikiem i kocem. Ułożyłem go na trawie, po czym usiadłem na nim po turecku i od razu wziąłem się za rysowanie dzieła. To był obraz, który od dłuższego czasu siedział mi w głowie - niby tylko ogromne, z szerokim pniem drzewo, jednak bardzo dokładne w szczegółach i bogate w znaczenia i symbolikę, którą rozszyfrować mogłem tylko ja sam. W moim umyśle wszystko miało jakiś sens, wszystko. Nawet te tasiemki koloru które latały mi przed oczami, gdy słyszałem jakiś dźwięk. A te, które sprawiły, że aż podskoczyłem na miejscu, dotarły do moich uszu tak z zaskoczenia, że poczułem jak przez chwilę moje serce stanęło. Automatycznie spojrzałem w bok, do góry, na posiadacza przyjemnego, pomarańczowego głosu, który wydał z siebie to kichnięcie, trzymając dłoń na sercu. Zaraz, to chyba była właściwa strona klatki piersiowej, tak?
    - Mogłem tu paść na zawał - wydusiłem z siebie, nieco żartobliwym tonem, jednak chwilę później skarciłem się za to w myślach. Cholera, miałem być zimnym dupkiem, jak wszyscy.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odsunął się ode mnie i przećwiczonym ruchem wytarł ręce do swojej czarnej koszulki. Jego perfidny uśmieszek definitywnie ukazywał jego samopoczucie, a z oczu można było wyczytać wszystko. Ludzie są dla mnie jak otwarte księgi, czytam z nich jak z nut, a on wcale nie był wyjątkiem. Dobrze wiedział, że wcale mnie nie zaskoczył. Ludzkie zachowania są mi znane, w końcu nie na darmo spędziłem tyle czasu ślęcząc nad synergologią. Ale on nie znał moich zachowań, nie znał mojej natury i byłem pewien, że nie przewidzi mojego kolejnego ruchu. A kolejny ruch należał do mnie. Zdecydowanie. Zastanawiałem się tylko jak długo zajmie mi namieszanie mu w głowie. W końcu trzeba znaleźć sobie ciekawe zajęcie w tym domu młodocianych morderców, narkomanów, alkoholików, gwałcicieli i Bóg wie kogo jeszcze.
    Tak jak on poprzednio mnie, tak teraz ja popchnąłem go na przeciwległą ścianę. Widocznie zrobiłem to zbyt mocno ponieważ zauważyłem jak przez jego twarz przemknął grymas bólu, ale szybko się opanował. Twarda sztuka, nie ma co. Lub tylko udaje takiego twardego. Przycisnąłem go do zimnego marmury, chwyciłem za włosy i pociągnąłem jego głowę w tył uważając by przy tym nie rozwalić mu czaszki. Przejechałem nosem po jego szyi, a następnie zacząłem obsypywać ją delikatnymi pocałunkami czerpiąc satysfakcję z faktu, że Shelley'owi coraz ciężej się oddycha. Po chwili wpiłem się łapczywie w jego usta przyciągając mocniej do siebie. Moje dłonie wsunęły się pod czarny materiał okrywający jego ciało i zaczęły błądzić po zimnej skórze jego brzucha. Nie chciałem go przestraszyć więc skierowałem dłonie z powrotem do artystycznego nieładu na głowie chłopaka jednocześnie czując jak Christian oddaje się chwili i zapomina z każdą kolejną mijającą sekundą. Uśmiechnąłem się przez pocałunek i rozchyliłem jego wargi by zacząć żywiołowy taniec naszych języków. Jego ręce wędrowały od moich włosów, poprzez plecy, aż zatrzymały się na moich biodrach, na których się zacisnęły. Chłopak przyciągnął mnie jeszcze bliżej przez co bardzo wyraźnie wyczuwałem, iż kogoś podnieciłem. Znów się uśmiechnąłem i powoli przerwałem pocałunek opierając dłonie o ścianę po obu stronach jego głowy. Był mniej więcej mojego wzrostu, więc patrzyłem prosto przed siebie w jego hipnotyzujące czekoladowe tęczówki, jednak nie poddawałem się całkowicie ich urokowi. Umiałem się kontrolować jednak nie byłem pewien czy chłopak przede mną potrafi. Jego rozmarzony wzrok mówił sam za siebie.

    Dylan Joshua

    [jestem ciekawa czy się tego spodziewałaś]

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten chłopak był pierwszą osobą od dobrych kilku miesięcy, której udało się mnie zaskoczyć. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że z taką siłą przywali mi w twarz, jednak zdawałem sobie sprawę, że nie zostanie nawet najmniejszy ślad po tym uderzeniu. Idealnie pracował siłę z jaką uderzył, tak aby mnie nie uszkodzić. Cwany szczyl. Czułem, że pobyt w tym poprawczaku będzie bardzo ciekawy, namiętny, burzliwy i z całą pewnością niezapomniany, a to wszystko dzięki temu diabłu zamkniętym w ciele anioła. Wprost nie mogłem się doczekać nocy. Niesamowicie podniecał mnie fakt, że mamy pokój razem. A do wieczora nie pozostało wiele czasu.
    Uśmiechnąłem się do Christiana, który nadal stał pod ścianą, zbliżyłem się do niego i delikatnie złączyłem nasze usta. Przeciągnąłem trochę ten pocałunek, a następnie oderwałem się od niego, puściłem mu perskie oko i ruszyłem w końcu do pokoju, nie zapominając o przypadkowym muśnięciu ręką jego podbrzusza. Usłyszałem, jak cicho wypuszcza z płuc powietrze. Miałem ochotę się odwrócić i spojrzeć na niego jeszcze raz, ale nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Z uniesioną do góry brodą ruszyłem przez korytarz by po chwili wpaść do mojego pokoju i paść na łóżko. Przez chwilę tępo wpatrywałem się w sufit, ale szybko ogarnąłem dupę i zacząłem się rozpakowywać. Wyjąłem więc wszystkie ubrania z walizki i wrzuciłem je do szafy, a kosmetyki upchałem na jednej półeczce w łazience. Shelley był strasznym bałaganiarzem, wszędzie walały się jego rzeczy, ale jakoś nie przeszkadzało mi to. Podszedłem do biurka, na którym rozsypane były niektóre z jego rysunków i nie dotykając ich podziwiałem tyle ile mogłem zobaczyć. Nagle drzwi znajdujące się za mną otworzyły się z impetem i nawet nie musiałem się odwracać by wiedzieć kto zaszczycił mnie swoją obecnością. Z całą pewnością był to cholernie pewny siebie, cholernie arogancki, cholernie przemądrzały, ale i cholernie seksowny mój cholerny współlokator.

    Josh

    OdpowiedzUsuń
  9. [wkurwiony Żorż jest hot XD]

    Zamknąłem oczy wsłuchując się w wyrzuty Christiana. Jeśli za każdym razem gdy jest wkurwiony mówi tak dużo muszę częściej go wkurwiać. Jego głos przyprawiał mnie o dreszcze, z każdym kolejnym słowem o coraz większe. Odwróciłem się powoli, gdy skończył swój wywód, kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Nie mogłem powstrzymać się od patrzenia na jego usta więc mocno zacisnąłem oczy. Wciąż czułem smak jego pocałunku. Po raz pierwszy ktoś tak na mnie działał i musiałem sobie z tym jakoś poradzić. Otworzyłem oczy i ostrożnie zacząłem iść w kierunku wyjścia uważając, aby przypadkiem nie nadepnąć na którąś z rozrzuconych rzeczy Christiana. Zatrzymałem się na chwilę przed nim i spojrzałem mu głęboko w oczy.
    - Naprawdę dobrze rysujesz - skinąłem głową w stronę biurka, a następnie szybko opuściłem pomieszczenie.
    Nie dałbym rady dłużej przebywać w jego pobliżu. Nigdy, przenigdy nie zdarzyło mi się by ktoś aż tak na mnie działał. Oparłem się plecami o zimną ścianę i osunąłem po niej wypuszczając ze świstem powietrze.
    Shelley był manipulatorem. Zupełnie jak ja. I był w tym cholernie dobry. Zatarłem ręce z zadowolenia. Będzie ciekawiej niż przypuszczałem na początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [zapomniałam się podpisać więc będzie tu ;D]

      Dylan Joshua Cuthbert

      Usuń
  10. Mój wzrok zbadał dokładniej wygląd nieznajomego, gdy ten przyglądał się mi. Gdybym spotkał go na ulicy, nigdy nie powiedziałbym, że jest kryminalistą. Wszystko w nim wręcz kipiało słodkością, różowymi kucykami, tęczami i innymi pierdołami tego typu. Ale to wcale nie sprawiło, że poczułem się pewniej z jego obecnością. Z nieprzyjemnego doświadczenia wiedziałem, że nie należy oceniać książki po okładce - a już szczególnie nie w takim miejscu, jak to. Nikt nie trafił tu przez przypadek, byłem otoczony zepsutymi ludźmi, mordercami, gwałcicielami, dilerami, i sam byłem jednym z nich. Po raz drugi w życiu czułem, że należałem do jakiejś grupy, ale to wcale nie było tak, jak to było poprzednim razem. Mimo tego, że ostatnio należałem do jakiejś chorej sekty, można było odczuć coś w rodzaju sensu jedności. Każdy robił swój kawał roboty wręcz idealnie, aby reszta mogła kontynuować i abyśmy wszyscy doszli do niezbyt szlachetnego celu, który sobie wyznaczyliśmy. Zadrżałem, gdy wspomnienia do mnie wróciły. Tutaj, mimo świadomości że byłem jednym z wielu, było wręcz odwrotnie. Mimo tego, że należałem do nich, nadal czułem się osamotniony, tak jakby... nieświadomie oddalony od społeczeństwa. Zaciekawiło mnie to, za co mógł tu trafić Christian - oh, nie, raczej Alec - jednak zamknąłem się i zdecydowałem się siedzieć cicho, przemieniając się w tą drugą osobę, która we mnie mieszkała. Zdecydowanie w tą, za którą przepadałem mniej.
    - Grimmy - odpowiedziałem ściskając jego wyciągniętą w moją stronę dłoń, po tym, jak odrzuciłem od siebie niesamowity efekt, wywołany na mnie przez jego głos. Nie dość, że był niezwykle przyjemny w słuchu, miał dodatkowo kawałek tkaniny o ładnym, pomarańczowo-żółtym kolorze, a jej tańce przed moimi oczami mogłyby mnie hipnotyzować godzinami.
    - To znaczy, Nick - poprawiłem się po chwili, zerkając przelotnie na mój rysunek. - Dzięki - odparłem sucho, nie chcąc dać się uwieść przez te miłe słowa, i dopiero wtedy zauważyłem szkicownik w jego dłoni. - Też rysujesz?
    Głupie, głupie pytanie, ale w końcu musiałem powiedzieć coś głupiego, byłem przecież sobą. Chyba. Tak. Właściwie, to nie.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  11. Cichy, krótki śmiech, mimo tego, że był przyjemny dla uszu, sprawił, że poczułem się trochę nie na miejscu. Był podejrzany, bardzo. Cała jego osoba była podejrzana. Ktoś taki musiał zrobić coś naprawdę ogromnego żeby tu trafić, wątpiłem że ktokolwiek przy pierwszym spotkaniu brał go na poważnie i mógł domyślić się, jaki był, oceniając go tylko po wyglądzie. Prawdopodobnie, gdybym spotkał go w innym miejscu, niż to, w którym akurat się znajdowaliśmy, żałowałbym tego, że mu zaufałem. Bo bardzo, bardzo łatwo było zdobyć moje zaufanie, niezależnie od osoby, którą aktualnie byłem. Teraz nie chciałem popełnić tego samego błędu, nie w miejscu pełnym kryminalistów gotowych na wszystko, aby tylko zdobyć czyiś respekt lub pieniądze. W normalnych warunkach, jego słowa wstrząsnęłyby mną, jednak pozostałem spokojny, jakby nie zrobiło to na mnie efektu. W sumie, nie takie rzeczy się robiło za jakieś głupoty. Czasami trudno mi było się do takich postępowań przyznać, bo większość ludzi uważała, że skoro miałem taki kruchy wygląd, musiałem koniecznie mieć też kruchą kondycję i kruchy charakter. Po części mieli rację, ale nie do końca. W sumie, sam zacząłem się gubić w tym, kim naprawdę byłem. Morderca, gwałciciel? Czy zwykły, głupi nastolatek uzależniony od prochów?
    - Jestem dziwką, dilerem, gwałcicielem, mordercą - odparłem, spokojnym tonem, wzruszając nieznacznie ramionami, jakby to, co mu powiedziałem o sobie nie było niczym wielkim czy szokującym. Fajne pierwsze wrażenie, prawda? Jednak tu wszyscy tacy byliśmy. Wszyscy tacy sami, a od nich różniła mnie tylko ta druga osoba, która we mnie drzemała, wbijała szpony w moje serce, chciała je rozerwać i wyjść na światło dzienne, aby pozostać mną już na zawsze. Cały czas podtrzymywałem wzrok Alec'a, który - jak na razie - nie był jeszcze w stanie mnie zrazić. Nie byłem pewien, czy przez całą naszą rozmowę byłbym w stanie utrzymać to zachowanie, które z jednej strony było naturalne. Coś mnie w nim rozpraszało. Coś sprawiało, że chciałem mu zaufać, chociaż wiedziałem, że to byłby ogromny błąd. Jego anielska buźka budziła we mnie tą drugą, łatwowierną, naiwną osobę, którą powoli w tym miejscu zaczynałem nienawidzić.
    - A ty, co takiego zrobiłeś? - zapytałem, lekceważącym tonem, po czym przygryzłem wargę, aby jakoś wytrzymać, i stawić na swoim. Nie było tego widać, ale prowadziłem wewnętrzną walkę z samym sobą.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  12. [wybacz. zjebałam po całości, i tekstem, i długością]

    Nadal siedziałem na zimnej posadzce opierając głowę o ścianę za moimi plecami. Ze słuchawek w uszach podpiętych do telefonu sączyły się dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek. Wsłuchałem się w niski ton głosu wykonawcy, a wzrokiem studiowałem obraz wiszący na przeciwległej ścianie, który przedstawiał wejście do bram piekła. Nie ma co, świetnie dobrali tematykę sztuki znajdującej się w ośrodku do atmosfery panującej dokoła. Po chwili moje myśli samoistnie powędrowały w stronę siedemnastoletniego mordercy, złodzieja bądź gwałciciela. Chciałbym się dowiedzieć za co siedzi. Każdy konflikt z prawem był niesamowicie interesujący przynajmniej z mojego punktu widzenia. Każdy miał w sobie coś pociągającego. Gdyby nie miał nie wykonałoby się tego czynu, ale słuchanie takich historii było niezwykle wciągające i tak naprawdę mógłbym słuchać ich na okrągło. Poza tym z każdej można wyciągnąć wnioski i dzięki temu być jeszcze bardziej doskonałym w dokonywaniu kolejnych zbrodni.
    Nagle w zasięgu mojego wzroku pojawił się cień postaci. Podniosłem wzrok i zauważyłem jak Christian rusza ustami zapewne coś mówiąc lecz jego głos w zupełności do mnie nie docierał. Wyjąłem więc słuchawki z uszu i delikatnie przesunąłem się w prawo klepiąc miejsce po mojej lewej w ramach propozycji. Chciałbym dowiedzieć się czegokolwiek o tym dosyć specyficznym chłopaku. Czekając na reakcję chłopaka wyłączyłem odtwarzacz i schowałem telefon do kieszeni.

    Dylan Joshua

    OdpowiedzUsuń
  13. Skrycie obserwując jego zachowanie, starając się nie przegapić żadnego szczegółu, w mojej głowie pojawiły się dwie opcje: albo Alec był tak cholernie pewny siebie, albo był doskonałym aktorem. Bo mimo tego, że nie chciałem oceniać nikogo - a tym bardziej kogoś tak wyglądającego i z taką przeszłością, jak on - po wyglądzie, moje serce nadal nie chciały przyjąć do wiadomości, że on naprawdę mógłby być zwyczajnym, zimnym dupkiem. Szukało ono w każdym jego, nawet najmniejszym, geście coś, co zdradziłoby mi, że to wszystko było grą aktorską, że może on był chociaż trochę podobny do mnie, jednak nic nie mogło znaleźć. A poznanie go było dla mnie rzeczą dość ważną do zrobienia. Bo Christian w jakiś sposób okazał się mną zainteresowany - a ja musiałem wiedzieć, czy chciałby mnie wykorzystać do czegoś, czy chciałby zabawić się moimi uczuciami. Ile takich osób spotkałem w swoim krótkim, dziewiętnastoletnim 'życiu'? Dużo. Zdecydowanie za wiele. A teraz rzeczywistość przeniosła mnie do miejsca, gdzie nie było innych osób, niż takie. Tutaj potrafili tylko ranić, wbijać nóż w plecy. A ja musiałem się dostosować, żeby nie zgnić. Na dźwięk informacji, które dostarczył mi jego przyjemny głos, jedynie przytaknąłem ruchem głowy. Nigdy tak naprawdę nie miałem rodziców. Oboje zostali zabici w jakiejś strzelaninie, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Nie wiedziałem, jak to było mieć kogoś takiego. Nie miałem pojęcia, czy trudno byłoby utrzymać z nimi relacje. Czy w ogóle zaistniałaby między mną a nimi jakakolwiek więź. Czy potrafiliby mnie uchronić przed osobą, którą teraz się stałem. Pewnie dlatego myśl o morderstwie własnych rodzicieli nie wstrząsnęła mną. W mojej głowie to było tak, jak zabić jakąkolwiek inną, obcą osobę. Nawet gdy myślałem o figurze matki czy ojca nie potrafiłem określić, jak taka osoba miałaby się zachowywać, jakie byłyby ich stosunki z dziećmi. Co właściwie takiego robili rodzice? Opiekowali się swoimi podopiecznymi, mieli coś z tego w zamian, czy robili to z przymusu? A może w ogóle się nimi nie interesowali, pozwalali aby robiły sobie krzywdę? Zaciekawiło mnie to, jak to było mieć kogoś, kto by się o ciebie martwił. Mój wzrok na chwilę oplótł rysunek na kartce mojego szkicownika, jednak po chwili znów skierował się w stronę młodszego chłopaka. Zaczynał mnie coraz bardziej interesować. Chciałem się dowiedzieć, czemu zabił ojca. Chciałem się dowiedzieć, jak to było mieć rodzinę. Ale czy wypadało o to zapytać? Czy mogłem się mu w ten sposób otworzyć? Z przerażeniem zauważyłem, że zaczynałem mu ufać. Przygryzłem wargę i zamyśliłem się na chwilę, aby wreszcie zdecydować, że to w sumie nie byłoby nic takiego złego. Przysiągłem sobie w duszy, że pilnowałbym się, po czym nieśmiało poklepałem dłonią miejsce obok siebie, na kocu. Spojrzenie moich szmaragdowo-czekoladowych oczu utkwiło w tęczówkach chłopaka.
    - Opowiedziałbyś mi coś więcej? - zapytałem, dość cichym tonem, przeklinając się w duchu za swoją słabość i uległość.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  14. [I]

    Zauważyłem, jak zastanawiał się nad tym, co zrobić. Spróbowałem się domyślić, jakie myśli przepływały mu przez umysł, jednak nie miałem bladego pojęcia. O czym mogła myśleć taka osoba, jak on? Może go nie znałem. Może zamieniłem z nim dopiero parę słów. Może nasza rozmowa trwała dopiero tylko parę minut. Ale mimo tego, poznałem go dzięki jego gestom, dzięki sposobie, w którym na mnie patrzył, dzięki temu, jak i kiedy się uśmiechał. Może nie poznałem go całego. Może nie tak dokładnie. Ale miałem ogólny zarys jego postaci w głowie. Często tak robiłem przy pierwszych spotkaniach i lubiłem później się przekonywać, czy moje podejrzenia były błędne czy trafne, czasem nawet ryzykownymi sposobami. Ale czy zrobiłbym tak i tym razem? Nie byłem tego pewien. Nie miałem zamiaru nikomu podpaść w takim miejscu. Skąd ja miałem wiedzieć, czy on czasem nie należał do jakiejś grupy, jakiejś sekty, przez którą później cierpiałbym przez te lata w zamknięciu bardziej, niż powinienem? Z moich ust wydał się cichy, ironiczny śmiech oraz prychnięcie, skierowane do siebie samego. Czasami wydawało mi się, że wyolbrzymiałem to wszystko. Czasami zdawałem sobie sprawę, jak bardzo byłem popierdolony i chory psychicznie. Jednak gdy Alec usiadł obok mnie, w jakimś sensie to sprawiło, że poczułem się lepiej. Może to nie była najbardziej pozytywna osoba z którą przebywać, ani trafne towarzystwo, ale coś mnie do niego ciągnęło. I już sam nie wiedziałem co. Nie wiedziałem, która strona mnie była przez niego przyciągana. A przede wszystkim nie wiedziałem, jak zareagowałby on, gdyby zauważył to całe przyciąganie. A może już to zrobił? W sumie, musiał chyba zrozumieć, że byłem nim zainteresowany, skoro zadałem to głupie, naiwne pytanie. Wtedy, gdy słowa wyrwały mi się z ust automatycznie, myślałem że w najlepszym przypadku wyśmieje mnie i odejdzie. Bo kto zwierzałby się nieznajomemu? Nikt. A już na pewno nie on. Nawet nie byłem pewien, czy on takiego zwierzania się potrzebował. Niby to była normalna, naturalna potrzeba każdego, ale on był inny we wszystkim - wcale nie wykluczone, że w tym też. Nigdy nie uważałem to za coś wstydliwego, ani coś takiego jak przyjaźń. Niby każdy człowiek czegoś takiego potrzebował w swoim życiu, jednak teraz zaczynałem także wątpić, czy on w ogóle był istotą ludzką. I nie, już nie chodziło mi tylko o jego wygląd, który sam w sobie wydawał się z innego świata. Jednak nie o tym myślałem, gdy byłem przy nim. Mój umysł jak na razie nie przyjmował do siebie żadnych myśli o przyjaźni czy innych więzi, bo jak na razie ignorował nawet to, że moglibyśmy się jeszcze gdzieś spotkać, a co dopiero zaprzyjaźnić. Z drugiej strony, moje serce nie ukrywało, że ktoś bliski, ktoś, komu mógłbym zaufać, naprawdę by mi się przydał. Gdy usłyszałem jego głos, ton którym mówił wydał mi się niesamowicie ostry i agresywny. Co mnie wcale nie zdziwiło, w końcu pytałem o dość... intymne sprawy, więc nie zraziło mnie to, wręcz odwrotnie - byłem wdzięczny za to, że Chris nie odszedł.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  15. [II]

    Wyłapałem wszystkie słowa, które wypłynęły z jego ust, pochłonąłem je tak, jak tysiące razy zrobiłem to z jakimiś prochami. Wszystko, co mówił, wydawało się tak cholernie interesujące, nawet gdyby byłoby to głupotą. Już sam jego głos sprawiał, że to wszystko wydawało się... magiczne. Nie dziwiłem się że zrobił coś takiego, jak morderstwo własnego ojca. Nie wywarło to na mnie żadnego negatywnego uczucia. Tylko coś w rodzaju podziwu. Przygryzłem wargę, patrząc w jego czekoladowe tęczówki.
    - Chcę wiedzieć co z twoją matką. Chcę wiedzieć od ciebie jak to jest mieć rodzinę, jeśli wiesz, jakie to uczucie - zatrzymałem się na chwilę, biorąc głęboki oddech. - Chcę wiedzieć co cię boli, co ci przeszkadza, jakie są twoje zmartwienia. Bo, wiesz... każdy od czasu do czasu potrzebuje, aby to z siebie wyrzucić.
    Odpowiedziałem pod wpływem impulsu i zdałem sobie z tego sprawę dopiero sekundę później. Przekląłem się w duchu. Na ten krótki okres czasu byłem znów tym słabym, debilnym sobą. A przecież przyrzekłem sobie, że nie dopuściłbym tej części mojej duszy do przejęcia kontroli nad całością. Przyrzekłem sobie, że nie pokazałbym mu, jaki byłem, kim byłem. Pieprzonym, zagubionym w samym sobie dziewiętnastolatkiem. Istotą ludzką która sama już nie wiedziała, kim była, jaka była. A teraz? Teraz pozwoliłem sobie na jedną, cholerną chwilę słabości i spieprzyłem nią wszystko. Spanikowałem, szybko myśląc nad wszystkimi rzeczami, które teraz Alec mógł mi zrobić. Odwróciłem szybko od niego wzrok i zakryłem twarz dłońmi, pochylając się nad przyciągniętymi do klatki piersiowej kolanami. Zżerało mnie poczucie winy. Zacisnąłem oczy.
    - Przepraszam - jęknąłem. - Przepraszam, jestem debilem.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  16. Idąc na jedną z pierwszych lekcji w tym miejscu mijałem kilku budzących grozę ludzi, ale nie odważyłem się spojrzeć im w oczy. Byłem pewien, że znajdowali się wśród nich mordercy, gwałciciele i narkomani. Nie zamierzałem się kumplować z żadnym z tego rodzaju ludzi, chociaż nie miałem pewności za co trafił tu chłopak, z którym siedziałem zeszłej nocy na balkonie. Na pewno nie za ukradniecie dziecku cukierka. Jednak uważałem, że był miły i kiedy dowiedział się, że nie mówię to nie zmienił do mnie swoje stosunku, wręcz przeciwnie, był jeszcze słodszy niż przedtem. Cieszyłem się, że go spotkałem. Tak samo jak chłopaka ze stołówki. Oby tak dalej.
    Znajdując się pod klasą usiadłem na jednej z ławek. Wielu większych i bardziej umięśnionych ode mnie chłopaków zmierzyło mnie spojrzeniem, więc odwróciłem wzrok, aby im się nie uprzykrzyć. Westchnąłem i dopiero po chwili dostrzegłem chłopaka, który zjawił się pod klasą. Na jego twarzy widniał cwaniacki uśmiech i dałbym sobie rękę uciąć, że był do mnie podobny. Jego włosy co prawda nie były aż tak kręcone, ale wystarczająco długie, aby przypominać moje. Przyglądałem mu się przez jakiś czas, dopóki się nie zorientował. Przekląłem w myślach i sięgnąłem po orzeszka, aby nie wpadać w panikę. Byłem pewny, że będę miał przesrane.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  17. Zmrużyłem oczy, przyglądając się młodszemu chłopakowi. Wyglądał cholernie uroczo siedząc tuż obok mnie z przyciągniętymi do klatki piersiowej nogami. Uroczo i tak... niewinnie. Nie wiem co zrobił, że siedzi w tym pieprzonym ośrodku, ale zdecydowanie nie wyglądał na jakiegoś mordercę bądź gwałciciela. Ba, w ogóle nie wyglądał na kogoś kto mógłby zrobić komuś krzywdę. Od jego osoby biło bezpieczeństwo, czułeś się tak jakby ten chłopak nie był w stanie skrzywdzić muchy jednakże to wszystko było mylne. Czułem, że jest on niebezpieczny dla otoczenia, ale głównie dla siebie. Jego powierzchowność odpychała od niego ludzi ponieważ problemy z jakimi się zmagał wyniszczały go od środka, co było złe. Każdy zmaga się z problemami, ale o nich trzeba rozmawiać, a nie dusić w sobie. Przykładowo, ja byłem wobec siebie w porządku. Owszem, byłem mordercą, ale żadne poczucie winy mnie nie zżerało, a wnętrze Christiana było zniszczone. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, ale mogłem się mylić. W ciągu tego krótkiego pobytu tutaj pomyliłem się więcej razy rozgryzając Shelley'a niż w ciągu całego mojego życia.
    - Chciałbym... - zacząłem, ale nie dokończyłem patrząc na jego zaciśnięte usta.
    Hamował się przed czymś. To było urocze. On był uroczy.
    - Dlaczego to zrobiłeś? - wypaliłem nagle, a widząc jego pytające spojrzenie wyjaśniłem. - Właściwie to nie wiem dokładnie co, ale coś musiałeś skoro się tu znalazłeś.
    Od razu skarciłem się w myślach za tak beztroskie i bezwstydne wypytywanie o jego czyny, ale doszedłem do wniosku, że i tak nie mam nic do stracenia. Jednak gdy przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadał zastanowiłem się czy pytanie go o to było dobrym pomysłem.

    Cuthbert.

    OdpowiedzUsuń
  18. Kiedy ten chłopak podszedł do mnie i zapytał czy coś nie tak westchnąłem z bezradności. Jak do cholery mam mu odpowiedzieć? wyglądał na lekko zdziwionego faktem, że się przestraszyłem. Muszę się ogarnąć. Gdyby nie moje durne stany lękowe, to pewnie zignorowałbym fakt, że ten chłopak wyłapał moje spojrzenie. Widziałem, ze czuł się tu swobodnie, więc po prosto odwróciłem wzrok zmieszany. Chciałem przeżyć ten dzień bez większych uszczerbków na zdrowiu i wieczorem znów spotkać chłopaka z papierosem, ale z rozwalona twarzą raczej nie byłbym w stanie wyjść z łóżka. Kto wie, może ból pochodzący od siniaków pozwoliłby mi w końcu zasnąć? Byłoby miło, ale nie zamierzałem próbować. Kiedy okazało się, że nieznajomy nie zamierzał odpuszczać, posłałem mu przepraszające spojrzenie i wzruszyłem ramionami. Denerwowałem się, ale Doktorek pieprzył ostatnio coś o samokontroli, więc starałem się opanować swoje drżące dłonie podczas jedzenia orzeszków. Doktorek mówił też o ograniczeniu orzeszków, ale tą część pamiętam zdecydowanie mniej wyraźnie. Przez chwilę zastanowiłem się czy przypadkiem stojący nade mną chłopak nie ma mnie za Gerarda, więc westchnąłem zażenowany i nabazgrałem w notesie:
    "Nie jestem Gerardem. Sam na imię Samuel, a z Twoim wyglądem wszystko w porządku. Wybacz."
    Używanie notesu w stosunku do innych skazanych było cholernie niewygodne i kompromitujące. Miałem za złe dyrekcji, że nie powiadomili innych uczniów o tym, że jestem niemy Byłoby o wiele prościej. Niestety to nie przedszkole tylko poprawczak i muszę radzić sobie sam.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  19. Po raz kolejny udało mi się wyjść z tej sytuacji bez szkód. Słysząc słowa tego chłopaka na myśl przyszło mi: oby później niż wcześniej, a najlepiej wcale. Chcąc jakoś podziękować na oszczędzenie mojej i tak szpetnej twarzy, chwyciłem w dłoń notes i nabazgrałem niestarannie :
    "W mojej sytuacji grób byłby najbezpieczniejszy, ale dzięki za 'troskę'. Po prostu sądzę, że z wyglądu jesteśmy trochę podobni. Zapewne tylko z wyglądu. To, że mam na ramionach swój bagaż i naklejkę mordercy wcale nie stawia mnie tutaj w lepszym świetle niż tych, którzy zrobili coś mniej efektywnego niż poderżnięcie gardła własnej matce. Hierarchia jaka tu panuje jest trochę.. chora."
    Pozwoliłem dać upust swoim emocjom. Po raz kolejny brak samokontroli sprawił, że wpadłem w gówno. Zanim się namyśliłem, zdążyłem podać kartkę nieznajomemu i uderzyć się z otwartej ręki w czoło. Może fakt, że z zimną krwią zamordowałem własną rodzicielkę trochę go przestraszy i postanowi mnie oszczędzić? Ha. Żyj marzeniem Styles, to obudzisz się w trumnie. Miałem już i tak wystarczająco dużo kłopotów przez to, co wydarzyło się na stołówce. Większość chłopaków patrzyła na mnie ja na mięso i czekała aż zostanę sam, aby mogli się mną zająć. Jeszcze do tego nie doszło, a na samą myśl zaczął boleć mnie tyłek. Lekcja jeszcze się nie zaczęła, a ja już zdążyłem zdenerwować tego chłopaka, którego imienia nadal nie znałem. Mógłby się przedstawić, bo zbyt wielu tu nieznajomych. Tego wymagają podstawy dobrego wychowania, chociaż nie szczyciłbym się posiadaniem takiego. Miałem jednak nadzieję, że on miał trochę więcej rozumu niż ja. Jeśli nie, to liczyłem na jego samokontrolę. Oby jego pięść zatrzymała się przy mojej twarzy zamiast w nią uderzać.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  20. Rzadko pozwalałem sobie na wybuchy szczerości. Jednak gdy coś takiego musiało nastąpić, zawsze zdarzało się to tak gwałtownie, że dopiero po kilku sekundach zdawałem sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłem. I za każdym razem karciłem się za to. To działo się wbrew mojej woli, jednak... jednak w tym samym czasie dzięki mnie. Robiłem to nieświadomie. A później, za każdym razem, czułem się tak cholernie głupio, tak naiwnie. Czasami nie potrafiłem ukryć swojej wrażliwej strony, a to była hańba dla aktora. Aktora, który grał już całe życie, i który powoli miał dość swojej pracy, która wcale nie była taka miła i kolorowa, jak wszyscy uważali. Jedna z moich dłoni tak bardzo pragnęła pobiec w stronę kieszeni, z której wyjęłaby żyletkę, jednak musiała kryć moją twarz. Byłem przekonany, że gdybym znów na niego spojrzał, zapadłbym się pod ziemię. Odkryłem przed nim swoją słabą stronę i nie uszłoby mi to na sucho. A co mógłbym zrobić dla swojej obrony teraz, gdy byłem tym, kim akurat byłem? Ten drugi ja przychodził zawsze w niedopowiednim momencie, a jego największą wadą było spóźnialstwo. Nie mógł mnie wyciągnąć z kłopotów, w które sam się wpakowałem, a to byłby chyba jedyny plus posiadania takiej... dziwnej, rozdwojonej osobowości. Jednak wtedy poczułem stanowczy, mocny uścisk na moich nadgarstkach i przez chwilę przez myśl przebiegł mi lęk przed tym, że Christian poczułby pod opuszkami palców nacięcia i blizny, które mi je zdobiły. Zawsze, gdy ludzie je widzieli, zamiast jakoś zamartwić się czy pomóc, mieli mnie za jeszcze większego świra. W sumie, nie dziwiłem się. Jednak ten strach został wymazany, gdy tylko zobaczyłem przed sobą spojrzenie jego czekoladowych oczu. Było w nich coś... coś, co potrafiło sprawić, że każda osoba, które w nie patrzyła czuła się niesamowicie bezpieczna. Pewnie to był kolejny, mylny aspekt jego osoby. Odsunął się a mnie ucieszyło to, że zareagował tak, a nie inaczej, chociaż to wszystko było takie dziwne. Grał? Udawał? Wprawdzie jego zachowanie, słowa, uczucia wydawały się szczere, ale równie dobrze mógł być doskonałym aktorem. Mimo tego, że wsłuchałem się w jego słowa, że delikatnie uśmiechnąłem się, słysząc tą uroczą informację, w mojej głowie nadal siedziało to zwątpienie. Miałem mu ufać? Przed chwilą powiedział mi, że zabił własnego ojca - a, biorąc pod uwagę zdanie o tym ludzi dookoła, musiał być to bardzo, bardzo zły czyn - a teraz wydawał mi się najsłodszą osobą na świecie. Niezdecydowany, przygryzłem wargę, i ostatecznie stwierdziłem, żeby przyjąć to jako prawdę, jednak na przyszłość być bardziej ostrożniejszym i czuwać nad wybuchami. Nie spodziewałem się tego, że odwróciłby ode mnie wzrok, a jeszcze mniej uśmiechu z jego strony. Wsunąłem jedną dłoń do kieszeni obcisłych spodni, które nosiłem, aby palcami przekręcać sobie w niej żyletkę, w taki sposób się bawiąc, a druga zaczęła skubać zieloną trawę z ziemi, poza kocem, na którym siedzieliśmy. Zerknąłem na szkic, który na razie poszedł w odstawkę, nie chcąc patrzeć na chłopaka.
    - Nigdy nie poczułeś się kochany tak... w odpowiednich ilościach? - zapytałem cicho, nadal nie wiedząc, czy mogłem dalej pozwolić sobie na takie pytania.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  21. Wow. Ten niewinnie wyglądający chłopak był niezłym skurwielem. Z zimną krwią i otwarty umysłem zamordować własnego ojca. Niezła sztuka z niego. Chociaż sam mordowałem, nigdy nie był to członek rodziny w dodatku tak bliskiej.
    Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią na jego pytanie. Właściwie nie nad odpowiedzią, ale nad tym od czego zacząć.
    - Zrobiłem dużo. Bardzo dużo - zacząłem powoli i przymknąłem oczy. - Wiele, naprawdę wiele osób wysłałem na tamten świat. Byłem cholernie gnębiony, w domu dziecka wszyscy traktowali mnie jak zarazę, w szkole sam sobie dałem w dupę bo byłem kujonem przez co poniżali mnie nawet młodsi ode mnie. Pozbyłem się każdego z nich. Każdego w inny sposób, w sposób, który nigdy nie doprowadził policji pod moje drzwi. Moje misternie ułożone plany zabójstw były tak idealnie dopracowane, że gliny nigdy mnie nie wywęszyły, a co najważniejsze zawsze działem w pojedynkę. Zawsze oprócz jednego razu, kiedy pewna osoba poprosiła mnie o pomoc i to właśnie ona zawaliła całą akcję. I ta mała kurwa wykręciła się sianem, a ja trafiłem tutaj, ale... - spojrzałem na Christiana i uśmiechnąłem się. - Nie żałuję.
    Po mojej historii zapadła pomiędzy nami cisza, która nie była niezręczna. Była całkowicie na miejscu. Co chwilę jakaś osoba przechodziła korytarzem, ale nie zwracała na nas najmniejszej uwagi co nawet mi odpowiadało. Nie lubiłem zamieszania. To całkiem fajne uczucie, siedzieć obok najpiękniejszego chłopaka jakiego spotkało się w życiu i po prostu milczeć. Miałem przeczucie, że moja przyszłość, nie tylko ta najbliższa w zakładzie, ale i późniejsza będzie powiązana z osobą siedzącą po mojej lewej stronie. A może nie było to przeczucie tylko ukryta nadzieja... Tak naprawdę zawsze byłem samotny, mimo tego, że co dzień mijałem się z setkami bądź nawet tysiącami ludzi. Chciałbym po wyjściu stąd zacząć żyć normalnie. Nie żałowałem, że popełniłem te wszystkie zbrodnie, ale szczerze było to już trochę męczące. Co z tego, że umiałem doskonale się ukryć i nigdy nie musiałem się przeprowadzać by uciec od prawa. Ciągłe wcielanie się w kogoś innego męczyło, a sobą byłem zbyt rzadko. Nagle w moim umyśle pojawił się obraz szczęśliwej rodzinki, ja, dwójka dzieciaczków i... Shelley. Potrząsnąłem szybko głową chcąc się pozbyć tej dosyć dziwnej wizji, choć była ona bardzo obiecująca.

    Cuthbert

    OdpowiedzUsuń
  22. Spojrzałem na niego zdziwiony. Moim zdaniem nie było się czym szczycić, ale jeśli ten fakt miał uratować mi życie, to mogłem opowiedzieć mu szczegóły. Co prawda dobra passa trwałaby tylko do momentu, aż wieść o tym, że mówię jak zabił matkę, dotarłaby do Gerarda. Jestem pewien, ze wtedy byłby pierwszy w kolejce do zamordowania mnie z zimną krwią, bo szczerze wątpię, że byłby w stanie mnie zgwałcić. Wywróciłem oczami i chwyciłem w dłoń długopis.
    "Zabiłem moją matkę tylko dlatego, że byłem zbyt wielkim tchórzem, aby skończyć ze sobą. Jej życie, albo moje. I tak doprowadziła moją psychikę na kraniec wytrzymałości. Żałuję, że to zrobiłem, bo to było kurewsko bezmyślne. Mogłem załatwić to inaczej i uniknąć tego gówna, ale Tobie się to chyba podoba. Mam na myśli.. Straszenie innych. Tych, którzy są słabsi i żałują morderstw czy gwałtów. Tych, którzy się boją. Tych, którym psychika płata figle. Takich jak ja. Zabicie mojej matki nie czyni mnie tu lepszym. Wręcz przeciwnie. Powinni mnie za to zabić, zanim zrobią to wyrzuty sumienia."
    Oddałem ten szczery wywód chłopakowi, który stał przede mną. On zabił swojego rodzica i ja to zrobiłem. Jednak nie afiszowałbym się z tym aż tak bardzo. To największe skurwysyństwo jakie mogłem popełnić. nie potrafiłem udawać silnego, kiedy przed oczami ciągle miałem widok zakrwawionej kuchni i nieżywego ciała matki. Chciałem płakać, ale w tym miejscu nie mogło do tego dojść, więc zacisnąłem oczy, aby żadna łza nie wydostała się spod moich powiek.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  23. Wypowiedź tego kolesia poważnie mnie wkurzyła. Nie wiedział nic o mnie i moim życiu. Gdybym miał więcej siły to pewnie rzuciłbym się na niego z pięściami. Myśli, że ja miałem inne wyjście? Myśli, że głodowanie było fajne? Kilka dni bez żarcia. Zdaję sobie sprawę, że on pewnie miał gorzej, skoro jego ojciec skończył w trumnie, ale to nie znaczy, że miałem życie usłane różami, bo nie miałem. Jestem mięczakiem i wiem o tym. Dlatego się boję. Nie jestem złym człowiekiem, a to, jaki on jest, to już nie moja sprawa.
    "Mów co chcesz. Jestem ciotą. Wiem o tym. Nie mam jaj? Możliwe. Ale przynajmniej mam resztki człowieczeństwa. Jeśli wyjdą stąd żywy to będę miał szanse ułożyć sobie życie, wątpię, że Ty dostaniesz tę szansę. Nie żeby ciebie to interesowało. Po prostu... jaki jest cel w afiszowaniu się mordem, jakiego dokonałeś? Myślisz, że postawią Cię na piedestale? Nie sądzę. Rozejrzyj się. Wiele mrówek w tym mrowisku."
    Podałem mu kartkę i wyciągnąłem orzeszka. Albo mnie zabije tym razem, albo po prostu pozbawi mnie twarzy za pomocą łomu. Teraz mi już nie zależy.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  24. Zamarłem. Moment, w którym ten kretyn wykorzystał moje kalectwo do własnej obrony zakończył naszą rozmowę. Czułem, że robi mi się gorąco, a po chwili zimno. Nie mogłem zapanować nad drżeniem rąk, kiedy starałem się coś napisać. Łzy niepohamowanie spłynęły po moich policzkach, a jedyne co długopis naniósł na kartkę to:
    "Jesteś na tyle słaby, że zdobywasz zwycięstwo ciosem poniżej pasa? To w stylu każdego z was. Jesteście tacy sami. Nie obchodzi was nic oprócz chwilowej sławy ze zwycięstwa. Tylko kto zwróci na to uwagę? Wygranie ze mną to jak odebranie dziecku cukierka, więc nie masz czym się szczycić. Jestem kaleką i do końca życia uzależniony jestem od notesu, ale to nie twój problem. Musisz jednak wiedzieć, że gdybym potrafił mówić, to jedyne słowa jakie teraz wydobyłyby się z moich ust to soczyste "pierdol się", bo na nic innego nie zasługujesz."
    Wyrywając kartkę podałem mu ją i wstałem, żeby opuścić jego towarzystwo zanim łzy przysłonią mi obraz. Ten koleś stał mi na drodze, więc wychodząc lekko go szturchnąłem. Niemal pobiegłem w stronę toalety i kucnąłem w roku pomieszczenia chcąc zapaść się pod ziemię. Kaleka. Upośledzony gówniarz. Debil. Psychopata. Niedorozwój. Właśnie taki jestem. Ten koleś miał rację. Całe życie uzależniony od kartki i długopisu. To chuj a nie życie. Nie chcę tego życia. Niech odjedzie. Ten chłopak miał talent. Nagle zapragnąłem śmierci. Jeśli chce, może mi ją zadać.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  25. [pełno powtórzeń, za co przepraszam. ;c]

    Patrzyłem ze zrozumieniem na postać Christiana, którą co chwilę wstrząsały dreszcze. Doskonale rozumiałem co czuje ten chłopak. Nie płakał, bo żałował. Płakał, bo wielokrotnie pozwolił skrzywdzić swoją młodszą siostrzyczkę i tym samy zawiódł ją tak wiele razy, płakał, bo nie mógł pozbyć się poczucia winy, że nie powstrzymał swojego ojca i jego czynów dostatecznie szybko. Doskonale znałem to uczucie, sam przeszedłem przez coś podobnego, choć i tak nie mogło się to równać z sytuacją Shelley'a.
    Słone łzy bezsilności i złości na samego siebie wciąż spływały po jego policzkach znikając gdzieś w kącikach jego ust. Przysunąłem się bliżej niego i chwytając jego podbródek zmusiłem go by na mnie spojrzał. Uśmiechnąłem się przyjaźnie i pochyliłem się aby po chwili poczuć smak jego ust, który tym razem był lekko słonawy. Oderwałem się od niego, a swoją dłoń ułożyłem na jego policzku. Kciukiem otarłem ostatnią, samotnie wędrującą w dół jego twarzy łzę i znów posłałem mu ciepły uśmiech. Rozłożyłem delikatnie ramiona w razie gdyby potrzebował jeszcze więcej bliskości drugiego człowieka, cierpliwie czekając aż wyraz zawahania zniknie z jego twarzy.
    Choć w głębi serca i duszy nie mogłem się doczekać, aż wtuli się w moją klatkę piersiową. Oby zechciał to zrobić bo ja... chciałem się nim zaopiekować.

    Cuthbert.

    OdpowiedzUsuń
  26. [I]

    To, co mi powiedział, kompletnie namieszało mi w głowie. Nigdy nie interesowałem się pojęciem 'rodziny'. Nie, wróć. Nigdy nie miałem okazji aby dowiedzieć się, jak to było w rodzinie. I nie chodziło mi tylko o to, aby to przeżyć - ta opcja była niemożliwa, a takowe wyjście już nie istniało w moim umyśle. Nie miałem nigdy żadnych przyjaciół w których widziałbym przykład dobrej rodziny. Nie wiedziałem, jak zachowywała się matka, ojciec, brat, siostra. A przynajmniej jak oni mieli się zachowywać wobec siebie. Słowa które usłyszałem sprawiły że pomyślałem o pojęciu 'rodzina' jako o czymś trudnym do zrozumienia. Pomyślałem że nie we wszystkich grupach ludzi powiązanymi ze sobą krwią panowała miłość, zgoda i pokój. Że czasem ktoś zachowywał się niewłaściwie. Że krzywdził osoby mu bliskie. Nie rozumiałem tego. Nie rozumiałem tego zachowania, bo w głębi nie byłem złą osobą, a przynajmniej nie teraz. Nie potrafiłem pojąć dokładniej, co czuli do Alec'a i do jego siostry ich matka i ojciec. Powiedział mi, że ich nie kochali, ale... po co więc staraliby się, aby przyszli na świat? Przygryzłem boleśnie wargę, odpędzając od siebie te wszystkie myśli. To było takie głupie. Nie powinienem interesować się czyimiś sprawami, a już na pewno nie jego sprawami, bo mogłem za to oberwać, i to solidnie. Jednak ciągle męczyła mnie ta jedna myśl. Jaki był naprawdę Christian? Udowodnił mi, że potrafił kochać. Może nawet bardziej, niż mógłby robić to ktoś inny. I czułem się takim chujem, takim debilem po tym, jak w to zwątpiłem. Kochał swoją siostrę ponad życie, bo prawie sobie je zrujnował, dla niej. Ta historia wcale nie wydała mi się... szokująca, czy obleśna. Naprawdę, nie takie rzeczy się widziało i robiło. Tak, brawo, Grimshaw, przypominaj sobie dalej o tym, a na pewno zajdziesz bardzo daleko z tą twoją cholernie niską samooceną. Nie mogłem ukryć, że podziw dla niego w moich oczach rósł. Ciągle rósł. I, w tej chwili, był cholernie ogromny. Czułem się jak kretyn. Nie znałem go. Dlaczego więc oceniałem? Dlaczego ciągle czułem, że coś mnie pchało w jego stronę? Przyciągnąłem obie dłonie z powrotem do siebie - tym samym wyciągając żyletkę z kieszeni - i objąłem ramionami kolana, ciągle przysunięte do mojej klatki piersiowej. Ułożyłem głowę na nich, wpatrując się w metalowy obiekt, który przekręcałem sobie w dłoniach, i którym od czasu do czasu przypadkowo i jedynie powierzchniowo zacinałem sobie opuszki palców. Nie wiem, co wymazało we mnie ten strach, przez bycie wyśmianym.
    - Myślę... że postąpiłeś dobrze - zacząłem, cichym tonem. - Tak, jestem pewny, że dobrze zrobiłeś. I, wiesz... podziwiam cię za to. Naprawdę. Zrobiłeś to dla siostry, chciałeś ją chronić. I przez ten jeden, jedyny aspekt chciałbym być na twoim miejscu. Bo ty pewnie teraz wcale nie żałujesz, że tu jesteś. Wiesz, że nie popełniłeś żadnego błędu, robiąc to, co zrobiłeś, a ja... - zatrzymałem się na chwilę, aby wyrzucić z siebie wszystkie emocje poprzez ciężkie westchnięcie. - Ja dałbym wszystko, aby móc cofnąć czas. Nie dałbym jemu zapanować nad sobą, nie zrobiłbym tych wszystkich głupot, a teraz nie miałbym ciągle przed oczami twarzy moich ofiar rozdartych przez przerażenie, ból, agonię, a za każdym razem gdy zapada cisza nie słyszałbym rozdzierających ich płuca krzyków, ich błagania o pomoc czy litość.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  27. [II]

    Nieświadomie, moje palce zacisnęły się na żyletce i poprowadziły ją do kontaktu ze skórą wierzchu drugiej dłoni, na której metalowy obiekt narysował jedną, prostą linię, która po paru sekundach zaczerwieniła się i zaczęła mnie piec. Ignorując to, podniosłem wzrok na Christiana. Wiedziałem, że nie zrozumiałby wiele z tego, co mu właśnie mówiłem, bo nie wiedział o mnie, nie wiedział o tym chorym czymś, które siedziało w mojej głowie i sercu. Nie wiedział że nie potrafiłem nad sobą panować, nie wiedział że miałem cholerną, rozdwojoną osobowość, jakąś chorobę psychiczną, czy coś w tym guście. I chyba nie chciałem, aby się o tym dowiedział, bo zwykle to ludzi odrzucało. Po prostu. Nie rozumieli mnie, nie mieli pojęcia, jaki to był ból gdy się czuło, jak dusza rozrywała się na dwie części, nie pogodzone między sobą. Ale teraz sam fakt, że mogłem to komuś powiedzieć, nawet bez zrozumienia, podnosił na duchu.
    - Zabiłem i zgwałciłem tyle niewinnych osób - westchnąłem, znów zerkając na szkic i w środku powtarzając sobie, aby czasem nie płakać. - Nie ukrywam, że niektórym się należało. Ale większość umarła z mojej ręki, pod moimi oczami, przez jakąś głupotę. A on robił to używając mnie dla czystej przyjemności w zabijaniu, w krwi, w cierpieniu innych osób. A ja byłem zbyt słaby, żeby się obronić.
    Przerwałem, ponownie przykrywając twarz dłońmi, żyletkę pozostawiając na kocu. Gdy znów ją odkryłem, nie chciałem spotykać na swojej drodze pogardliwego wzroku Christiana, więc z ogromnym zainteresowaniem zacząłem wpatrywać się w mój szkicownik.
    - Wiem, chuj cię to obchodzi. Pewnie uważasz mnie teraz za jakiegoś głupiego, naiwnego dzieciaka, któremu zachciało się spróbować używek. Mylisz się, ale... Idź już, skoro cię to nudzi, czy w ogóle nie interesuje.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  28. Kiedy do moich uszu dotarł dźwięk otwierających się drzwi, podniosłem głowę i ujrzałem tego kretyna, który tak bezpośrednio zrównał mnie z ziemią. Nie chciałem go widzieć, anu słuchać, więc kiedy zaczął mówić, zatkałem uszy w taki, sposób, aby zobaczył, że nie mam zamiaru z nim dyskutować. to co zrobił było przesadą. Gdybym mógł mówić, to bym to robił, ale za niewykształcenie się zmysłu mowy odpowiada mój zryty mózg. Może on był geniuszem w planowaniu zbrodni, a ja tylko upośledzonym idiotą, ale to nie dawało mu prawa do robienia czegoś takiego. Poczuł się lepiej? Może. Miałem to gdzieś. Chciałem, żeby dał mi spokój i przestał mnie gnębić bo zapewne po to tu przyszedł. Po to, aby powiedzieć mi, że do końca życia pewnie wiele słów zostanie niewypowiedzianych przeze mnie, bo leżąc obłożnie chory, nie będę miał siły utrzymać długopisu w ręce. Wiedziałem o tym, ale gdybym miał się załamywać tym faktem, to nigdy nie podjąłbym się chęci do funkcjonowania. Nie jadłbym, ani nie nauczyłbym się pisać. Ale do cholery zrobiłem to. Wstałem na nogi i stwierdziłem, że to nie koniec świata. Matka na każdym kroku wypominała mi, że jestem kaleką, ale nie dałem się jej. Oczywiście do czasu aż poderżnąłem jej gardło. Widząc, że tren koleś nie odpuścił, ocierając łzy sięgnąłem po notes i drukowanymi literami napisałem "no dalej, dobij mnie, może zabłyśniesz w ten sposób". Z powrotem ukryłem twarz w dłoniach i skuliłem się. Nienawidzę tego miejsca.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie chciałem wierzyć w to, ze ten koleś nie chciał mnie skrzywdzić. Przeprosić mnie? Ta, jasne. Chyba butem w twarz. Niechętnie wstałem i spojrzałem na niego z odrazą w oczach. Nienawidziłem ludzi, którzy na wszystkich patrzyli z góry. Gdybym był silniejszy, na pewno już dawno zrobiłbym mu krzywdę, ale wyrzuty sumienia prawdopodobnie by mnie zabiły, bo nie potrafię krzywdzić ludzi. Przychodzi mi to z trudem. Matkę zabiłem nie będąc sobą i naprawdę tego żałuję. Otarłem łzy z policzków i zezłoszczony sięgnąłem po notes, żeby naskrobać, to co myślę.
    "Wiesz co? Może nie jesteś zły, ale sprawiłeś, że poczułem się jak śmieć. Nie wiem czy chcę dłużej przebywać w Twoim otoczeniu. Powinieneś nauczyć się kontrolować to, co robisz i mówisz. Może jestem tylko kaleką, ale ja przynajmniej nad sobą panuję i nie mówię Ci, ze zachowujesz się jak totalny dupek, który chodzi z głową podniesioną do góry, przez co może się kiedyś przewrócić. Masz racje. Ten notes będzie mi towarzyszył do końca moich dni, masz rację, że jestem od niego uzależniony, ale wiesz co? Wolę mieć notes niż niewyparzoną mordę."
    Zanim ten chłopak opuścił łazienkę, dałem mu kartkę, aby przeczytał to wszystko powoli i ze zrozumieniem. Zatrzymał się, więc czytał. Miałem dość takich jak on. Byłem tylko ciekawy ja zareaguje na mój bulwers. Czekałem cierpliwie na jego reakcję nie wiedząc czego się spodziewać.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  30. Do tej pory nigdy nie spotkałem żadnej osoby, która zrozumiałaby to, co czułem, gdy byłem kontrolowany przez ciemną stronę samego siebie. Ba, do tej pory nikt nawet nie wiedział o tym, że istniało u mnie takie coś jak psychiczne rozdwojenie jaźni - tak, jak ja to nazywałem. A Christian wydawał się być w stanie pojąć to wszystko. Odnosiłem wrażenie, że jak najmocniej próbował mi przekazać bez słów, że mimo tych wielu rzeczy, które nas od siebie różniły, byliśmy podobni. Ta myśl sprawiła, że poczułem ciepło na sercu. Od zawsze czułem się inny. Byłem odpychany od społeczeństwa przez resztę ludzi przez moją... inność. Gej, ciota, pedał, alhokolik, ćpun, dziwka, seksoholik - ile razy usłyszałem te wyrazy skierowane w moją stronę? Wydawać by się mogło, że się do nich przyzwyczaiłem, jednak to było niemożliwe. Nie można było przyzwyczaić się do poczucia inności, gdy wszyscy dookoła gnębili cię za to. Zaczynałeś naprawdę myśleć, że to ty byłeś błędem, że to z tobą było coś źle, że zasługiwałeś na śmierć. Nienawidziłeś się, bo byłeś przyczyną własnej agonii. Ból i cierpienie mogły być codziennymi towarzyszkami twojej wędrówki przez drogę życia, ale nie potrafiłeś ignorować ich obecność. Czułeś, że były tuż obok ciebie, a ich obecność cię rozpraszała i drażniła. A one rosły, wzmacniały się za każdym razem, gdy słyszałeś o sobie coś przykrego. Więc zamykałeś się w sobie, szukałeś jakiegoś rozwiązania - a mogłeś je znaleźć w żyletce, alkoholu, dragach, seksie, morderstwach czy w czymkolwiek innym - i pozwalałeś, aby twoja ciemna strona cię pochłaniała. I myśląc o tym, że Alec mógłby wiedzieć, jak to jest przeżyć to wszystko, zaufałem mu. Ślepo mu zaufałem, rzuciłem się w ciemność. Miałem dość tej asertywności, którą do tej pory chciałem utrzymywać: już nie obchodziło mnie to, że cierpiałbym. Chciałem tylko poczuć się z kimś bliżej, nawet gdyby słowa dochodzące do moich uszu byłyby jedynie kłamstwem i wytworem czyjejś fantazji. Spojrzałem na niego i po chwili zapytałem się samego siebie, czy podziw który bił ode mnie do niego był widoczny w moich oczach.
    - Cieszy mnie taka propozycja pomocy, ale... ale nie wiem, czy byłbym w stanie. Ciężko mi jest o tym nawet myśleć, wtedy, gdy nikt nie może wyczytać z mojej twarzy, co czuję, a co dopiero mówić o tym... obcej osobie - zatrzymałem się na chwilę, wzdychając. - To jest tak, jakby żyły we mnie dwie osoby na raz, skrajnie różne. I... i ta druga jest w jakiś sposób silniejsza, i często przejmuje nade mną kontrolę, a wtedy... nie wiem już, co robię. To wszystko jest takie okropne. Wydaje mi się, że jestem świadomy moich czynów, jednak robię coś, za co później przez całe życie się samookaleczam - zatrzymałem się gwałtownie. Nagle we mnie narodził się impuls, który sprawił, że podniosłem żyletkę i, spuściwszy wzrok na dłoń, narysowałem na niej drugą linię, obok tej pierwszej.
    - Ostatnio jest nieco lepiej, nie pojawia się ona tak często, ale... nadal czuję się winny za wszystko to, co przez nią zrobiłem - mój głos był niemal szeptem i nie byłem pewien, czy Christian mnie usłyszał.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  31. Szczupłe palce Christiana przeczesywały moje włosy, a jego delikatne wargi napierały na moje w namiętnym pocałunku. Moje dłonie powędrowały z bioder chłopaka na jego pośladki. Na krótką chwilę przerwałem nasz taniec języków, by wyszeptać coś na kształt "trzymaj się teraz", a następnie znów połączyłem nasze usta. Zebrałem się w sobie i wspierając plecami o ścianę podniosłem się. Nogi Shelley'a automatycznie oplotły mnie w pasie, a jego ramiona objęły szyję, po której chłopak zaczął mnie całować. Był ciężki, ale był to przyjemny ciężar. Skierowałem się do naszego pokoju i kopniakiem otworzyłem drzwi po czym podszedłem do łóżka i rzuciłem się na nie. Dobrze, że drzwi zawarły się automatycznie, bo przechodzący korytarzem mieliby niezłe, darmowe porno.
    Christian nie próżnując zdjął ze mnie bluzę i t-shirt, i odrzucił je gdzieś w kąt. Bez mojej pomocy zrobił to samo ze swoimi ubraniami. Pochyliłem się nad nim i zacząłem scałowywać jego tors, zaczynając od obojczyka, a kończąc na linii bokserek, które wystawały ze spodni. Zębami odpiąłem guzik jego jeansów, po czym zsunąłem je z niego. Kolanem docisnąłem jego nabrzmiałego już penisa, a on jęknął podniecony do granic wytrzymałości, niczym uroczy kociak, przez co na chwilę straciłem orientację w sytuacji. Nagle znalazłem się pod nim. Skurczybyk szybko wykorzystał moją chwilową nieuwagę. Patrzył mi prosto w oczy odpinając zamek błyskawiczny moich spodni. Zdarł je jednym ruchem ręki, a ja westchnąłem patrząc na podarty materiał leżący na podłodze jednak nie miałem zbyt dużo czasu by się tym martwić. Shelley skutecznie wyłączył moje myślenie w chwili gdy zacząć zasysać skórę na mojej szyi i obojczykach, a jego ręka zawędrowała na moje krocze. Z moich ust wydobył się jęk rozkoszy. Wzrok towarzyszącego mi chłopaka wskazywał na to, że podoba mu się ta sytuacja tak samo jak mnie.
    Nagle tak po prostu oderwaliśmy się od siebie, a Christian wtuliwszy się w moją klatkę piersiową położył głowę na moim ramieniu. Posłałem mu rozbrajający uśmiech na co odpowiedział zabójczym chichotem.

    Josh.

    [przepraszam, że tak krótko to rozegrałam, ale jeśli zaczęłabym się rozpisywać, nie poprzestałabym na momencie, w którym chciałaś :D]

    OdpowiedzUsuń
  32. [Chęć na wątek z Lottie jest?]

    OdpowiedzUsuń
  33. Pomyślałem, że może on miał ciężej. Że mimo tego, że był silniejszy psychicznie, w przeszłości musiał zmierzyć się z problemami, które były dla niego trudne oraz bardziej skomplikowane, niż moje. Bo ja po prostu wiedziałem o swojej chorobie i nikt nie nalegał, abym mu o tym powiedział. Nie miałem rodziny, nie miałem bliskich. Nikt się mną nie interesował, a gdy ktoś to robił, to tylko do spraw seksu, dilerki czy morderstw. Nikogo nie obchodziło moje samopoczucie, moje zdrowie, mój humor. A ja wypełniałem tą pustkę wydając pieniądze na to, co pozwalało mi się odprężyć, odlecieć i chociaż na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. A on pewnie musiał się użerać z ludźmi dookoła, nie chcąc im powiedzieć nic o sobie. Bo przecież byłem pewien, że Alec miał znajomych. Dużo znajomych. Wiedziałem z doświadczenia, że najbardziej aroganckie i wredne osoby były właśnie tymi najpopularniejszymi i najbardziej lubianymi w świecie czarnej roboty. Jednak w tym momencie zaczęło męczyć mnie zwątpienie: czy on naprawdę był tym, za kogo go uważałem? Czy był tym dwulicowym, okrutnym nastolatkiem? Wątpiłem w to. Jego głos był zbyt miękki, ciepły i miły, abym mógł uwierzyć, że był kimś takim. Zwracał się do mnie takim delikatnym tonem, że miałem ochotę po prostu się do niego przytulić, ślepo mu ufając. Tak jakbym zapomniał o tych wszystkich osobach, na których do tej pory się zawiodłem. O tych, którzy mnie zdradzili, wbili nóż w plecy, odwrócili się ode mnie. Ciepło jego dłoni nieco mnie rozgrzało, bo dopiero w tym momencie zorientowałem się, jak mi było zimno. Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy nagle lekki wiatr zawiał mocniej, a we mnie po raz kolejny zrodziła się ochota na uścisk. Może nie tylko po to, aby się rozgrzać. Żeby mu podziękować, żeby wpaść w jego jakąkolwiek pułapkę. Już mnie nic nie obchodziło; byłem człowiekiem bez nadziei, bez przyszłości. Nie warto było się męczyć i próbować ochronić samego siebie przed cierpieniem, jeśli wiedziałem, że ból i tak, prędzej czy później, złapałby mnie w swoje szpony. Oddałem się uczuciu jego palców rozgrzewających moją skórę, a następnie pozwoliłem sobie utopić się w jego oczach. To było tak, jakby jakakolwiek chęć samookaleczania się odpłynęła ode mnie, co zdarzało się naprawdę bardzo rzadko. Po niej jednak nastąpiła pustka, którą musiałem czymś wypełnić, aby mnie nie bolała. I tym czymś był uścisk.
    - Dziękuję - odparłem, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. - Czasami czuję się tak, jakby jedyną rzeczą, którą potrzebuję, to czyjeś ciepłe uczucie, i... i ciągle odpycham to od siebie, bo chyba się tego boję.
    Wzdychając cicho, spojrzałem w dół, na moje dłonie na jego kolanach. Przygryzłem wargę, aby ponownie podnieść wzrok na anielską twarz Christiana.
    - Czy mogę cię przytulić? - zapytałem cicho, nieco obawiając się jego reakcji. Ale raz kozie śmierć, prawda?

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  34. Gdy ten chłopak zaczął się do mnie zbliżać, byłem pewien, że już po mnie. Bałem się, bo mój niemy krzyk nie dotarłby do nikogo, gdybym nieznajomy chciał mnie skrzywdzić, a ja potrzebowałbym wezwać pomocy. Zacząłem się cofać, ale natrafiłem na opór ze strony ściany. Wstrzymałem oddech. Nie chciałem ginąć w taki sposób. Chciałem umrzeć z godnością, a nie w brudnym kiblu zabity przez to, że nie potrafiłem powstrzymać się przed napisaniem prawdy. Heloł, ten koleś był idiotą i Ameryki tym nie odkryłem. Był naprawdę egoistycznym dupkiem, a ja nie przepadałem za takimi ludźmi. Chciałem go wyminąć i odejść, ale nie miałem jak. Westchnąłem i sięgając po notes napisałem krótką wiadomość.
    „Wiesz co? Nienawidzę litości. Nienawidzę gdy ktoś mówi, abym odszedł, bo nie skrzywdzi kaleki. Życie mnie skrzywdziło, ludzie mnie skrzywdzili, własna matka mnie skrzywdziła. Jestem słabszy, ale to nie zmienia faktu, że nie potrzebuję litości. Albo daj mi spokój i przestań wygłaszać swoje mądrości na temat tego jak bardzo powinienem być Ci wdzięczny, albo mnie zabij i wyświadczysz nam obu przysługę. Chociaż nie ukrywam, wolałbym zginąć z godnością.”
    Podałem mu kartkę i odepchnąłem go stając przed lustrem. Brzydziłem się swego odbicia.

    Samuel

    OdpowiedzUsuń
  35. Zauważyłem jego zawahanie. Zauważyłem tą iskierkę niezdecydowania, która pojawiła się w jego oczach, mimo tego, jak bardzo starał się ją ukryć. Ale dobry aktor dokładnie wie, jak reaguje ciało na próby stłumienia uczuć, i rozpoznałby je w zachowaniu innego, dobrego aktora. Chris miał to nieszczęście, że miał przed sobą osobę, która pozorowała już od najmłodszych lat, i która była cholernie głupia. Bo mimo swojego skrępowania, mimo tego, że jeszcze przed sekundą powiedziała sobie, że może lepiej tego nie robić, przytuliła się do niego, jakby oddała w jego ręce całe swoje zaufanie. Czułem się okropnie głupio, robiąc to, ale z drugiej strony potrzebowałem tego kontaktu. Nie ważne, czy byłby zimny, czy ciepły - moja chora fantazja i tak przemieniłaby jego barwy na jaśniejsze i przyjemniejsze, sprawiając, że we mnie zrodziłaby się nowa nadzieja, a na mojej twarzy pojawiłby się nowy uśmiech. Jego ciało wydało mi się takie miękkie, ciepłe i przyjemne, że chyba przez chwilę zapomniałem, że był mordercą, a dodatkowo całkiem obcą mi osobą. Jakaś cząstka mojego umysłu, która jeszcze pozostała przy "zdrowych" zmysłach, krzyczała mi do uszu, że popełniałem cholernie ogromna głupotę, jednak moje serce robiło swoje i wiedziało, że potrzebowałem tego. A teraz Shelley mógł mnie nawet odepchnąć, pobić, zgnieść jak robala - nie obchodziło mnie to. Nagle wszystko przestało być dla mnie ważne. Niczym się nie martwiłem. Chwila bólu prędzej czy później i tak by nastąpiła, więc czemu opóźniać jej przybycie? Liczyło się tylko ciepło, które odczuwałem, oraz ślepe zaufanie mieszane ze stłumionym strachem, z którymi wtulałem się w jego klatkę piersiową, nie chcąc się od niego odsunąć.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  36. Jakoś niespecjalnie zdziwiło mnie wyznanie Christiana. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że mimo wszystkich zbrodni jakie popełnił w przeszłości gdzieś tam w środku kryje się w nim jakiś rodzaj niewinności i właśnie udało mi się go odkryć. Przygryzłem wargę wpatrując się w dłoń Shelley'a i jego szczupłe palce błądzące po mojej klatce piersiowej. Wyglądał naprawdę uroczo z głową ułożoną na moim ramieniu i tak naprawdę po raz pierwszy mogłem porządnie mu się przyjrzeć. Dopiero teraz, leżąc tak blisko niego i czując jego miętowy zapach byłem w stanie dostrzec te wszystkie szczegóły, które wcześniej mi umknęły, a które tak perfekcyjnie współgrały z jego charakterem i nim samym tworząc idealną całość. Christian przymknął oczy, dzięki czemu dostrzegłem jeszcze coś. Zafascynowany wpatrywałem się w malutką, prawie niewidoczną bliznę na jego lewej powiece i przez krótką chwilę miałem ochotę zapytać skąd ją ma, ale doszedłem do wniosku, że jeśli będzie chciał powie mi sam, w swoim czasie.
    Przyciągnąłem chłopaka bliżej siebie i oplotłem go swoimi ramionami. Ciepło bijące od niego uspokajało wszystkie moje zmysły i sprawiało, że stawałem się rozluźniony, a w tamtej chwili także i senny. Nie znałem go długo, ale całym sobą czułem, że mogę mu zaufać, że on zaopiekuje się mną, a ja nim. Nie przypadkiem trafiłem akurat do tego zakładu, ktoś czuwał nad nami i splątał razem nasze losy w konkretnym celu. Nie zastanawiając się dłużej nad tym ukryłem twarz we włosach Christiana, zaciągnąłem się zapachem lawendy i zamknąłem oczy, czując się całkowicie bezpieczny i obezwładniony jego urokiem.

    Cuthbert

    OdpowiedzUsuń
  37. Dopiero gdy przyciągnął mnie bliżej i pozwolił, abym poczuł jego bliskość, wszystkie moje obawy odpłynęły daleko, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Może i przywiązywałem się za szybko po raz drugi w tym miejscu, jednak już mnie to nie dotykało. Nic mnie nie obchodziło. Byłem zmęczony walką, chciałem tylko znaleźć kogoś, z kim mógłbym poczuć się bezpiecznie, z kim mógłbym być sobą. Potrzebowałem jedynie czyichś ramion, w których mógłbym się schować ilekroć czułbym się niepewny siebie, w niebezpieczeństwie lub po prostu smutny. Christian miał naprawdę przyjemny zapach, a od jego ciała biło ciepło, które sprawiało, że gdybym tylko mógł, nie opuściłbym już nigdy tej pozycji. Czułem jego dłonie na plecach, nos między włosami, a wargami dyskretnie dotykałem skóry jego szyi. Tak, tu zdecydowanie było przyjemnie. To spotkanie zaszło o wiele dalej, niż bym się tego spodziewał, a myśl o tym, że mógłbym odnaleźć w nim przyjaciela, podporę, stały punkt, rozweselała mnie ogromnie. Dobrze byłoby wiedzieć, że w takim chorym miejscu udało mi się znaleźć osobę, która nie byłaby przeciw mnie.
    - Czyli... mogę ci zaufać, tak? - mruknąłem cicho, przymykając oczy i wdychając jego przyjemny zapach. Chciałem mieć pewność, że on też starałby się, aby ta nasza relacja przemieniła się w coś innego, nieco głębszego.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  38. [i znów zjebałam ;c]

    Powoli zaczęły docierać do mnie bodźce z otoczenia. Z półprzymkniętymi oczami delektowałem się mokrymi pocałunkami Christiana na moich ustach, a później szyi. Przez moje ciało przetoczyły się dreszcze w momencie, w którym zassał skórę na moim karku pobudzając wszystkie komórki. Całym sobą czułem jego przyjemny ciężar dociskający mnie do materaca, na którym leżeliśmy... Właściwie do materaca, na którym leżałem tylko ja, gdyż Shelley znalazł sobie coś, a raczej kogoś wygodniejszego.
    - Skarbie.. – usłyszałem jego głos zaraz przy moich uchu i w tej samej chwili moje serce straciło orientację włącznie ze swoim tempem i na moment zaprzestało bicia.
    Szczerze to w tym momencie przestał docierać do mnie sens jego wypowiedzi, dotarło do mnie tylko i wyłącznie słowo kolacja. Jak zaczarowany wsłuchiwałem się w jego niski głos, który połączony z poranną chrypką przyprawiał mnie o palpitacje serca.
    Shelley przez chwilę wpatrywał się we mnie oczekując ode mnie odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie. Nie miałem pojęcia o co pytał, mimo, choć podejrzewałem, że ma to związek z jego burczącym brzuchem i słowem kolacja. Skinąłem głową i przeturlałem się razem z nim chcąc znaleźć się na górze, ale pech chciał, że z głośnym hukiem wylądowaliśmy na podłodze. No tak, jednoosobowe łóżko. Zapamiętaj Josh, że to nie to samo duże łoże co miałeś w domu. Wybuchnąłem śmiechem widząc zdezorientowaną minę leżącego pode mną Christiana. Podniosłem się na nogi i wyciągnąłem rękę, którą pochwycił, a następnie pociągnąłem go z siłą, której się nie spodziewał ponieważ zachwiał się, gdy tylko wstał i wpadł prosto w moje ramiona na co odpowiedzią była kolejna fala mojego głośnego śmiechu. Chłopak tylko spojrzał na mnie spod byka i splótł ręce na piersi. Uśmiechnąłem się na ten widok. Wyglądał jak naburmuszony pięciolatek, który nie dostał obiecanego lizaka za grzeczne zachowanie. Potrząsnąłem głową by wyrzucić te myśli z głowy i podszedłem do mojego kochanka po czym złożyłem na jego ustach długi i czuły pocałunek.
    - Idziemy na tą twoją kolację, głodomorze - odsunąłem się od niego na kilka centymetrów i wypowiedziałem to zdanie prosto w jego usta.
    Jego twarz rozświetliła się, gdy tylko umysł przetworzył tą informację, a powietrze wokół nas po raz kolejny przeciął mój śmiech.

    Cuthbert.

    OdpowiedzUsuń
  39. [zjebałam to po całości, ale nie miałam pojęcia co innego by zrobić. przepraszam x10000 ;c]

    Nikotynowy dym przesiąkał przez moje płuca jak i przez powietrze dokoła mnie. Siedziałem na tych pieprzonych przeciwpożarowych schodkach nie wiadomo jak długo, a już prawie wypaliłem całą paczkę papierosów. Zostały tylko dwie fajki.
    Zaraz po kolacji Christian zakomunikował, że ma dla mnie swoistego rodzaju niespodziankę, wymusił na mnie obietnicę, że nie ruszę się z miejsca, w którym się znajdowałem ani na krok dopóki po mnie nie przyjdzie i przepadł jak kamień w wodę. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Mrugnąłem, a jego już nie było. Ten wredny, aczkolwiek wciąż uroczy chłopak dostanie za swoje jak tylko nadarzy się okazja.
    Nie miałem pojęcia ile czasu już minęło jednak wiedziałem, że sporo. W stołówce byliśmy przez około pół godziny od siedemnastej i zaraz po tym Shelley przywlókł mnie tutaj i kazał mi tu siedzieć. Gdyby zrobił to ktoś inny zapewne zmyłbym się po pięciu minutach, ale... nie chciałem zawieść tego dzieciaka. Mimo tak krótkiego i jednocześnie burzliwego oraz namiętnego czasu jaki spędziliśmy razem cholernie mi na nim zależało i może zabrzmi to szczeniacko, ale już wtedy nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Był wrednym sukinsynem, ale nie dla mnie. W moim towarzystwie był szczery, czuły, uroczy i taki speszony i skrępowany co tylko jeszcze bardziej mnie nakręcało. Zastanawiałem się tylko czy ma to jakiekolwiek szanse. Oby dwoje byliśmy skomplikowani i dość porządnie pieprznięci. Różniliśmy się bardzo i obawiałem się, że to może stanąć nam na przeszkodzie, ale mimo wszystko chciałem spróbować jeśli on też by tego zechciał.
    Zagłębiony w swoich przemyśleniach całkowicie przestałem zwracać uwagę na to co dzieje się wokół mnie gdy gdzieś w budynku całkiem niedaleko schodków rozległ się głośny huk. Miałem przeczucie, że wiąże się on z Christianem, ale nie zamierzałem się ruszyć. Miałem siedzieć więc będę siedzieć.

    Cuthbert.

    OdpowiedzUsuń
  40. Dla mnie zaufanie do kogoś było czymś więcej, niż tylko wiedza, że mogło się na drugiej osobie polegać. Zaufać komuś nosiło za sobą świadomość tego, że nikt nie był nieomylny, idealny, że każdy popełniał błędy, a ja, ufając mu, byłbym w stanie mu je wybaczyć. Tak samo, jak on musiałby zignorować wszystkie głupoty, które byłem w stanie zrobić i powiedzieć. Nie wiedziałem, jaki efekt na mnie miałaby znajomość - a może nawet przyjaźń - z nim. Każda osoba, która pojawiała się w moim życiu, zostawiała po sobie jakiś ślad, gdy odchodziła. Zmieniała mnie, sprawiała, że moje pojęcie o świecie i sposób w którym patrzyłem na ludzi zostawał poddany pewnym modyfikacjom. Większość ludzi, których poznałem, nie była do końca pozytywnymi postaciami w wielkim przedstawieniu, jakim był ten świat, co sprawiało, że nauka, którą od nich wyciągałem, była dla mnie ważniejsza, miała większe znaczenie. Byłem ciekawy, czego nauczyłby mnie Christian. Bo nawet jeśli nasza znajomość byłaby naprawdę krótka, nie mógłby odejść ode mnie, wyplątać się z linii mojego życia nie zostawiając po sobie żadnego śladu, nie zrywając jej w jakimś punkcie. To było niemożliwe, byłem zbyt wrażliwy na to, co się działo dookoła mnie, co robili inni ludzie, jaka była ich logika i sposób myślenia. Rozumiałem słowa Aleca. Nie tak, jak to się działo z jakąkolwiek inną osobą. Prócz ich znaczenia, czułem że rozumiałem też to, co się w nich kryło. To, co leżało mu na duszy. Nieco przerażał mnie fakt, że mogłem pojąć to, co czuł. Wiedziałem jak to było nie móc kontrolować własne ciało, własne czyny, chociaż u mnie działo się to w nieco inny sposób, niż u niego. Uśmiech, którym nie obdarzył, dał mi do zrozumienia, że ta cecha, którą mieliśmy wspólnie, pomogłaby nam zbudować razem coś wielkiego, prawdziwego. Więź, która by nas łączyła. Więź, której potrzebowaliśmy oboje.
    - Pomogę ci - odparłem, zdecydowanym tonem głosu, po czym przytaknąłem ruchem głowy i ponownie wtuliłem się w jego ciało, kładąc twarz gdzieś między jego ramieniem, a szyją, nadal potrzebując tego ciepłego kontaktu. - Nie wiem dlaczego, ale coś mnie do ciebie ciągnie, wiesz? Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto byłby w stanie mnie zrozumieć.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  41. Sposób w jakim mnie obejmował był silny, pewny, ale mimo tego coś podpowiadało mi, że taka sytuacja była dla niego nowa. Jeśli moje przypuszczenia były prawdziwe, mogłem z czystym sumieniem powiedzieć, że Chris był aktorem idealnym, bo naprawdę zauważyć to było bardzo trudno, jeśli nie niemożliwe. Ten kontakt okropnie mi się spodobał. Lubiłem czuć się blisko z kimś, na kim mi zależało, czuć się potrzebny. Chyba właśnie tego potrzebowałem w życiu, a Alec mógł mi to dostarczyć. W zamian, byłbym przy nim, sprawiałbym, że nie czułby się samotny, niepotrzebny, inny. Starałbym się, aby było mu przy mnie jak najlepiej, spełniałbym wszystkie jego prośby. Ciekawe dlaczego taka idea przynależności nie kojarzyła mi się z rolą sługi, tylko z czymś miłym, nawet przyjemnym. Bo świadomość czynienia kogoś szczęśliwym musiała być przyjemna, prawda? Cały czas się uśmiechałem, bo w jego słowach odczytywałem własne myśli.
    - Mi też - mruknąłem cicho, przytykając twarz do jego ramienia. - Co jest dość dziwne, ale nie to jest ważne. Od dziś ty będziesz miał mnie, a ja będę miał ciebie.
    Odsunąłem się trochę od niego, aby spojrzeć na niego twarz. Odebrałem dziwny grymas, który gościł na jego ustach, jako uśmiech. Pewnie rzadko zdarzało mu się szczerze uśmiechać, co w sumie było widać. Był taki uroczy.
    - Gdy tylko będziesz potrzebował zrozumienia, wiedz, że możesz na mnie liczyć. Możesz do mnie przyjść z problemem kiedy tylko będziesz chciał, zawsze znajdę dla ciebie czas.
    Zatrzymałem się na chwilę, uśmiechając się delikatnie, po czym zbliżyłem się nieco bardziej do niego i nieśmiało cmoknąłem go w policzek. Wiedziałem, że to był bardzo ryzykowny ruch, ale chciałem mu udowodnić, że to co mu powiedziałem było prawdziwe, że nie rzuciłem tych słów na wiatr tylko po to, aby mi zaufał i aby później jakoś go wykorzystać. Nie potrafiłbym zrobić coś takiego. Wtuliłem się ponownie w jego ramię.
    - Bo wiesz, wśród przyjaciół tak się robi. Chyba.

    Grimshaw.

    OdpowiedzUsuń
  42. [jezu, przepraszam, że dopiero teraz, Lexie. i wybacz, ale zjebałam to. nie miałam ani grama pomysłu. ;ccc ]

    Gęsia skórka pojawiła się na całym moim ciele w momencie gdy do uszu dotarł pełen bólu krzyk Christiana. Poderwałem się na równe nogi, wyrzucając gdzieś za siebie wypalonego do połowy papierosa i pędem pognałem w stronę skąd doszedł mnie wrzask. Z prędkością światła zbiegałem po schodkach jakie dzieliły mnie od Shelley’a modląc się w duchu by nic strasznego nie stało się temu dzieciakowi.
    Kiedy go dopadłem jedyne co zrobił to spojrzał na mnie smutnym wzrokiem z grymasem wypisanym na twarzy i podniósł swoją prawą dłoń przed moje oczy. Mimo krzywdy jaka mu się stała uśmiechnąłem się pod nosem. Wyglądał jak mały, zbity szczeniaczek.
    - Na chwilę spuścić cię z oczu i nieszczęście gotowe – odezwałem się pomagając mu wstać. – Co ty w ogóle robisz w tym ośrodku skoro ty nawet po schodach nie umiesz wyjść? – zaśmiałem się.
    Zamachnął się na mnie jakby chciał mnie uderzyć jednak po chwili syknął z bólu. Tak, ten geniusz próbował użyć nie tej ręki co trzeba. Chwyciłem go pod ramię ignorując jego groźny wzrok pod tytułem „Odwal się, jestem dużym chłopcem, sam sobie poradzę” i najdelikatniej jak potrafiłem pociągnąłem go w stronę naszego pokoju jednak chłopak zaczął się opierać.
    - Albo grzecznie pójdziesz albo cię zaniosę – ostrzegłem go na co w odpowiedzi dostałem tylko wzruszenie ramionami. – Dobra, sam tego chciałeś – mruknąłem pod nosem i wziąłem go na ręce.
    Co dziwne, Shelley przestał się wiercić gdy tylko wygodnie usadowił się w moich ramionach. Spojrzałem na niego zdziwiony, a on tylko wyszczerzył swoje białe ząbki. Dopiero po krótkiej chwili załapałem co ten uśmiech oznaczał. Szczwany, ale jakże leniwy szczyl, którego musiałem zataszczyć do pokoju na własne, durne życzenie.
    Gdy weszliśmy, a właściwie wszedłem, a Christian został wniesiony położyłem go na łóżku i usadowiłem się obok niego. Ująłem w dłonie jego nadgarstek chcąc go obejrzeć, ale nie zdążyłem zrobić niczego bo mój towarzysz zaserwował mi mocnego kopniaka w brzuch przez co tylko stoczyłem się z łóżka na podłogę i nie mogąc zrozumieć co właśnie zaszło spojrzałem na niego pytającym spojrzeniem.

    Cuthbert.

    OdpowiedzUsuń